Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KęKę. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą KęKę. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 10 grudnia 2015

XMAS SWEETS: Kalendarz Adwentowy MILKA

Seria okolicznościowa na Kultura & Fetysze! Od końca listopada, aż do samiusieńkiej Gwiazdki, pojawiać się będzie maaaasa recenzji słodyczy. A żeby było po nowoczesnemu i ze szczyptą SWAGu, to cykl nazywa się XMAS SWEETS (archiwalne wpisy znajdziecie w zakładce RECENZJE JEDZENIA), a pewną drobną innowacją jest tzw. skala słodkości, określająca pocieszność i świąteczność produktu, a także, w mniejszym stopniu - smak. Skala przyjmuje wartości od 1 do 10, gdzie 1 oznacza absolutną ponurość i nieświąteczność, a 10 znaczy mniej więcej tyle, że smakołyk urzekł mnie niczym Szeregowy z Pingwinów z Madagaskaru.


Dobra, niby mamy 9 grudnia, ale na Mikołaja dostałem zajebisty (a może nie zajebisty albo częściowo zajebisty – to się okaże pod koniec recenzji, zostańcie z nami i nie regulujcie odbiorników) kalendarz adwentowy. Niemiecka rzecz, bez polskich napisów, dlatego niewiele rozumiem, ale zasada jest chyba podobna jak w przypadku innych tego typu bombonierek. Nie jestem w końcu na tyle głupi, żeby siedzieć w kącie pokoju i tłuc tekturowym kartonikiem o podłogę… Wiem bowiem, że z każdego okienka oznaczonego cyfrą lub liczbą trzeba wyciągnąć czekoladkę, c’mon!

Smak i kształt czekoladowych figurek. Część z nich ma w sobie krem, co upodabnia je w smaku do produktów Kinder. Część to zwykła mleczna czekolada, nie wiedzieć czemu zwana przez Milkę alpejską. Pojawił się więc pierwszy minus – możemy nie lubić jednego z dwóch rodzajów łakocia, ale nie mamy większego wyboru. Trzeba jeść to, co dali. Z drugiej jednak strony, dla niewybrednych, może to być rodzaj przyjemnej niespodzianki. Kształty? Różne, różniste. A to gwiazdka, a to łyżwa, innym razem samochodzik. Klasyka, całkiem podobnie jak w Pomorzance. Tylko, że dużo drożej.

Dwie przykładowe figurki z czekolady. Grube i ładnie "odlane"!

Przejdźmy do rozpatrywania świąteczności produktu, będącej podstawą do wystawienia noty na skali słodokości. Wszystko w tle jest absurdalnie filetowe, jak zwykle przy Milce. Wygląda to na jakąś małą wioseczkę, być może w Laponii, z zamarzniętym jeziorkiem i pięknie ozdobioną choinką. No dobra, dwoma choinkami, bo na dole jest jeszcze mniejsza, ozdabiana przez wiewiórkę. Mieszkańcami Laponii są renifery, bałwany, piernikowe ludzki i wspomniane wcześniej rudzielce. Jest też skomercjalizowany do bólu Santa Claus w czerwonym uniformie. Postacie zajmują się najczęściej zimowymi sportami, roznoszeniem prezentów i ozdabianiem okolicy. Wiecie do czego piję, co? Laickość kalendarzyka. Gdzie krzyżyk na wieży kościółka w tle? Dlaczego jestem podskórnie przekonany, że bałwanki stojące pod latarenką śpiewają zimowe piosenki, a nie kolędy? To się nazywa SEKULARYZACJA SPOŁECZEŃSTWA EUROPEJSKIEGO! I się nie godzi! Dobra, świruję sobie, calm down… Mam jednak pretekst, żeby poruszyć ważny problem – dla osób, które uważają się za Katolików, 24-26 grudnia to dni bez Bozi. Skąd wzięła się ta obserwacja? Z notek większości blogerek zaczynających nieśmiałe przebąkiwanie o Świętach. Tylko prezenty, zapachy, oczekiwanie na śnieg (bo przecież nie modlitwa) i gorące kakaŁko. Ale spokojnie, Pionas czuwa i obmyśla swoją Krucjatę! #MiłosierdziaNieBędzie

Z tyłu mamy dwie dziecinnie proste łamigłówki. Okej, żaden to świeży
pomysł, ale zawsze coś!
Wygląda na to, że środek kartonika również jest zadrukowany.
Rysunek nie koresponduje z figurką, ale zawsze coś! Detal świadczący
o solidnym wykonaniu.

Cóż dodać, cóż ująć. Jak podpowiada mój prywatny Mikołaj, za prawie 25 złotych otrzymujemy wysokiej jakości produkt. W Poznaniu był/jest straganik na rogu Dąbrowskiego i Roosvelta, i to właśnie tam brodaty dostawca zaopatrzył się w słodki podarek. Nie można się do niczego przyczepić, mój kalendarzyk miał pewne delikatne wgięcia i przetarcia na górze, ale to pewnie z powodu transportu. Może sprowadzili to z samej Laponii? Albo Bremy! Mam tylko nadzieję, że to nie podróbka z woniejącego pleśnią garażu. Ale chyba smak byłby inny, a jest odpowiedni. Jak z czekolady Milka i czekolady Kinder.

Wartość na skali słodkości dla Kalendarza MILKA - 9!
Minus jeden punkcik za XXI-wieczny smrodek neutralności
światopoglądowej. Dobrze, że okienek zrobili 24, a nie 23,
uzasadniając to liczbą atomową wanadu albo inną tandetą!
Smak, jakość wykonania – mucha nie siada.

Krucjata w imię Prawdy, dalej za mną chodźmy!
Czas odebrać nasze miasta, z brudnych łap wyzwolić!
~KęKę, Krucjata

niedziela, 6 grudnia 2015

XMAS SWEETS: Dr GERARD Rurki Cynamonowe

Seria okolicznościowa na Kultura & Fetysze! Od końca listopada, aż do samiusieńkiej Gwiazdki, pojawiać się będzie maaaasa recenzji słodyczy. A żeby było po nowoczesnemu i ze szczyptą SWAGu, to cykl nazywa się XMAS SWEETS (archiwalne wpisy znajdziecie w zakładce RECENZJE JEDZENIA), a pewną drobną innowacją jest tzw. skala słodkości, określająca pocieszność i świąteczność produktu, a także, w mniejszym stopniu - smak. Skala przyjmuje wartości od 1 do 10, gdzie 1 oznacza absolutną ponurość i nieświąteczność, a 10 znaczy mniej więcej tyle, że smakołyk urzekł mnie niczym Szeregowy z Pingwinów z Madagaskaru.


Jak tam Dziubki, czerwony Ziomek zostawił Wam coś dobrego w brudnych buciorach? Czy tylko zgniłą pyrkę, węgielki i kosmate gałązki popularnie zwane rózgą? Ja dostałem… dużo słodyczy i jestem już spokojny, że będzie co recenzować, aż do samiuteńkich Świąt! Jedynym problemem jest czas, gdyż do środy muszę oddać jeden z rozdziałów magisterki, a również inne esejki i prezentacje wiszą nad główką.

Dzisiaj chciałem Wam zaprezentować coś eleganckiego i poważnego. Wiecie, taki słodycz, który nada się do przekąszenia po solidnym obiedzie, do kawki albo kielicha czegoś mocniejszego. Rurki kojarzą się bowiem z prywatką u ciotki, babci lub starszego kuzynostwa. Tak to widzę.

W 160 gramowym opakowaniu znajdziemy mniej więcej 20 rurek, które nie są zwykłymi rurkami. Zamiast waniliowego lub czekoladowego wkładu, mamy do czynienia z kremem o smaku pieczonego jabłka. Dodajcie do tego cynamonowy posmak walcowatych wafelków i… niebo w gębie! Zestaw mocno słodki, to fakt, ale jabłuszko dodaje całości ciut odświeżenia i pasuje jak ulał.


Krem stanowi aż 59%, mielony cynamon 2,6%, reszta to wszystkie nielubiane składniki typu: cukier, serwatka w proszku, skrobia ziemniaczana, barwnik (E150c), tłuszcze roślinne, żółtka jaja w proszku, sól, lecytyna czy aromat. Produkt może zawierać orzechy arachidowe i inne orzechy.

A co ze skalą słodkości? Miła dla oka paleta kolorystyczna, gustowny minimalizm (na zielonym tle znajdują się delikatnie zarysowane szkice choinek, kokardek, bombek i mikołajowych skarpet). Mnie to przekonuje, tym bardziej, że target to raczej ludzie koło czterdziestki, choć rurki lubi przecież prawie każdy. Apel: proszę Państwa, wspierajmy polskich przedsiębiorców, a cynamonowe rurki Dr GERARDA są produkowane w Ożarowie Mazowieckim. Do nabycia, m.in. w sieci Biedronka! Cena to zaledwie trzy złote bez grosza. Polecanko!

Wartość na skali słodkości dla Rurek Dr GERARDA - 7!
Uzasadnienie: Eleganckie opakowanie i smaczna zawartość.
Mimo świątecznej otoczki produkt zachował swój
dystyngowany charakter. Duży plus za fajną, kojarzącą się
ze Świętami, cynamonowo-jabłkową wersję.

Uczuciowo trochę ee-ee, ale przędę Brat!
Życie to nie rurki z kremem, ciągle KęKę sam…
                                             ~KęKę, Zostaję

środa, 21 października 2015

RECENZJA #107: Sole do kąpieli z Biedry


Ojejku, jejku! Ależ ja jestem przemęczony i podziębiony ostatnio. I zaniedbałem bloga, to fakt. A szkoda, bo w październiku miało miejsce istne szaleństwo – notowałem grubo ponad sto wejść dziennie przez okrągły tydzień! Niestety, nie przełożyło się to na liczbę obserwatorów i polubień na Kultura & Fetysze. Ale cóż, chyba nie dane mi jeszcze zbudować namiastki zaangażowanej społeczności. A motywacja do pisania postów, które zostały wyświetlone ponad 350 razy i opatrzone sensownymi komentarzami, jest nieporównywalnie większa. Niepokoi tylko stosunkowo duża liczba odbiorców z Rosji

Ale do rzeczy, co robię kiedy wszyscy czegoś ode mnie oczekują? Kiedy promotor naciska, żeby złapać się za jaja jak facet i na poważnie podejść do pisania pracy magisterskiej, a inni wykładowcy jak szaleni żądają czytania tekstów i robienia bezsensownych projektów, kiedy domownicy wciskają mi kolejne domowe obowiązki, kiedy wychodzi tyle fantastycznych gier i książek, w które koniecznie trzeba włożyć ręce, kiedy znajomi naciskają na wskrzeszenie życia towarzyskiego i kiedy Dziewucha mocno zachęca, żeby do niej przyjeżdżać i spędzać z Nią czas? (No dobra, to ostatnie to nawet przyjemne!) Co wtedy robię? Stwierdzam, że mam wszystkiego dość i odpalam PlayStation lub Global Offensive. To pierwszy sposób na przeGRYwanie życia, wciąż przyjemniejszy niż praca zawodowa. Drugim sposobem mitrężenia czasu są długie kąpiele pełne nieuczesanych refleksji o życiu. Mało to męskie, co? Chrzanić konstrukty społeczne! Przynajmniej niektóre. W tym momencie na scenę wchodzą właściwi bohaterowie dzisiejszego wpisu - energetyzujące sole do kąpieli Spa od BeBeauty Body Expertiv. Tylko po jakiś kilkunastu zdaniach czczej dygresji.

Rodzaje soli są trzy. Różnią się kolorkiem (Łaaaaał! Dobrze, że mówisz!) tj. zapewne barwnikiem i zapachem. Ja najbardziej lubię trawę cytrynową z bambusem, która pachnie prawdziwymi cytrusami i jakoś tak pięknie łączy się z wodą. Nie umiem tego wyjaśnić, jestem blogerem. Moim drugim ulubieńcem jest sól morska. Woda przybiera z nią sympatyczny, modraczkowy kolorek, a ja czuję się jak nad Morzem Egejskim. Albo czułbym się, gdyby nie stare płytki i brzydkie fugi na wysokości oczu. Niebieskie kryształki pachną ładnie, niczym kremik nawilżający do twarzy. Super. Trzecia sól, mój zdecydowany nie-ulubieniec, to specyfik z ekstraktem z bursztynu. Pachnie jak perfum starej lampucery. W wodzie da się jakoś przeżyć, ale wąchając z opakowania nietrudno o kaszel. Nie polecam! Poza tym bursztyn? Może jeszcze ściemnią coś o złocie czy srebrze?

Żółte sole przywracają skórze blask, niebieskie dodają jej gładkości, a pomarańczowe działają wzmacniająco i zmniejszają skłonność do podrażnień. Jak dla mnie te kilkulinijkowe teksty na etykiecie to jakiś pijarowski bullshit. Prawdą jest tylko to, że kąpiel ze Spa BeBeauty Body Expertiv jest miłą chwilą wytchnienia, eliminuje stres i zmęczenie po całym dniu (częściowo…) i pobudza siły witalne. Władysław Jagiełło miał słuszność, żeby kąpać się prawie codziennie!

Co jeszcze może Was interesować? Opakowanie zawiera 600 gram, jest wyprodukowane dla Jeronimo Martins Polska S.A. w Kostrzynie przez SERPOL-COSMETICS Spółka z o.o. Sp. k. w Mieścisku. Oczywiście produkt przebadany dermatologiczne, bo jakże by inaczej, tak bez badań? Najlepiej zużyć przed końcem: data i numer partii podane na opakowaniu. Składu nie przepiszę, bo jest po łacinie i bym się z tym pierniczył do wieczora. Z innych ciekawostek – jak przez mgłę pamiętam, że był kiedyś również czwarty "smak", lawendowy! Ale to była krótka edycja limitowana, więc wciąż czekamy na coś świątecznego. Może piernik z cynamonem? <3

I najważniejsze: recenzowany produkt zakupisz w Biedrze! Naszej kochanej Biedrze, która od lat dzielnie opiekuje się niższą klasą średnią i marginesem. Zapłacisz, uwaga, niecałe cztery złote. Ja kupiłem sobie zapas, bo ostatnio była promocja dwa dziewięćdziesiąt dziewięć za sztukę. Nic tylko brać i sypać do wanny! A… Nie masz wanny, tak? To może podrzucaj kryształki w kabinie i udawaj, że to deszcz pieniędzy. Powinno odprężyć..?

Jakby co, to sole się tak nie pienią. Do wanny dolewam jeszcze
żelu pod prysznic (sic!) z drobinkami luffy i oliwą z oliwek.
Też z Biedry i też od Spa BeBeauty Body Expertiv.
Taki ze mnie... kosmetolożek i fircyk!
A jak jesteś... nie wiem... uczulony na sole do kąpieli, to masz tu inny
dobry przepis na relaks, żeby Ci nie było smutno. Włożyć chocosticka
do gorącego mleczka, poczekać aż przestygnie i wypić duszkiem!

Ziemia się kręci dalej, nowy dzień, ten sam schemat…
Ten sam schemat, inny dzień to samo gówno!
Ten sam schemat, dobrze wiem, jak w życiu bywa trudno!
~Neile, Nowy dzień

Już prawie koniec, bez sensu ten kawałek.
Zero poprawek, lecę tak jak napisałem!
                                                           ~KęKę, Desant

wtorek, 31 marca 2015

Ulubieńcy marca!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź też Ulubieńców lutego!


#JEDZONKO
Mama przyniosła z Biedry jak był Portugalski Tydzień (nie, nie pomyliło mi się z Lidlem). Świetna jest ta marmolada z Pigwy (takie jakby małe jabłuszka, co?). Gęsta, ale łatwo się rozsmarowuje. Nawet niewielka ilość sprawia, że kanapka jest słodka i ma niepodrabialny smak. Podejrzewam, że smarowidło bardzo dobrze skomponowałoby się z ciastem francuskim. Jedyny minus to fatalnie otwierające się opakowanie. Wieczko zakleszcza się mocno, więc żeby je podważyć musimy silnie na nie naprzeć, co znacznie zwiększa ryzyko otarcia naskórka przez ostre wykończenia pudełeczka #Spodenki_Wasilewskiego


#KSIĄŻKA
Oprócz recenzowanego w tym miesiącu Zabójcy z miasta Moreli (kliknij, żeby przeczytać) miałem styczność z dwoma zasługującymi na wyróżnienie pozycjami. Są to: Portret Doriana Greya (czytany w ramach uzupełniania braków w klasyce - kliknij, żeby przeczytać cieplutką recenzję) i Historia Boga. Ta ostatnia niestety zalega na moim podręcznym regaliku już bardzo długo i tak naprawdę jestem dopiero na początku. Dość ciężko się czyta, trzeba być naprawdę skupionym śledząc meandry dziejów Baala, Aszery czy Anata. Szalenie ciekawa jest postać samej autorki - byłej zakonnicy, która nie posiada formalnego wykształcenia teologicznego, a uważana jest za autorytet w dziedzinie.

#FILM
Z Dziewuchą byliśmy na Snajperze, biograficznym filmie o Chrisie Kyle'u w reżyserii Clinta Eastwooda. Bradley Cooper to ciągle jeden z moich najulubieńszych aktorów. Niektórzy internauci zarzucają obrazkowi brak emocji, mnie tam chwyciło za serducho. Sceny batalistyczne na propsie, atmosfera zaszczucia i napięcia nakreślona całkiem zręcznie. Emocje są, moim zdaniem, wzbudzane poprzez epizodyczność scen obyczajowych i bardzo sporadyczne odrywanie się od głównego wątku. I to jest spoko, nie ma miejsca na pitolenie! Tylko te telefony żołnierza do domu w czasie wykonywania operacji wojskowych, seriously? Na deser: prześliczne kości policzkowe Sienny Miller.


#MUZYKA
Co tu dużo mówić - Nowe rzeczy Kękiego przewijają się gdzieś tam w tle siedzenia przy komputerze. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony, ale chyba poziom Takich rzeczy utrzymany. Przez szacunek do pracy artysty będzie trzeba przy okazji nabyć fizyka. W ubiegły piątek doszła do mnie również Ezoteryka Quebonafide. Nie wsłuchałem się jeszcze bardzo, bardzo uważnie (prócz numerów, które były znane już wcześniej - jako single lub wycieki), ale że Kuba składa dobrze, to wiadomo nie od dziś. A mikstejp Erotyka, wbrew tytułowi nie krąży wyłącznie wokół tematyki mokrych pierożków. Trochę szkoda, że tyle remixów, a stosunkowo mało świeżynek. Ah, no i świetny ten patent z okładeczkami.

Spodziewaliście się tutaj zdjęcia gier, co? Niestety, są w wersji cyfrowej,
więc musicie się zadowolić kawałkiem palucha posmarowanym marmoladą... ;)

#GRA
Nie rozwijając za bardzo: sprawdźcie recenzje dwóch mniejszych gierek z marcowego seciku PlayStation Plus. Są to: OlliOlli2: Welcome in Olliwood (kliknij, żeby przeczytać) i Valiant Hearts: The Great War (kliknij, żeby przeczytać). Niby pod sam  koniec miesiąca przeszedłem jeszcze Battlefield Hardline, ale o tym później. Tak czy inaczej jestem z siebie dumny - gra zaliczona na weteranie, teraz cisnę jeszcze raz. Na odblokowanym, najwyższym poziomie trudności. Rozgrywka z shootera zmienia się we wciągającą skradankę.


#KOMIKS
Zawsze kiedy biorę do ręki kolejny numer Wilqa, myślę komu tym razem oberwie się najmocniej. Mistrzowski zeszyt, uśmiałem się setnie. Cygański Instytut Wirusologii? Związek Zjednoczonych Żuli Zamieszkujących Znane Zakątki Ziemi z siedzibą w Radomiu? Polski Związek Gwałtu i Mobbingu? Bohater powiatu pod enigmatyczną ksywką Czyarbuzymajądupy Chybanie? O wszystkim poczytacie w ultra-niepoprawnym politycznie numerze 21. Rekomenduję, znajdziecie w większości Empików.


#KOSMETYK
Mam takie coś nowego w łazience, całkiem przyjemnie pachnie, prawie jak odżywka do włosów. Oczywiście Linda pochodzi z Biedry (jak znaczna większość dóbr kilkukrotnego użytku w moim domku). Czy jesteś w stanie oprzeć się ekskluzywnemu zapachowi orchidei? Piszą (dobra: na etykiecie jest napisane...), że dobrze działa na rąsie. Że gliceryna, lanolina oraz kompleks witamin A, E i F. Kremowa konsystencja przypomina nasienie humanoida, tyle że z fioletowo-niebieskim zabarwieniem. Pojemność: 500 mililitrów.

Zastanawiacie się co z powyższych jest najbardziej godne uwagi? Tym razem nie wskaże nic konkretnego, wszystko (może oprócz mydła, nad którym nie ma co się zbytnio rozwodzić) mógłbym serdecznie polecić. To najdorodniejsze szczypiorki tej wczesnej wiosny!

Za każdą cenę, za władze, za bunt,
Za samozadowolenie, tak pachnie triumf!
Za krew na ich ciele, pragnę bardziej niż wróg,
Za brudne sumienie, mów mi Frank Underwood!
                               ~K-Leah & Quebonafide, House of Cards

piątek, 30 stycznia 2015

Ulubieńcy stycznia!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli (ew. ktoś zabulił im dużo hajsu w ramach współpracy). Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź też Ulubieńców grudnia!


#JEDZONKO
Tzw. Szpinaczek, może występować również pod mylącymi nazwami: Pasztecik ze szpinakiem lub Ciastko francuskie ze szpinakiem. Świetna, sycąca przekąska. Doskonała zarówno na ciepło, jak i na zimno. Do nabycia np. w piekarni na Ogrodach przy pętli tramwajowej.


#KSIĄŻKA
Oj, sesja nie sprzyja czytaniu dla przyjemności. Miałem zatem przymusowe spotkanie z książką prof. Mariana Golki pt. Cywilizacja współczesna i globalne problemy, który jest również moim wykładowcą (świetna sprawa - znać autora akademickiego podręcznika i mieć z nim cykl wykładów na ten sam temat). Oprócz tego zakupiłem pakiet dwóch książek o blogowaniu z jasonhunt.pl i przeczytałem na razie Blog. Pisz, kreuj, zarabiaj. Nooo... Drodzy moi, potwierdziło się to co podejrzewałem - z marką Kultura & Fetysze to ja rynku nie podbiję! Ale książka Kominka dupy nie urywa... Co innego recenzowane przeze mnie w styczniu Lemingi!

#FILM
To był mocno filmowy czas! W końcu trzeba odreagować jakoś wszystkie stresy. Oglądałem najnowszego Hobbita (o moich refleksjach możecie poczytać tutaj), The Interview, Strażników Galaktyki. Razem z Dziewuchą przypominaliśmy sobie również spore fragmenty nieziemskiego Tenacious D. Film o koreańskim dyktatorze ma parę błyskotliwych momentów, komedia osadzona w uniwersum Marvela jest już trochę słabsza, ale żaden ze mnie krytyk. Łykam wszystko jak młody pelikan!

#MUZYKA
Z muzyką w styczniu trochę gorzej. Przyznać się muszę, że słucham coraz mniej i to zazwyczaj z doskoku. Moją uwagę przykuła jednak płyta Dwóch Sław. Ludzie Sztosy to istne sztosiwo. Zresztą posłuchajcie sami, chociażby: Człowiek Sztos czy O sportowcu, któremu nie wyszło. A. wraca późno w ogóle mnie za to nie przekonało. Sorry. Koniecznie sprawdźcie nowy singiel od KęKę - Wyjebane (Tak Mocno). Radomski vajb!

#GRA
Dzięki kontu PlayStation Plus mam stały dopływ nowych tytułów. The Swapper to kozacka, mega trudna gra logiczna, której na pewno nie przejdę bez wskazówek z YouTube'a. Injustice: Gods Among Us – Ultimate Edition z grudnia zdążyłem ledwo ograć. Klasyczna bijatyka, jak będę miał więcej czasu, to spróbuję ściągnąć do domu jakiegoś kumpla. Jeśli ich jeszcze mam ^^,


#KOMIKS
Przeczytałem sobie dwa odcinki Hellboy'a. Dobre komiksiwo, artystyczna kreska, oldskulowy klimat opowieści. Nie ma to jak widok umierających nazistów, chociaż wplatanie do opowiastki Baby Jagi mieszkającej w chatce na Kurzej Nóżce jest co najmniej... dziwne. Przejrzałem również dwa odcinki Spawna, ale nie zrobił na mnie większego wrażenia (może dlatego, że miałem do dyspozycji tylko 1 i 3 numer)... Dojrzała, krwawa i nie-plastikowa fabuła, zupełnie inna od tego co znamy z mainstreamu.


#KOSMETYK
Jest taki jeden kosmetyk na mojej półeczce, który ma zajebisty stosunek ceny do długości stosowania. To balsam po goleniu firmy AA, wersja Dynamic 20+, do skóry wrażliwej i skłonnej do alergii. Nie żebym był jakimś bardzo dynamicznym młodzieńcem, ale skórę to ja mam wrażliwą i podatną na dermatologiczne paskudztwa... A tutaj: dwa razy rozsmarować ciut specyfiku po buźce, a czuję się świeży i pachnący. Zdecydowanie polecam, do dorwania w każdym Rossmanie.

Z wszystkich powyższych, koniecznie zjedzcie Szpinaczek i wypróbujcie balsam po goleniu. Na pewno macie coś do ogolenia! Prywatnie: został mi ostatni egzamin w sesji i będę miał chwilę dłuższą chwilę laby. Już oglądam się za nową gierką na konsolę. Chyba poceluję w GTA V, ale nadal się waham. Wybaczcie, że piszę tak lakonicznie i w pośpiechu, ale zbliża się półfinał mistrzostw świata w piłce ręcznej, nie mam głowy do niczego innego. Jabłuszkowy Cydr już się chłoooodzi! ;)

Zasil fanpage Kultura & Fetysze, będziesz wiedział jeśli cokolwiek nowego naskrobię! Ciao!

środa, 29 października 2014

Ulubieńcy października!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce.

#JEDZONKO
Absolutnym smakowym odkryciem miesiąca jest metka bawarska - surowa kiełbasa z mięsa wieprzowego. Zazwyczaj jest dobrze przyprawiana, z wyczuwalnym aromatem dymu. Ta, którą ja regularnie spożywam jest jednak bardzo łagodna i łatwa w rozprowadzeniu na świeżym pieczywie. Zostawia charakterystyczny i bardzo przyjemny posmak w ustach, podobny do frankfurterek. Na pohybel wegetarianom!


#FILM
Zdaje się, że nie oglądałem ostatnimi czasy żadnego pełnometrażowego filmu, który mógłbym Wam z czystym sumieniem polecić. Mogę za to zarekomendować satyryczny magazyn publikowany na portalu YouTube pt. 8 Liga Mistrzów. Jeśli nie znacie - w wolnej chwili nadróbcie zaległości, kanał kartofliskapl robi świetną robotę! Oprócz tego odgrzewany kotlet, który każdorazowo powoduje lawiny śmiechu na wykładach Płeć i sport - występ Érica Moussambaniego na Olimpiadzie w Sidney. Styl węgorza sprawia, że naprawdę trudno się nie uśmiechnąć.

#MUZYKA
Nic się nie zmienia, nadal siedzimy głęboko w rapie. Mimo, że radomski kocur KęKę nie wydał ostatnio żadnego nowego krążka, jego solo, luźne numery i gościnne zwrotki wciąż latają na głośnikach. Posłuchajcie Desantu, Wierszu o nas i chłopcach, Od dziecka czy chociażby jego #hot16challenge! Wszystko podlinkowane, wystarczy poklikać, a jeśli będzie mało - wpadnijcie na oficjalny kanał artysty, gdzie znajdziecie numery sprzed epoki PROSTO label. Oprócz tego wyszedł mixtape Kartky'ego pt. Preseason Highlights (który mam nadzieję lada chwila trafi w moje ręce w ekskluzywnym wydaniu, spodziewajcie się recenzji) i epka Pyskatego pt. PitStop. Obydwa wspomniane dziełka są na razie słuchane wyrywkowo, ale siadają!


#GRA
Prawie dwa tygodnie pocinałem w Śródziemie: Cień Mordoru. I powiem Wam, że bawiłem się wyśmienicie, mimo iż porządne przejście tytułu zajmuje niecałe 35 godzin, a rozgrywka to kompilacja patentów z kilku innych produkcji. Szczegóły wkrótce, bo nie odmówię sobie poświęcenia na grę osobnego wpisu. Tylko czekam na wolny wieczór, żeby na spokojnie siąść i skonstruować w miarę rzetelną opinię. Stay tuned!


#KOMIKS
Kolega ze studiów po dłuższym czasie oddał mi moje komiksy. Nie piszę tego jednak z pretensją, zawsze długo przetrzymujemy swoje rzeczy, co ma swoje dobre strony - na nowo odkryłem magię komiksu pt. Logikomiks. W poszukiwaniu prawdy. Boże, to najlepsza powieść graficzna jaką kiedykolwiek czytałem. Żadnych superbohaterów, sami logicy balansujący na krawędzi geniuszu i szaleństwa. Historia jest świetnie prowadzona, rozgrywa się na trzech poziomach, jest samoreferencyjna i nieszablonowo spuentowana. Gdyby nie to, że ma już swoje lata i permanentnie brak mi czasu, pokusiłbym się o recenzję. Zresztą, najlepszą zachętą do przeczytania pozycji zdaje się być jej publikacja w kilkudziesięciu krajach. Serio, widziałem nawet egzemplarz w języku tureckim.


Z wszystkich powyższych najbardziej polecam Wam komiks, później całą resztę. Logikomiks to coś bezprecedensowego. Storyboard Doxiadisa i Papadimitriou w połączeniu z rysunkami Papadatosa tworzą wyborną kombinacje, kimkolwiek są ci ludzie. Sztuka przez duże es!

Chciałbym Was również spytać co sądzicie o takiej formie wpisów? Podoba Wam się? Chcielibyście czytać podobny raport co miesiąc? Wysilcie się w komentarzach, to daje najwięcej motywacji!

Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze!

poniedziałek, 14 lipca 2014

RECENZJA #29: Milka Naps Mix


Blog zapuszczony. Kolejny raz. Muszę Wam się jednak przyznać, że tracę do tego wszystkiego serce. Wszystko stoi w miejscu. Chciałem, żeby zaskoczyło, zyskało elegancki layout, przejrzysty podział na kategorie, lepszy poziom notek, ale gwiazdy nie sprzyjają bez blasku monet. Nawet kumpel, którego lata świetlne poprosiłem o zrobienie logo nadal się nie wywiązał. Nie mam jednak o to pretensji, każdy ma swoje sprawy i troski. Dycham więc jak zdechła ryba w ręczniku, ostatkiem sił podejmując decyzję - napiszę coś, jak Boga kocham napiszę. Mimo wszystko.

Lubię mówić o słodyczach. Jakoś tak się złożyło, że to chyba trzeci produkt Milki o którym wspominam. Szanowni Państwo, proszę o patronat i przesyłki partnerskie! Dzisiaj na warsztat bierzemy Milka Naps Mix. Przypomniałem sobie o pudełeczku w kształcie oktagonu niedawno. Był to jeden z prezentów na Dzień Dziecka, więc trochę się wyleżał, ale termin ważności nieprzekroczony. Zasadniczo planowałem uczynić z Milka Naps Mix prezencik dla Pani z dziekanatu, bo myślałem że wszystko ładnie i w porę mi pozałatwiała, ale nie było tak do końca różowo i mało brakowało, a nie zdawałbym licencjatu w pierwszym terminie. Nie żałuję więc tego, że resztki smakołyku leżą teraz przede mną i czekają na moje kubki smakowe. Wyglądam profesjonalnie: buteleczka wody do przepłukiwania gardła, poważna mina krytyka, lekko spuszczone okulary.

Zawartość miłego dla oka kartonika to 27 sztuk małych, cienkich (cieńszych niż zwykła czekolada) płytek o smaku orzechowym, truskawkowym, mlecznym i kremu kakaowego. 138 gram brutto. Całe szczęście, że doszukałem się informacji o liczbie czekoladek na pudełku, bo przyznam się szczerze, że po otwarciu przez głowę nie przeszła mi myśl o przeliczeniu zawartości. To jednak produkt niemiecki - wszystko jest skrupulatnie opisane. Łakoć z pewnością nie jest dostępna we wszystkich sklepach, tabele kaloryczne nie są przetłumaczone, mamy jedynie nalepkę ze składem w języku ojczystym  (jako sumienny recenzent muszę odnotować to po stronie minusów). Być może z czasem doczekamy się pełnej polskiej edycji, pieczołowicie już potłumaczonej - Internet na razie jednak o tym milczy. Jeśli chodzi o cenę, do waha się w zależności od sklepu i jest to ok. 10 złotych, aczkolwiek w sklepach internetowych znalazłem ofertę po 5,90 (bez kosztów wysyłki rzecz jasna). Pora na degustację!

Czekoladka zielona - Haselnuss
Smaczna, bardzo słodka, kawałki orzeszków są naprawdę małe, nie wystają poza bryłę czekoladki. Drobinki wchodzą jednak w zęby trzonowe, tworząc upierdliwą masę, ale może to ja powinienem zrobić przegląd dentystyczny?

Czekoladka czerwona - Erdbeer
Zabójczo smaczna, łudząco podobna do nadziewanej, truskawkowej Milki, z tymże mamy mniej nadzienia, co mi osobiście bardzo odpowiada. Przy naciskaniu trzonowcami mamy ten charakterystyczny, odrobinę musujący smaczek, wiecie o co chodzi!

Czekoladka brązowa - Crème au Cacao
Opakowanie sugeruje, że będzie to gorzka czekolada i rzeczywiście - taki smak wysuwa się na drugim, może nawet trzecim planie, przy przełykaniu śliny. Pamiętacie nadzienie w wielkanocnych jajkach Milki? O właśnie!

Czekoladka niebieska - Alpenmilch
Najbardziej bezpłciowa. No niby delikatna i mocno zbliżona smakiem do klasycznej Milki, ale najlepiej smakuje odpowiednio wychłodzona, wolno cyckana. Da się zjeść oczywiście, nie wyrzucajcie!

Podsumowując: fajne na prezencik jak macie pustkę w portfelu, fajne do poszpanowania przed kolegami z pracy, ale uwaga, mogą się upomnieć o poczęstunek. Co tu dużo mówić, daję piątkę z minusem za bezpłciowość niebieskiego sukinsyna! Gender, wszędzie gender!

Plusy:
+ Ładne opakowanie (zarówno całości, jak i poszczególnych 27 elementów)
+ Mieszanka... a więc coś ciekawszego niż jednorodność? (analogia sypialniana)
+ Można sobie ładnie racjonować porcje (zalecana to 5 czekoladek na raz)
+ Wygodne otwieranie czekoladek (czerwony paseczek do pociągnięcia)

Minusy:
- Napisy po niemiecku, gdzie dubbing? :C
- Relatywnie trudno dostępny stuff (proście o podwójnie wysmażoną, może zadziała...)
- Losowa zawartość (dla niektórych dużym problemem może być to, że było więcej brązowych niż czerwonych!)

Życie to nie rurki z kremem, ciągle Kękę sam!
Stąd życie z osiedlem, stąd picie z osiedlem,
stąd bycie z osiedlem, stąd szczery rap!
                                              ~KęKę, Zostaję