Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiedźmin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wiedźmin. Pokaż wszystkie posty

sobota, 6 lutego 2016

Ulubieńcy stycznia [2016]

Witajcie Kochani! ;>

Ostatnich ulubieńców miesiąca popełniłem w czerwcu (klik!) i był to jednocześnie koniec serii, gdyż comiesięcznie stymulowana formuła zaczęła mnie nużyć, ale w tym miesiącu, specjalnie dla Was, tęskniących za ulubieńcami (cisza na sali, cykanie świerszczy), poczyniłem wyjątek. Otwórz drzwiczki do małego wehikułu czasu!

A tak po prawdzie, to chęć napisania ulubieńców wynikła z tego, że nazbierała mi się kupka rzeczy, o których chciałbym napisać, a tworzenie kilku postów pod rząd na razie nie wchodzi w rachubę. Praca magisterska sama się nie napisze. Podobnie zresztą jak nowe gry, same się nie przejdą. A i Dziewucha narzeka, że jest zaniedbywana... Trzeba uważać, żeby to się nie skończyło jakimś paskudnym zerwaniem! ;]


#JEDZONKO
Prezentowane powyżej słodycze od Jutrzenki przewijały się już kilkukrotnie na blogu. Wspominałem o nich choćby we wpisie na temat moich świątecznych przygód na kiermaszu z tatkiem (klik!). Lubię sobie kupić paczuszkę migdałów w mlecznej czekoladzie z cynamonem, paczuszkę orzechów laskowych w białej czekoladzie z kawą, zmieszać je razem i postawić na biurku. Niestety, znika w jakieś trzy dni, mimo że próbuję się powstrzymywać. Jedno opakowanko ma 80 gram, co daje nam kilkanaście kuleczek za prawie cztery złote. Cóż, mistrzostwo świata w oszczędzaniu to nie jest, ale warto się skusić. Gdybym miał wybierać między dwoma produktami, poszedłbym raczej w stronę migdałów, choć orzeszki laskowe też niczego sobie. Warto odnotować, że czekolady jest w obydwu przekąskach ponad 70 procent. Z innych słodyczy, recenzowanych na blogasku w styczniu, warto ponownie wyróżnić Piernikowe Serca od TAGO.


#KSIĄŻKA
Jest naprawdę niewiele książek naukowych, które mają to coś. Pozycja Rogera Cailloisa zdecydowanie to ma, a tym mitycznym czymś jest odważna, pociągająca poznawczo, dobrze uargumentowana i wewnętrznie spójna teoria. Otóż, moi mili, zabawy i gry są starsze od kultury. Dlaczego? Czyż młode szczenięta nie gonią za swoim ogonkiem? A czy nauczyły się tego od ludzi? Kultura jedynie wartościuje gry i zabawy, przez wzgląd na ich użyteczność dla danej grupy czy nawet cywilizacji. Istnieją cztery logiki zabawy, uniwersalne dla wysokorozwiniętych organizmów żywych, ale o tym pisałem już przy okazji dygresji w recenzji książki Kultura gier komputerowych. Pamiętajcie, że to wszystko co zreferowano powyżej to żałosny turboskrót myślowy, jedna tysięczna fascynującej opowieści. Gry i ludzie to prawdziwy biały kruk. Wydawca nie ma już tej pozycji na magazynach, w bibliotekach ostało się zaledwie parę wiecznie wypożyczanych, niezagubionych egzemplarzy, a jeden z nich nareszcie zagościł pod moją strzechą. I łatwo się z nim nie rozstanę, oj nie! Dzięki Caillois, pomogłeś mi w uporaniu się z częścią teoretyczną mojej pracy magisterskiej! W styczniu kończyłem także zbiorek świątecznych opowiadań pt. Podaruj mi miłość.


#FILM
Byliśmy se z Dziewuchą w kinie na Nienawistnej ósemce. Wielkim fanem Tarantino nie jestem, widziałem zaledwie część jego filmów, ale trailery przekonały mnie na tyle, żebyśmy się wybrali. I cóż, nie ma mowy o zawodzie. Wiecie co? Wymienię po prostu rzeczy, które były fajne, dobra? Nie słyszę sprzeciwów. Niespieszne tempo, wybitna obsada, niezła gra aktorska, niezawodnie mistrzowska estetyka kadrów, soczyste dialogi, przekonujący klimat malowniczego, skutego lodem Wyoming i Pasmanterii Minnie, przerysowana i absurdalna przemoc, (dość) nieoczekiwane rozwiązanie fabułki. Pionek ma krytykować Quentina Tarantino? Bez żartów. Spójna wizja filmów, którą prezentuje reżyser (m.in.: podział na chaptery, radosna muzyczka towarzysząca śmierci czy retrospekcje podawane w formie zagwozdek) ma jajca i styl, w przeciwieństwie do większości hollywoodzkich szmatławców. A wszyscy, którzy cisną Nienawistnej ósemce na forkach i filmwebach, że niby gorsza wersja Wściekłych Psów, że odcinanie kuponów – do pieca! Nie jesteście godni zawiązać rzemyka u sandałów Mistrza!


#MUZYKA
Powiem Wam, że w styczniu słuchałem głównie singli z płyty Mówi (razem z ksywką brzmi to Małpa Mówi). Teksty i flow "połowy składu Proximate" tak mocno przypadły mi do gustu, że zacząłem szukać tej płytki w Empiku. Szkoda tylko, że premiera miała miejsce wczoraj, a więc 5 lutego, więc nijak nie mogłem jej znaleźć na półce. Dobrze, że personel był zawsze zajęty, bo już chciałem pytać i narzekać na zaopatrzenie jak burak… Nie kupiłem preorderu to trudno, w najbliższym czasie nabędę krążek i wspomogę swojego ulubionego artystę, jak głosi slogan! Z raperzyn zza Oceanu, zacząłem ostatnio dostrzegać twórczość G-Eazy'ego. Fajna stylówa i pomysły w klipach, zawsze nieźle obmyślana warstwa liryczna i odpowiednio cwaniackie poruszanie się po beatach, jak na białasa oczywiście. To wszystko robi niezłą robotę. Posłuchaj choćby starutkiego I Mean It czy świeższego Me, Myself & I z zeszłorocznej płytki When It's Dark Out. Toruń i Oakland górą!


#GRA
Tutaj szczególnie szkoda, że nie skrobnę pełnoprawnej recenzji. Gra Until Dawn, która ukazała się wyłącznie na konsolę PlayStation4, jest naprawdę godna uwagi. To bardziej interaktywny film (zatrudniono nawet kilku aktorów, nie takich całkiem no-name'ów) niż przygodówka. W założeniach, gra ma być thrillerem, ale jakoś ciężko było mi się przestraszyć (Dziewucha trochę jednak potrzęsła gatkami). Fabułka jak z horroru klasy B – grupa przyjaciół w zasypanym śniegiem, samotnym domku. Jednego roku giną dwie siostry, lecz mimo to paczka przyjeżdża do domku ponownie, na zaproszenie ich brata. Grupa rozdziela się na parki, którym przytrafiają się niecodzienne przypadki. Całość przechodzona niespiesznie to jakieś… 10-12 godzin, ale dla mnie to w sumie plus. W zależności od decyzji gracza, przeżywa różna liczba bohaterów, zmieniają się także ich wzajemne stosunki/sympatie. Oprócz tego niezła grafika, całkiem zabawna autoparodia i uroczo kretyńskie dialogi między młodzieżą z college'u. Wadą jest głównie to, że trzeba ciągle siedzieć jak na szpilkach, żeby nie przegapić niesygnalizowanej sekwencji Quick Time Event. No i takie-sobie-sterowanie. Gdybym recenzował w ramach pełnoprawnego materiału, bez wahania dałbym dziewięć na dziesięć. Until Dawn to niezwykłe doświadczenie z pogranicza filmu i gry!

Łoo, niezłe grzywki! Dzisiaj to by nie przeszło... :v
Przyznacie, że swojsko?
Stożkowate czapki magów, nagie torsy wiedźminów itd.

#KOMIKS
Nie jestem może wybitnym wiedźminologiem, ale uniwersum nie jest mi całkowicie obce. Ucieszyłem się więc, kiedy dostałem od Dziewuchy pięknie wydany komiks pod wiele mówiącym tytułem Wiedźmin. W środku znajdziemy sześć fabułek, najstarsze z początku lat dziewięćdziesiątych. Rysuje Bogusław Polch, scenariusz dostarcza Maciej Parowski i… Andrzej Sapkowski. Jeśli oglądaliście niesławny polski serial z Żebrowskim lub czytaliście niektóre opowiadania, niewiele was tu zaskoczy, może poza: poznaniem domniemanych rodziców wiedźmina, przybliżeniem kontekstu zamykania wiedźmińskich szkół i zarysowaniem powodów czystki w cechu zabójców potworów. Ej, to w sumie całkiem sporo! Ciekawe jest również obserwowanie na planszach komiksu vranów i bobołaków, człekokształtnych stworów, którzy funkcjonują (prawie) na równi z ludźmi w ich siedzibach. Oldskulowa kreska jest swojska, kolory klimatyczne. To bardzo dziwna przyjemność, uświadomić sobie, że wymyślony świat funkcjonował już przed naszym urodzeniem. I Polacy mogli się nim jarać dużo wcześniej od Zachodu. Opasły, duży zeszyt w twardej oprawie kosztuje prawie 90 złotych. Dużo, ale cena jest uzasadniona mistrzowskim wykonaniem. Ciekawe archiwalne materiały i odautorski komentarz Parowskiego. W tym miesiącu poczyniłem także recenzyjkę Gigant Poleca: Wesołe Zimowisko. Tyż fojne!


#KOSMETYK
Ci, którzy czytują mnie niemal od początku wiedzą, że jestem raczej wierny marce ORIFLAME, czasami jednak mamusia przyniesie do domku coś z konkurencyjnej firmy. I tak właśnie stało się przed świętami – w łazience zadomowiły się płyny do kąpieli od AVON. To jedna z tych sytuacji, kiedy opakowanie (forma) wyprzedza zawartość (treść), gdyż buteleczki są naprawdę przesłodkie. Płyn natomiast, niczym się nie wyróżnia. To po prostu zwyczajny, przeciętny specyfik do kąpieli o aromacie (od lewej) kwaśnego, zielonego jabłuszka, cytrusów i żurawiny, owoców z sadu i dzikiej róży. Po dokupieniu soli do kąpieli z Biedry można zacząć eksperymentować. Na szczególną uwagę zasługuje pomarańczowy bałwanek, gdyż wkład, który trzyma w swoich brzuszku, pachnie jak kupka żelkowych gumisiów. Powaga! Niestety, w wodzie ten ciekawy efekt niknie. Buteleczki były do kupienia za około 14-15 złotych na stronie AVON lub u konsultantów. 250 mililitrów, więc gdyby nie opakowania, nijak by się nie opylało.


#AKCJA PROMOCYJNA
Kategoria bonusowa, trochę z dupci. Na samiuteńkim początku lutego, na uczelni, a konkretnie w Jadalni Ogrody, dostałem sesyjny pakiet antystresowy, czyli kilkunastocentymetrowy odcinek folii bąbelkowej. Przyznaję, niezły sposób na promocję gazetki studenckiej, fajne zaczerpnięcie z internetowego skarbczyka cudów. Brawo Kontra! Ja już sesję dawno skończyłem, ale powodzenia wszystkim walczącym. Uniknijcie Kampanii Wrześniowych!

Co polecam najmocniej ze wszystkich powyższych? Cóż, pewnie się domyślacie, że Until Dawn, bo gry wideo to nowa, niemal doskonała forma sztuki. Zdaję sobie jedna sprawę, że niewielu z Was nagle kupi sobie PlejStację. No więc, na dobry początek, obejrzyjcie sobie Nienawistną ósemkę. I zagryźcie migdałami/orzechami od Jutrzenki. Plus puśćcie sobie wieczorkiem Małpę i G-Easy'ego z YouTube’a. Salut!

PS: Tak sobie dumam przy korekcie, że tyle razy w tekście pojawiła się Dziewucha… Aż za dużo! Czyżby Pionek Pantofel? Napiszcie w komentarzach co o tym sądzicie i co z tym zrobić!

PS2: Jak się podobało, to poproszę o okrąglutkiego, 135 lajka na fanpage'u Kultura & Fetysze #weekendowy_żebrolajk #stoję_pod_fejsbukiem_z_wyciągniętą_ręką

Uuuh, I don't need a hand to hold
Even when the night is cold
I got that fire in my soul…
               ~Bebe Rexha, Me, Myself & I

Źródła obrazków: klik i klik! Żeby nie było, że coś kradnę..!

środa, 3 grudnia 2014

RECENZJA #48: Ksin. Początek - Konrad T. Lewandowski


Wstyd się przyznać, ale zaledwie kilka dni temu dowiedziałem się o istnieniu Królestwa Suminoru, Zbójeckich Kniei czy Puszczy Upiorów. Niewiele mówiły mi terminy takie jak: zmysł Obecności, Przemiana Onego i Stara Magia. Mogłem jedynie domyślać się różnic między porońcem, wyrodźcem a martwiakiem. No i kim do cholery jest ten cały kotołak?

Jakże potrzebne jest poszerzanie świadomości młodszego audytorium! Z pewnością relatywnie niewielu czytelników cofa się bowiem do chlubnej, acz odrobinę zapomnianej, peerelowskiej przeszłości polskiej fantastyki. Jak dowiadujemy się z tylniej okładki: [Ksin. Początek - przyp. autora] łączy nieznaną wcześniej historię pochodzenia Ksina i mikropowieść Przybysz, czyli najstarszy, teraz rozszerzony, tekst o kotołaku. Wydawnictwo Nasza Księgarnia daje nam zatem świetny pretekst do poznania jednej z najbardziej znanych serii fantasy w polskiej literaturze w dopieszczonej i rozbudowanej formie.

Powiem szczerze, że do zainteresowania książką przyczyniła się schludna, intrygująca okładka opatrzona lakierem wybiórczym, przywołująca skojarzenia z najsławniejszym ostatnimi czasy pogromcą potworów - Wiedźminem (białe włosy, fantazyjny miecz, skórzany pas mogący pełnić funkcję schowka na eliksiry). Jedynym elementem, który przypomina Ksina znanego z kart powieści jest koci chód, znajdujący swój wyraz w charakterystycznym ułożeniu stóp bohatera. Szara skóra, bezbarwna czupryna i ludzkie paznokcie nijak nie przystają do świata przedstawionego.

Do rzeczy jednak, co mi się w pozycji podobało? Rozbudowane, brutalne uniwersum jest nakreślone zręcznie i pieczołowicie. Mamy gubienie wianków, flaki i soki trawienne, a także religijny fanatyzm. Chory, spaczony padół łez! To co zasługuje na szczególną uwagę, to bardzo racjonalny system magii (choć momentami przydałoby się większe odsłonięcie tajników sztuki) i szarości świata, objawiające się na przykład w symbiotycznych wampirach czy pożytecznych ghulach (swoją drogą świetne autorskie spojrzenie na tego typu monstra). Początkowo zdaje się, że mamy do czynienia z dwoma odrębnymi opowiadaniami, które nie mają ze sobą związku, ale na końcu okazuje się, że... cśśś! Mi dość szybko udało się pokojarzyć fakty, szczególnie że bystry czytelnik odnajdzie wskazówkę już w kilkuzdaniowym streszczeniu na tyle okładki. Tak czy owak, zabieg przeplatanki sprawdził się znakomicie, podobnie jak zaskakujące wprowadzanie nowych bohaterów (mowa tu m.in. o Hamniszu) i obfite historyczne dygresje dotyczące np. gospodarki bagiennych krain.

Minusy? Miejscami przegadane i drętwe dialogi, które na siłę starają się wyjaśnić bariery prostszych rozwiązań (dywagacje Hamnisza z Muskarem to świetny przykład; może warto jednak zostawić parę niedomówień, licząc na intelekt i przychylność odbiorcy?) lub miejscami drażniące niedostosowanie języka i zachowania do sytuacji (król Redren i jego spontaniczny, plebejski sposób bycia). Bestiariusz dodany na końcu książki zraził mnie niekonsekwencją w opisie pająkołaka w stosunku do fabuły, a także złączeniem wampirów i ghuli w jedno hasło. Szkoda, że autor nie podszedł do zagadnienia bardziej encyklopedycznie lub nie pokusił się o dalej posuniętą archaizację tekstu. Od biedy można by się również przyczepić do kiepskich tytułów rozdziałów (Pojedynek, Imię, Dziewczyna, Negocjacje... seriously?), ale byłoby to zbytnim czepialstwem.

Podsumowując: zdecydowanie polecam pozycję, która trzyma w napięciu do samego końca, a historia jest prowadzona dojrzale, przemyślanie i spójnie (przynajmniej do momentu incydentu ze świątynią zapomnianego boga Ara). Jestem miło zaskoczony faktem, iż poznałem nowego, ciekawego odmieńca, który wymyka się stereotypom i staje się szlachetnym obrońcą uciśnionych. Krzepiące jest również to, iż nieznacznie zmniejszyłem poziom swojej czytelniczej ignorancji. Jeśli lubicie luźny styl Jacka Piekary z pewnością pióro Konrada Tomasza Lewandowskiego przypadnie Wam do gustu. Zresztą samo nazwisko musicie kojarzyć, ale uprzedzając kolejne zapytanie - nie, to nie ten, co strzelił 4 bramki Realowi w Lidze Mistrzów. To ten od Nagrody Zajdla z 1995!

Podobał Ci się wpis? Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze lub sprawdź inne recenzje książek!

piątek, 23 maja 2014

RECENZJA #25: Opowieści ze świata Wiedźmina


Bałem się tej antologii. Najlepsi rosyjscy i ukraińscy pisarze fantasy napisali ten tom opowiadań zainspirowani światem Wiedźmina, polskiego pisarza Andrzeja Sapkowskiego - to informacja z tyłu okładki. A z przodu olbrzymi, rzucający się w oczy tytuł: Opowieści ze świata Wiedźmina. Otóż nie, powinno być Opowieści inspirowane Wiedźminem. Przypuszczam, że ktoś mógł się nabrać i wrzucić do koszyka dziełko, będąc przekonanym że to tekst  od Pana Andrzeja, co z pewnością było celowym zamysłem. A w niektórych historiach nie znajdziemy nawet krótkiej wzmianki o bohaterze polskiej popkultury, nie wspominając już nawet o Północnych Królestwach Kontynentu. Ja zakupiłem książkę z ciekawości, choć zarówno cena (teraz 46, wcześniej 49 zł) jak i patronaty (m.in. Playboy Polska) szczególnie mnie nie zachęciły. Przyjrzyjmy się po kolei każdemu z opowiadań (w miarę możliwości bez spoilerowania). Czasem będę się pastwił, ale to dobrze - dawno tego nie robiłem i zaczynałem tęsknić!

Ballada o smoku, Leonid Kudriawcew
Zaczyna się całkiem dobrze - zgrabna historia, która po kosmetycznych zmianach pasowałaby do uniwersum. Podobny humor, ale dialogi mniej błyskotliwe i Jaskier jakiś dużo głupszy niż w oryginale... Sporo się dzieje, fabuła jest dynamiczna. Denerwują tylko drobne szczegóły: naciągana postać Radio i podejrzanie długie macki sługi w złotej liberii. Wydaje mi się, że Kudriawcew ma trochę mniej doszlifowany warsztat od Sapkowskiego, ale wyrobi się, jestem o to spokojny! 3.5/5

Jednooki Orfeusz, Michaił Uspienskij
Czytając, czułem się jak w zbiorze opowiadań inicjujących Pięcioksiąg! Znośna, acz przewidywalna fabuła opierająca się na pustych kieszeniach dwójki naszych dobrych znajomych - poety i zabójcy potworów. Postacie zarysowane podobnie jak w oryginale, tylko Jaskier jakby więcej klął. Ze dwa razy cichutko parsknąłem śmiechem. Na plus również, że historia nie jest rozwleczona, co było powtarzającym się błędem w większości tekstów. 4/5

Lutnia, i to wszystko, Maria Galina
Niemałe zaskoczenie! Pięknie i smutno. Głębokie rozprawy na temat miłości i zawodu barda (strony 106 czy 109) połączone z wyśmienitymi opisami kulinarnymi (choćby ten ze strony 115)! Inne niż reszta opowiadań, inne niż Wiedźmin, ale jednocześnie tak bliskie jeśli mowa o umiejętności igrania z konwencją! Nie wszystko rozumiem, ale jest pięknie, trochę się wzruszałem. Jeśli miałbym szufladkować, to włożyłbym gdzieś między Dżumę i Opowiadaniami Borowskiego. 5/5

Wesoły, niewinny i bez serca, Władimir Arieniew
Cholera, ale było ciężko mi przez to przebrnąć. Przede wszystkim za długie, ze źle budowanym napięciem (może i mam małe prawo do krytykowania, ale swoje w życiu zdążyłem przeczytać). Kilkanaście stron jest przegadanych, niezrozumiałych. Może to przez to, że walczyłem z epizodem przez kilka wieczorów? Widać inspirację Piotrusiem Panem, który nie ma nic, kompletnie NIC wspólnego z Wiedźminem. Są może jakieś drobne przebłyski, ale bardzo się ucieszyłem, kiedy zobaczyłem koniec historii o Stefanie Żurawiu. Naprawdę mi ulżyło, a chyba nie o to chodzi, prawda? 2/5

Barwy bohaterstwa, Władimir Wasiliew
Kompletna wariacja, przeniesienie Geralta do przyszłości, w świat szalonych machin, gangów motocyklowych, rejestratorów i nadajników. Choć historia jest mierna, czyta się ją lekko i przyjemnie, jest nawet przyjemny zwrot akcji i dreszczyk emocji! Ocena pewnie jest zawyżona z racji tego, że opowiadanie jest następne w kolejności, zaraz po całkowicie dennym. Klimat jest jednak dobry, co mocno ratuje Wiedźmina z Wielkiego Kijowa! 4/5

Okupanci, Aleksandr Zołotko
Historia raczej tu nie pasuje. Mamy kilka fajnych, historycznych odwołań, polski kontekst, ale całość jest okraszona kiepskimi dialogami i miejscami zbyt dużym odklejeniem od rzeczywistości - czytelnik może się z łatwością pogubić. Był potencjał, ale nie został zgubiony, sporo małych niedoróbek. Wiedźmina też brak! 2.5/5

Zawsze jesteśmy odpowiedzialni za tych, których..., Andriej Bielanin
A to zgrywusek jakiś napisał. Jedna wielka prześmiewczość i sarkazm. Ładnie to hula, nie wiedziałem, że Yennefer jest Polką! Miejscami jest groteskowo i ciężko rozróżnić, czy autor mówi coś na serio, czy robi sobie żarty z polskiej historii. Jest też trzecia opcja - Wiedźmin miał być zwyczajnym bucem, który ociąga się z wynoszeniem śmieci... Dostrzegam bystrą symbolikę, głębsze przesłanie, choć nie do końca umiem wszystko zinterpretować. Dobra ocena jednak się należy! 4/5

Gry na serio, Siergiej Legieza
Totalnie nie rozumiem jak takie ścierwo mogło wejść do antologii. Poplątane, niby miały być jakieś odniesienia do papierowych gier RPG, a jest jakieś bajdurzenie o technologii, czarach, nie wiadomo czym. Albo ja jestem taki głupi i twardogłowy, albo komuś nieźle się popieprzyło, że pozwolił na wejście tego... tekstu do zbioru. Jesteśmy permanentnie zagubieni w świecie przedstawionym. Wiem, wiem było ich kilka... Całości nie ratuje nawet sporadyczna, sensowna uwaga czy przemyślenia natury filozoficznej. Kretyńskie imiona bohatera, jednym z bohaterów jest ponoć sam Pan Andrzej, Trojan jak mniemam... Lepiej byłoby, gdyby historia nie znalazła się w tomie. Co ja mówię! Lepiej gdyby w ogóle nie powstała. Miałbym lepsze wspomnienie o lekturze. 1.5/5
 
 
Podsumowując: nie chcę odbierać wydawnictwu Solaris chleba od ust, ale nie radzę czytelnikom kupowania tego dzieła. Można na przykład siąść sobie w ustronnym miejscu i poczytać niektóre opowiadania w Empiku czy MediaMarkt. Jeśli oczekujecie (i lubicie) wiernego odwzorowania uniwersów, to przechodźcie obok Opowieści ze świata Wiedźmina z daleka (połowa historii przyprawi Was jedynie o palpitacje serca). Jeśli jednak szukacie świeżego spojrzenia, czegoś mocno pokręconego, to łaskawie pozwalam Wam zakupić recenzowaną pozycję. Chociaż 46 złotych to jednak odrobinę za dużo, ja poświęciłem je tylko dlatego, żeby móc dokonać subiektywnej recenzji na bloga (oczywiście w sklepach internetowych znajdziemy egzemplarze już od 35 złotych, mówię tu o cenie ze sklepów konwencjonalnych). Oby tylko pozwoliło mi to ustrzec Was przed popełnieniem podobnego błędu. Z obliczeń matematycznych wynika, że całość otrzymuje średniawą notę: ~3,44. To chyba dość jasna informacja...

Znowu słyszę głosy, że jesteśmy tylko ludem,
a ja powiem jak Sapkowski - to nawet nie jest argument!
                               ~LaikIke1, Mój Dyspstryk

wtorek, 18 lutego 2014

RECENZJA #21: Sezon Burz. Wiedźmin - Andrzej Sapkowski


Zaległość z listopada, która zdecydowanie mierziła najbardziej - nadrobiona! Pamiętam z jakim zapałem rozpoczynałem swoją przygodę z Ostatnim Życzeniem, później Mieczem Przeznaczenia i Pięcioksięgiem! Pełen zestaw dostałem od... mamy. Na Wielkanoc. Mama wie co dobre!

Ile to już lat od ostatnich papierowych przygód Geralta z Rivii? Internet podpowiada, że czternaście. Pan Andrzej zarzekał się, że nie będzie żadnych prequeli, sequeli czy spin-offów w wiedźmińskim uniwersum, ale słowa nie dotrzymał i temat pociągnął. Wiele osób poczuło się oszukanych i rozgoryczonych. Niech nie czytają i grzebią białowłosego. Ja tam uważam, że autor ma prawo zmienić (lub nawet zmieniać) zdanie, pod warunkiem że nie jest to tylko odcinanie kuponów (czego nigdy nie możemy być pewni). Jakie znaczenie ma jednak motywacja, skoro Sapkowski nadal jest w wybornej formie i żaden polski pisarz fantasy lepiej od niego piórem fechtować nie zdoła? Żadnego.

Całość pochłonąłem w jakieś cztery dni. Poszłoby szybciej, ale mam kilka pobocznych zajęć. Poza tym zawsze jest dylemat - delektować się powolutku czy zaspokoić głód ciekawości. Sto stron dziennie to odpowiednia dawka, horacjański złoty środek. Co zasługuje na pochwałę? Już wymieniam!

Niezmiennie świetny klimat podlewany naturalnym, błyskotliwym dialogiem. Dowcipne puenty i przewrotnie rzecz ujmując wiele mówiące niedomówienia to znak rozpoznawczy autora. Rzuciłem okiem na kilka dialogów z pierwszych dwóch tomów opowiadań i doświadczenie pisarza wyraźnie procentuje. Geralt i inne postacie są może bardziej małomówne i mrukliwe, ale trafiają ku*wa w setno. Odpowiednia dawka wulgaryzmów, archaizmów, neologizmów i języka popularnonaukowego to zdecydowanie największa zaleta pozycji. Zdarzył się jednak jeden, czy dwa fragmenty kiedy żart na zakończenie opisu wydał mi się nieco wymuszony. Ale co ja tam wiem, nie jestem godzien wiązać sznurówek... Frajdę sprawia odnajdywanie odwołań z rozmów bohaterów w odstępach >200 stron. To mi się podoba, nie ma ciągnięcia czytelnika za rączkę. Zapomniałeś nazwiska rodowego czy konotacji rodzinnej trzecioplanowej postaci? Wertuj albo giń!
 
Ciężko napisać coś więcej bez spoilerowania. Pewnym novum są gęsto rozsiane między rozdziałami interludia, które są świetnym uzupełnieniem historii i rozjaśniają bardziej zagmatwane wątki. Korespondencja czarodziejów czy dalszy los Nikefora Muusa - miód i malina! Podobnie jak zajście na stacji pocztowej z Addario Backiem. I rozdział piętnasty - świeży i trzymający w napięciu. Oczywiście pojawiają się również dobrze znane z twórczości Sapkowskiego motta na początku każdego rozdziału. Raz jest to Szekspir, raz Jaskier, fragment zmyślonego traktat pseudonaukowego czy książki kucharskiej. Niby szczegóły, ale czy nie na nich opiera się sukces wiedźmina?

Zmierzając ku podsumowaniu tego wazeliniarstwa - Sezon Burz nie zawiódł. Autor jest już bardzo doświadczonym twórcą i świetnie panuje nad wykreowanymi postaciami. Jak zawsze mamy ironiczne zabawy stereotypami i rzeczywistością w krzywym zwierciadle (rozmowa Koral i Yennefer to mocno wisielczy humor, ale jakże prawdziwy). Nieludzie okazują się bardziej ludzcy od ludzi, magia postulująca ciągły rozwój to jedna wielka, skorumpowana ściema (zdaje się, że między wierszami możemy wyłuskać kilka prztyczków w nos nauki), a Biały Wilk ląduje w łożach kolejnych czarodziejek lub ich uczennic (naliczyć możemy trzy takie relacje; co do jednej nie mamy pewności czy została należycie skonsumowana). Enigmatyczna końcówka dzieła to godne pożegnanie. Ale czy na zawsze? To się dopiero okaże. Ja nie chciałbym kończyć tej długiej znajomości...

I można narzekać, że schemat powieści się nie zmienia. Że pachnie odrobinę Reinmarem von Bielau z Trylogii Husyckiej, ale jak inaczej rzucić wiedźmina w wir wydarzeń? Trzeba spuścić go z deszczu pod rynnę, zabrać mu miecze i wrzucić w jeszcze większe gówno. Po leniwym początku akcja toczy się więc wartko, mamy kilka punktów kulminacyjnych i naprawdę niezłą finał na dworze Kerack. Pan Andrzej udowodnił, że Żmija była tylko chwilowym spadkiem formy, nie do końca udanym eksperymentem. Lub czymś na co nie byliśmy jeszcze gotowi. Za recenzowaną książkę - piątka plus, bodaj pierwsza na blogu (skalę oficjalnie zamyka pięć oczek, ale nie dajmy się tak ograniczać). Może to sentyment, może syndrom psychofana lub zwyczajny brak obiektywizmu. A nie, zapomniałem! Przecież to tylko moja opinia.

Jestem bardziej skłonny wystawiać wyższe noty wytworom kultury, które coś w moim życiu zmieniły, coś nowego mi pokazały. Tym razem główną przesłanką jest kunszt autora. Chciałbym kiedyś zbliżyć się do tego poziomu opisywania świata. Opis to brudny, plastyczny ale jednocześnie uroczo figlarny, w którym akceptujemy wszystko bez zbędnych pytań. Bo wszystko jest dalece przekonywujące.

Plusy:
+ Dialogi, humor, klimat
+ Złożona lecz spójna historia
+ Odświeżony bestiariusz do zaciukania (lub nie - Aguara, wielki props!)
+ Zabawa konwencją, okazja do poszukiwań analogii do tu i teraz
+ Postać Lytty Neyd <3

Minusy (szukane mooocno na siłę):
- Miejscami wymuszone silenie się na zabawną puentę
(chociażby strona 156, pierwsze cztery linijki, żeby nie być gołosłownym)
- Nie do końca przekonywująca postać Ortolana
(choć jego naiwny charakter to zapewnie kolejna zabawa literacka)
- Miejscami zbędne opisy, dobre ale zbędne
(czy czarodzieje są aż tacy chętni do opowiadania o przemyśle węglowo-drzewnym?)
-Po co to wiedźmin w tytule? Rozumiem, że marketing i te sprawy, ale come on...

Strzeżcie się rozczarowań, bo pozory mylą. Takimi, jakimi
wydają się być, rzeczy są rzadko. A kobiety nigdy.
                               ~Jaskier, Pół wieku poezji

Zdjęcie okładki pochodzi z: www.merlin.pl