Zaległość z listopada, która
zdecydowanie mierziła najbardziej - nadrobiona! Pamiętam z jakim zapałem
rozpoczynałem swoją przygodę z Ostatnim
Życzeniem, później Mieczem
Przeznaczenia i Pięcioksięgiem!
Pełen zestaw dostałem od... mamy. Na Wielkanoc.
Mama wie co dobre!
Ile to już lat od ostatnich
papierowych przygód Geralta z Rivii?
Internet podpowiada, że czternaście. Pan
Andrzej zarzekał się, że nie będzie żadnych prequeli, sequeli czy spin-offów w wiedźmińskim uniwersum, ale słowa nie dotrzymał i temat pociągnął.
Wiele osób poczuło się oszukanych i rozgoryczonych. Niech nie czytają i grzebią
białowłosego. Ja tam uważam, że autor
ma prawo zmienić (lub nawet zmieniać) zdanie, pod warunkiem że nie jest to
tylko odcinanie kuponów (czego nigdy nie możemy być pewni). Jakie znaczenie ma
jednak motywacja, skoro Sapkowski
nadal jest w wybornej formie i żaden polski pisarz fantasy lepiej od niego piórem fechtować nie zdoła? Żadnego.
Całość pochłonąłem w jakieś
cztery dni. Poszłoby szybciej, ale mam kilka pobocznych zajęć. Poza tym zawsze jest
dylemat - delektować się powolutku czy zaspokoić głód ciekawości. Sto stron
dziennie to odpowiednia dawka, horacjański
złoty środek. Co zasługuje na pochwałę? Już wymieniam!
Niezmiennie świetny klimat
podlewany naturalnym, błyskotliwym dialogiem. Dowcipne puenty i przewrotnie
rzecz ujmując wiele mówiące niedomówienia
to znak rozpoznawczy autora. Rzuciłem okiem na kilka dialogów z pierwszych
dwóch tomów opowiadań i doświadczenie pisarza wyraźnie procentuje. Geralt i inne postacie są może bardziej
małomówne i mrukliwe, ale trafiają ku*wa
w setno. Odpowiednia dawka wulgaryzmów, archaizmów, neologizmów i języka
popularnonaukowego to zdecydowanie największa zaleta pozycji. Zdarzył się
jednak jeden, czy dwa fragmenty kiedy żart na zakończenie opisu wydał mi się
nieco wymuszony. Ale co ja tam wiem, nie jestem godzien wiązać sznurówek...
Frajdę sprawia odnajdywanie odwołań z rozmów bohaterów w odstępach >200
stron. To mi się podoba, nie ma ciągnięcia czytelnika za rączkę. Zapomniałeś
nazwiska rodowego czy konotacji rodzinnej trzecioplanowej postaci? Wertuj albo giń!
Ciężko napisać coś więcej bez spoilerowania. Pewnym novum są gęsto rozsiane między
rozdziałami interludia, które są
świetnym uzupełnieniem historii i rozjaśniają bardziej zagmatwane wątki.
Korespondencja czarodziejów czy dalszy los Nikefora
Muusa - miód i malina! Podobnie jak zajście na stacji pocztowej z Addario Backiem. I rozdział piętnasty -
świeży i trzymający w napięciu. Oczywiście pojawiają się również dobrze znane z
twórczości Sapkowskiego motta na początku każdego rozdziału. Raz
jest to Szekspir, raz Jaskier, fragment zmyślonego traktat pseudonaukowego czy
książki kucharskiej. Niby szczegóły, ale czy nie na nich opiera się sukces wiedźmina?
Zmierzając ku podsumowaniu tego
wazeliniarstwa - Sezon Burz nie
zawiódł. Autor jest już bardzo doświadczonym twórcą i świetnie panuje nad
wykreowanymi postaciami. Jak zawsze mamy ironiczne zabawy stereotypami i rzeczywistością
w krzywym zwierciadle (rozmowa Koral
i Yennefer to mocno wisielczy humor,
ale jakże prawdziwy). Nieludzie
okazują się bardziej ludzcy od ludzi, magia
postulująca ciągły rozwój to jedna wielka, skorumpowana ściema (zdaje się, że
między wierszami możemy wyłuskać kilka prztyczków w nos nauki), a Biały Wilk
ląduje w łożach kolejnych czarodziejek lub ich uczennic (naliczyć możemy trzy
takie relacje; co do jednej nie mamy pewności czy została należycie
skonsumowana). Enigmatyczna końcówka dzieła to godne pożegnanie. Ale czy na
zawsze? To się dopiero okaże. Ja nie chciałbym kończyć tej długiej
znajomości...
I można narzekać, że schemat
powieści się nie zmienia. Że pachnie odrobinę Reinmarem von Bielau z Trylogii
Husyckiej, ale jak inaczej rzucić wiedźmina
w wir wydarzeń? Trzeba spuścić go z deszczu pod rynnę, zabrać mu miecze i
wrzucić w jeszcze większe gówno. Po
leniwym początku akcja toczy się więc wartko, mamy kilka punktów kulminacyjnych
i naprawdę niezłą finał na dworze Kerack.
Pan Andrzej udowodnił, że Żmija była tylko chwilowym spadkiem
formy, nie do końca udanym eksperymentem. Lub czymś na co nie byliśmy jeszcze
gotowi. Za recenzowaną książkę - piątka plus, bodaj pierwsza na blogu (skalę oficjalnie zamyka pięć
oczek, ale nie dajmy się tak ograniczać). Może to sentyment, może syndrom psychofana lub zwyczajny brak
obiektywizmu. A nie, zapomniałem! Przecież to tylko moja opinia.
Jestem bardziej skłonny wystawiać
wyższe noty wytworom kultury, które
coś w moim życiu zmieniły, coś nowego mi pokazały. Tym razem główną przesłanką
jest kunszt autora. Chciałbym kiedyś zbliżyć się do tego poziomu opisywania
świata. Opis to brudny, plastyczny ale jednocześnie uroczo figlarny, w którym akceptujemy
wszystko bez zbędnych pytań. Bo wszystko jest dalece przekonywujące.
Plusy:
+ Dialogi, humor, klimat
+ Złożona lecz spójna historia
+ Odświeżony bestiariusz do zaciukania (lub nie - Aguara, wielki props!)
+ Zabawa konwencją, okazja do poszukiwań analogii do tu i teraz
+ Postać Lytty Neyd <3
Minusy (szukane mooocno na siłę):
- Miejscami wymuszone silenie się na zabawną puentę
(chociażby strona 156, pierwsze cztery linijki, żeby nie być
gołosłownym)
- Nie do końca przekonywująca postać Ortolana
(choć jego naiwny charakter to zapewnie kolejna zabawa literacka)
- Miejscami zbędne opisy, dobre ale zbędne
(czy czarodzieje są aż tacy
chętni do opowiadania o przemyśle węglowo-drzewnym?)
-Po co to wiedźmin w tytule? Rozumiem, że marketing i te sprawy, ale come on...
Strzeżcie się rozczarowań, bo
pozory mylą. Takimi, jakimi
wydają się być, rzeczy są
rzadko. A kobiety nigdy.
~Jaskier,
Pół wieku poezji
Zdjęcie okładki pochodzi z: www.merlin.pl
Reklama może i chamska, ale jak wdizisz - podziałała xD
OdpowiedzUsuńBardzo dobra recenzja! Nawet się nie znudziłem, gdy ją czytałem. Zgodzę się z tobą, że Sapkowski ma to do siebie, że czasami ma za dużo opisów, chce przedstawić ten świat aż za bardzo przez co akcja nie wydaje się być tak wartką, ale i tak uwielbiam całą sagę o Wiedźminie.
Pozdrawiam! ;)
Link do opowiadania - http://ostatnie-dni.blogspot.com/