sobota, 17 grudnia 2016

XMAS SWEETS: żelki owocowe kwaśne CANDI

Przyznaję, dwa ostatnie strzały w XMAS SWEETS były nieco chybione. Pochopnie dobierałem produkty oczyma i dlatego pojawiało się delikatne rozczarowanie. Na razie koniec z twardymi piernikami i kijowymi figurkami z czekolady. Zajmijmy się czymś, co lubią chyba wszyscy – KWAŚNYMI ŻELKAMI!

Żelki owocowe kwaśne CANDI
[kliknij w zdjęcie, żeby powiększyć]

Pal licho, że żelki są tylko umownie świąteczne (kolorowe mikołaje, gwiazdy, choinki, buty i stroiki są rozciapanymi, trudno identyfikowalnymi cosiami), lecz mają przyjemny, diablo owocowy smak i cudowną cukrową posypkę. To się ceni. Są żelki zielone o smaku jabłuszka, pomarańczowe o smaku pomarańczy, żółte o smaku cytryny, jasnożółte o smaku ananasa, jasnoczerwone o smaku truskawki i ciemnoczerwone o smaku czarnej porzeczki. Szkoda, że firma CANDI nie zdecydowała się wypisać wszystkich rodzajów słodkości na opakowaniu, ograniczając się do lakonicznej informacji o owocowości przysmaku.

Nie, nie policzyłem żelków.
Ale byłoby to do mnie podobne, c'nie? ^^,

Warto zaznaczyć, że kształty żelek nie są skojarzone z konkretnym smakiem. Znajdziemy zatem wiele zielonych mikołajów, jak i czerwonych choinek. Nie mam z tym żadnych problemów, ale punkcik trzeba odjąć. Podobnie jak w przypadku nierzucającej na kolana etykiety. Podoba mi się za to płaski, okrągły pojemniczek, który można do czegoś wykorzystać. Cholernie ciężko się go otwiera, ale bystra osóbka z pewnością znajdzie dla niego jakieś zastosowanie.

No powiedzcie szczerze, czy bylibyście w stanie określić co
przedstawiają te żelki, gdyby nie podpowiedzi? BYLIBYŚCIE!?

Tym razem mamy produkt obłędny w smaku (mocne, owocowe doznania, kwaśniutka posypka w rozsądnych ilościach) i nudne, właściwe dla Biedronkowych serii świątecznych, opakowanie. Mimo wszystko, daję trzy punkty za wrażenia wizualne i całe pięć punktów za smak. Czesi z The Candy Plus Sweet Factory dali radę! <3 No i cena – 7.99 PLN za 500 gram i około trzy wieczory przyjemności, to uczciwa propozycja, nie sądzicie? Dostępna też wersja z niekwaśnymi żelkami owocowymi, ale kto by sobie nią zaprzątał głowę...

Kwaśne żelki owocowe od CANDI otrzymują
8/10 punktów w skali słodkości.
Smakują dużo lepiej niż wyglądają! ;)

Składniki: syrop glukozowy, cukier, woda, żelatyna wieprzowa, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; koncentrat soku winogronowego, substancja utrzymująca wilgoć: sorbitole; substancja zagęszczająca: pektyny; kwasy: kwas mlekowy, kwas fumarowy; koncentrat soku z czarnej marchwi, koncentrat soku z czarnego bzu, koncentrat spiruliny, wyciąg z krokosza barwierskiego, aromaty naturalne (ananasowy, truskawkowy, cytrynowy, jabłkowy, pomarańczowy, czarnej porzeczki). Bez dodatku barwników. 5% soku owocowego. Wartość odżywcza w 100 gramach produktu: wartość energetyczna 1462 kJ/344 kcal; węglowodany 80 gram, w tym cukry 20 gram; białko 3,8 gram. Zawiera znikome ilości tłuszczu, kwasów tłuszczowych nasyconych i soli. Przechowywać w suchym, chłodnym i zacienionym miejscu.

Więcej recenzji XMAS SWEETS znajdziesz TUTAJ lub kategorii RECENZJE JEDZENIA.

niedziela, 11 grudnia 2016

XMAS SWEETS: Pan Ciastek - A.Brikle

-Pssst! Podejdź tu. Mam trochę narkotyków na sprzedaż...

Pan Ciastek. Czyżby kolejny słodycz tylko do pooglądania? Na stronie producenta (cukiernia A.Brikle) wyraźnie stoi: Kruche ciasteczko miodowe. Idealny, słodki upominek dla bliskiej osoby z okazji mikołajek lub pod choinkę. A co na to recenzent Maciek? Bullshit!

Tak wygląda przekrój kamienia...

Znaczy wiecie… Nie taki kompletny. Pan Ciastek jest naprawdę piernikowy, bo przyprawy korzenne atakują nas z wielką mocą i długo utrzymują się w ustach. Produkt to jednak cholernie twardy kamień. Bez namoczenia w ciepłej herbacie ani rusz… Do tego czekolada, z której są zrobione oczka to raczej dramat. Podobnie jak czerwone elementy symulujące zapięcie kubraczka, fe! Z urozmaicających elementów dekoracyjnych smakowo radę dają tylko bezowe zygzaczki na kończynach.

Panowie Ciastkowie (?) w swoich przezroczystych domkach.

Cóż, za 9.90 PLN otrzymujemy stugramowy słodycz, który ładnie się prezentuje i jest zjadliwy, ale tylko w pewnych okolicznościach (tj. po potraktowaniu gorącym napojem). Bez wątpienia nadaje się na mały, niezobowiązujący upominek. Jak zapewnia A.Brikle, Pan Ciastek jest pozbawiony konserwantów, emulgatorów, słodzików i wzmacniaczy smaku. Jeśli to prawda, a nie mamy żadnych powodów do podważania zapewnień producenta, miodowy Pan Ciastek zasługuje na odrobinkę szacunku. 4 punkty za wygląd i 3 punkty za smak!

Pan Ciastek od A.Brikle otrzymuje
7/10 punktów w skali słodkości.
Wygląda dużo lepiej niż smakuje.
Nie polecam do samotnego pałaszowania!

Więcej recenzji XMAS SWEETS znajdziesz TUTAJ lub kategorii RECENZJE JEDZENIA.

wtorek, 6 grudnia 2016

XMAS SWEETS: Czekoladowy elf FIGARO

-Hej przyjacielu, chcesz mi pomóc w pakowaniu prezentów?

No i czeka nas pierwsza kontrowersja w tegorocznej edycji XMAS SWEETS – czekoladowy elf FIGARO. Jest to klasyczna, pusta w środku figurka z mlecznej czekolady. Klasyczna, nie klasyczna, bo zapłaciłem za nią 5.45 PLN. Czujecie jak się poświęcam? Ponad pięć złotych za 50 gram słodyczy, tylko po to, żeby przekonać się czy warto i Wam o tym napisać.

Więc piszę, niepoprawnie zaczynając zdanie od więc, że nie warto. Czy czytają mnie dzieci? Nie? To napiszę mocniej, nie warto kurwa, nie warto… Czekolada FIGARO jest najzwyczajniejsza w świecie. W smaku przypomina mi trochę czekoladopodobne produkty Terravity, co bynajmniej nie jest komplementem. Bierzemy do ust kawałek elfa (lub skrzata, pewny nie jestem), przez chwilę atakuje nas przyjemny posmak miazgi kakaowej, a potem dupa! Memłamy w ustach bezsmakową masę. Gdzie jest obiecana wanilia? Za smak daję jeden punkt na skali słodkości, a to tylko dlatego, że "czekolada" jest dosyć gruba i wydaje przyjemny dźwięk przy łamaniu.

-Co robisz!? Zostaw mnie zboku...!

Co do opakowania, tutaj pora nieco zmienić klimat narracji. Roześmiany pajac w zielonym kubraczku prezentuje się nadzwyczaj rozkosznie. Sreberko odchodzi swobodnie, utrzymuje kształt po zdjęciu z figurki. Sama zaś figurka nie jest prostą, obłą skorupą, lecz udanie odzwierciedla detale i geometrię produktu nakreślone przez grafików. Aż żal pożerać nieboraka! Za opakowanie należy się maks na skali słodkości, a więc calutkie pięć punktów. Tego skrzata można ustawić na półce koło stroika i będzie cieszyć oczy. Ma dwa ponad dwa lata ważności, więc szybko nie zacznie się psuć…

Wypisujcie miasta... [*]

Kuriozalna sprawa. Z jednej strony fantastyczne opakowanie, z drugiej kiepski smak, podły skład i naprawdę chujowy niedobry stosunek jakości do ceny. Mam wrażenie, że 6 punktów dla elfa FIGARO to i tak przegięcie. NIE POLECAM PRODUKTU OD SŁOWACKIEJ FIRMY, chyba że jako dekoracja. Szanujmy nasze portfele!

Czekoladowa figurka elfa FIGARO otrzymuje
6/10 punktów w skali słodkości.
To wyłącznie zasługa opakowania...

Składniki: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko pełne w proszku 15%, miazga kakaowa, emulgatory (E442, E476), aromat naturalny (wanilia). Masa kakaowa min. 25%, masa mleczna min. 14%. Wartość odżywcza w 100 gramach produktu: wartość energetyczna 2419 kJ/581 kcal; tłuszcz 39 gram, w tym kwasy tłuszczowe nasycone 29 gram; węglowodany 50 gram, w tym cukry 45 gram; błonnik 3 gramy; białko 6 gram, sól 0,2 grama. Przechowywać w suchym miejscu, chronić przed ciepłem.


Więcej recenzji XMAS SWEETS znajdziesz TUTAJ lub kategorii RECENZJE JEDZENIA.

piątek, 2 grudnia 2016

RECENZJA: Cień góry - Gregory David Roberts


To zawsze bardzo rozczarowująca sytuacja, kiedy kontynuacja książki, która zrobiła na nas kolosalne wrażenie, okazuje się dużo gorsza od pierwszej części. Cień góry jest tylko – nomen omen – cieniem Shantaram (kliknij, żeby przeczytać recenzję). Czuję się trochę tak, jakby zawiódł mnie najlepszy kumpel. Ech!

Wiecie, nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Cień góry nie ma czytelnikowi absolutnie nic do zaoferowania. Gregory David Roberts nadal potrafi trzasnąć takie połączenie filozoficznej refleksji z metaforą i pierwszoosobowym komentarzem głównego bohatera, że szczęka ląduje na podłodze. Problem w tym, że Linbaba snuje się trochę bez celu, próbuje wpasować się w nową gangsterską rzeczywistość po śmierci Kadirbaja, niby jest z Karlą, ale nie do końca… Poznaje nowych dobrych łotrów, próbuje nieco się ustatkować, lecz ostatecznie wydaje się zagubionym pierdołą, monotonnie komplementującym bezcelową jazdę na motocyklu i zielone królowe w oczach swojej miłości. Dobrze, że wszystkie rozwleczone wątki zostały jako tako wyjaśnione, choć w tej powieści nigdy nie chodziło o akcję, raczej o mistrzowski opis. [SPOILER]  Madame Zhou i miotacze kwasu zostają pokonani, dziwne zachowanie Karli (trwające przez setki stron książki) zostaje wyjaśnione a przyszłość zaczyna rysować się w jaśniejszych barwach. [KONIEC SPOILERA]

Cień góry jest dużo mocniej poszatkowany niż Shantaram. Ma aż 91 rozdziałów upchniętych w XV częściach, co przy 42 rozdziałach i V częściach poprzednika wydaje się wręcz dezorientujące (oba tomy mają zbliżoną liczbę stron, około 800). Z jednej strony czyta się to przyjemnie, szczególnie do poduchy (krótkie rozdzialiki, niezmiennie świetny styl), z drugiej nie zawsze odnajduje ciekawy pomysł i sens przedstawienia konkretnych wydarzeń i zbiegów okoliczności. Nie ma tutaj tego uroczego, przemyślanego elementu drogi, ścisłego powiązania opisów emocjonalnych z intrygującym detalem, poznawania kultury Indii. Zamiast tego dostajemy głównie walkę o przetrwanie, rozwiązywanie zagadki pewnego morderstwa i chęć zemsty na kryminalnym półświatku. Może taki był zamysł, może już sam tytuł informuje o większej zasiedziałości fabułki? A może autorowi powieści trudniej pisało się po wyjściu z australijskiego więzienia, chciał tylko odciąć kupony od poprzedniego bestselleru i odbębnić historię pod presją fanów? A może to ja upraszczam, zrobiłem się zbyt wybredny i wymagający…?

Między wydaniem Shantaram, a Cienia góry minęło aż 12 lat. To dość dużo czasu na dopracowanie powieści i zdecydowanie wystarczająco dużo, żeby chcieć poeksperymentować ze swoim pisarstwem. Mi jednak do gustu bardziej przypadł tom pierwszy, w którym – powtórzę się – tytułowy Shantaram/Linbaba nie pałętał się po ulicach Bombaju jak smród po gaciach. Nieprawdą byłoby jednak, gdybym napisał, że czytałem Cień góry bez przyjemności. Było jej na tyle dużo, że polecam pozycję wszystkim oczarowanym twórczością Robertsa, którzy wypatrywali odpowiedzi na kilka znaków zapytania z poprzedniej części. Wiem jednak, że gdyby Shantaram miał poziom Cienia góry, nie sięgnąłbym po kontynuację, a Wy nie czytalibyście tej recenzji. Sorry Winnetou.

Dane techniczne:
Autor: Gregory David Roberts
Tłumaczenie: Maciejka Mazan
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Marginesy
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 800
ISBN: 978-83-65282-76-7
Cena detaliczna: 59,90 PLN
[UWAGA: da się dorwać dużo, dużo taniej, szczególnie w komplecie z Shantaram!]


Garść wyłuskanych przeze mnie cytatów na temat policji i gangsterów znajdziesz TUTAJ!

Policjanci i gangsterzy - cytaty z Cienia góry


Oto spis kilkudziesięciu (dokładnie 31...) cytatów z Cienia góry (kliknij, żeby przeczytać recenzję). Po lipnych statystykach widzę, że niezbyt interesują Was tego typu posty, lecz piszę je przede wszystkim dla siebie, żeby mieć po ręką zbiorek fajnych cytatów do zabłyśnięcia w rozmowach towarzyskich, tekstach czy na konferencjach. Maciuś, ty cwana bestio! Tym razem motywem przewodnim jest życie gangsterów i policjantów, lecz znajdzie się również kilka fragmentów niezwiązanych z tym obszarem tematycznym. Jak zawsze dokonałem ostrej selekcji i musiałem wyrzucić wiele, naprawdę wiele dobrych ustępów. Zdrowie tych, którzy doczytają do końca!

~o~

– No, weź. – Roześmiała się. – Co nam zostanie, gdy zabraknie sztuki?
– Seks. Jedzenie. I znowu seks. (str. 32)

Byliśmy różni, miłość wyrażaliśmy w różny sposób i różne instynkty pchały nas do walki. Ale przyjaźń to także religia, zwłaszcza dla tych z nas, którzy nie wierzą w nic innego. (str. 52)

Wszędzie, gdzie gromadzą się ludzie – od sal konferencyjnych po burdele – szukają oni i uzgadniają moralne standardy. (s. 60)

Niegdyś wędrowaliśmy po wolnej Ziemi, niosąc wizerunek naszego Boga albo władcy, by zapewnić sobie bezpieczne przejście. Teraz świat jest pocięty ogrodzeniami, a my nosimy własne wizerunki. I nikt nie jest bezpieczny. (str. 90)

Na całym świecie czarny rynek jest dzieckiem tyranii, wojny lub niepopularnego prawa. (str. 90)

Przez parę sekund słuchał swojego wewnętrznego głosu, namawiającego go, by zginął w walce. W przypadku niektórych mężczyzn jest to najsłodszy głos, jaki słyszeli w życiu. (str. 116)

Wszyscy uczciwi policjanci są podobni do siebie. Natomiast jeśli chodzi o policjantów skorumpowanych, każdy z nich jest skorumpowany na własny sposób. Wszyscy biorą pieniądze, ale jedni niechętnie, inni łapczywie, jeszcze inni z urazą albo dobrotliwie. Żartują albo pocą się, jakby biegli pod górę, traktują cię jak przeciwnika bądź chcą zostać twoim najlepszym kumplem. (str. 131)

Spędziłem sporą część życia w towarzystwie mężczyzn. (…) To prosty świat. Potrzebujesz tylko jednego klucza do każdego zamkniętego serca: pewności siebie. (str. 181)

– Zawsze mawiam – zauważył Didier – że jeśli nie możesz powiedzieć o kimś nic miłego, obrabuj go i zastrzel. (str. 189)

Na każdej złej ulicy można spotkać setki dobrych dziewcząt, czekających na faceta, który przeważnie nie jest tego wart. (str. 193)

– Są dwie rzeczy które uważam za święte: prawo do unicestwienia wrogów i prawo do zniszczenia samego siebie, tak jak nam się podoba. Wszyscy idziemy na dno. Wszyscy. (str. 220)

W filmach mężczyźni walczą ze sobą przez długie minuty, na zmianę się uderzając. W prawdziwej ulicznej bójce wszystko dzieje się o wiele szybciej. Wszyscy biją wszystkich, a jeśli ktoś upadnie, to przeważnie już się nie podnosi. (str. 246)

Bezpieczeństwo to jaskinia, przyjemna, ciepła jaskinia, ale przygoda jest tam, gdzie jest jasno. (str. 300)

Rozmawialiśmy, żeby zabić czas. On opowiedział mi historię, która mogła być prawdziwa, ja słuchałem jej z miną, która mogła oznaczać, że mu wierzę. (str. 353)

Najgorsze w kochaniu kobiety inteligentniejszej od ciebie jest to, że nigdy nie masz jej dość, co właściwie jest także najlepsze. (str. 372)

– Źli policjanci są jak źli księża. Zależy im tylko na spowiedzi, nie na rozgrzeszeniu. (str. 405)

Wielkie pytania mają tylko małe odpowiedzi, a wielkie odpowiedzi można znaleźć tylko przez małe pytania. (str. 413)

– Dopóki żyjesz, drażnisz niektóre osoby.
– Dzięki.
– Nie ma sprawy. Moim zdaniem będziesz drażnić nawet po śmierci. To rzadki dar.
– Jeszcze raz dziękuję. (str. 468)

Za każdym sadystą w cieniu stoi inny sadysta. Kiedy poznasz jego tożsamość, wystarczy tylko wymienić jego imię. (str. 475)

Walka na znanym terenie jest w wojnie podjazdowej asem pik. Zwracanie uwagi na szczegóły to as kier. Życzliwe społeczeństwo, które darzy cię sympatią i zaufaniem co najmniej takim jak policję, to poker królewski. (str. 505)

Nikt nie wygrywa, stając do otwartej walki z glinami. Jeśli masz dość dużo broni, żeby ich odeprzeć, zawsze mogą wrócić z posiłkami. A jeśli ich pokonasz, będą wracać z nowym wsparciem, aż zginiesz albo uciekniesz. To właśnie znaczy wsparcie policji: wynajmujesz grupę, która nie może sobie pozwolić na przegraną. To część niepisanej umowy, którą zawierają z każdym miastem, jakie ich zatrudnia: policjanci codziennie narażają życie, jak przestępcy, i nie mogą tolerować otwartego ataku na siebie. Policjanci i przestępcy odpowiadają ciosem na cios. To zasada. I zawsze to oni uderzają ostatni. (str. 516)

Czy istnieje limit strasznych rzeczy, które można zobaczyć i których można doświadczyć w jednym życiu? Oczywiście, że istnieje: jest nim jedna rzecz lub żadna. (str. 524)

Na tym świecie istnieją tylko dwa gatunki ludzi (…) Ci, którzy wykorzystują, i ci, którzy dają się wykorzystywać. (str. 546)

Walka z psami to niebezpieczny interes. Policjanci na ogół lubią walczyć, ale zważają na zasady: bić tak, żeby nie było trwałych śladów, i bez broni. Czysty, klasyczny łomot. To mniej więcej oddaje obraz sytuacji, ale są jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze, gliny mają długą pamięć, dłuższą niż znani mi przestępcy, zdecydowanie bardziej skłonni do wybaczania i zapominania.  A po drugie: jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli, mogą cię zastrzelić i nie iść za to do więzienia. (str. 605)

Znałem porządnego policjanta, który potrzebował pieniędzy. Korupcja to podatek narzucony każdemu społeczeństwu, które nie płaci ludziom na tyle dobrze, by sami się przed nią bronili. (str. 622)

Trudno nie lubić psów. (…) Myślą jak my, działają jak my i walczą jak my. Są łobuzami, którzy zaprzedali się bogaczom, ale jednak łobuzami. (str. 642)

Mężczyźni to pragnienia ukryte w tajemnicach, a kobiety to tajemnice ukryte w pragnieniach. (str. 691)

– Macie obsesję na punkcie prawdy. Ale prawda to nic takiego. Po trzech drinkach prawda to tylko ograniczenie. (str. 718)

– Dali mi kroplówkę. Tak się robi, jak umierasz, no nie? Wtedy nagle wszystkie prochy stają się legalne i można ich brać, ile dusza zapragnie. To dobra strona złej strony, że tak powiem. (str. 758)

– Nikogo nie oceniam. Chcę świata bez kamieni albo raczej bez ludzi, którzy nimi rzucają. (str. 796)

~o~

Jeszcze tu jesteś? Za mało cytatów? No to wbijaj w poniższe linki! I polub Kultura & Fetysze!

Miłość & Relacjecytaty z Shantaram (klik!)
Ludzie & Światcytaty z Shantaram (klik!)
Wojna & Władzacytaty z Shantaram (klik!)

czwartek, 24 listopada 2016

XMAS SWEETS: Tanie cukrowe laseczki


Cukrowe laseczki (lub cukrowe lizaki na choinkę) wraz ze skarpetami zwisającymi gdzieś przy kominku to dwa najbardziej rozpowszechnione medialnie symbole Bożego Narodzenia zza Oceanu. Istni popkulturowi herosi. Ostatnio wjechali do mojego osiedlowego sklepiku. Bez marki, w dużych okrągłych pojemnikach (ale nie takich od SWEET ’N FUN, te bym przecież rozpoznał!), za – UWAGA! – siedemdziesiąt pięć groszy sztuka. SIEDEMDZIESIĄT PIĘĆ GROSZY I MAMY DZIECIAKA Z GŁOWY NA KILKA MINUT!

Kiedy zapytałem ekspedientkę przy kasie o firmę tych cukierkowych laseczek, nie umiała mi jasno odpowiedzieć. Nie wiem czy to zgodne z przepisami, nie dociekałem i zaryzykowałem kupno. Wziąłem wszystkie trzy rodzaje – czerwoną, zieloną i niebieską. Nie sądziłem, że różnią się smakiem, a jednak! Czerwona to landrynkowa truskawka, zielona to landrynkowe jabłuszko, niebieska to landrynkowa cytrynka lub pomarańcz. Mam nadzieję, że mózg nie płata mi figli, bo w gruncie rzeczy każda laseczka smakuje podobnie, ale gdzieś na drugim planie da się wyczuć landrynkowe niuanse. [EDIT] TAK, po kolejnym sprawdzeniu każdej cukrowej laseczki jestem pewien różnic w smaku!

Cóż, nie napiszę Wam nic o składzie, bo nigdzie go nie znalazłem. Nie napiszę Wam nic o historii firmy, bo nie wiem kto odpowiada za produkcję. Mogę Wam tylko powiedzieć, że jak laseczka spadnie na ziemię, to może popękać niczym ekranik smartfona. Jeśli wpadnie Wam w śnieg, to nie powinno stać się nic złego. No chyba, że będzie odpakowana i wpadnie w żółty śnieg. Wtedy poniechajcie konsumpcji! ;)

Oto moja propozycja podania!
Tak, wiem, nie wygląda jakoś nadzwyczaj kosmicznie... :D

Polecam łasuchom, którym niestraszna kupa barwników i mocne, cukrowe doświadczenia. Jest bowiem nieziemsko landrynkowo. Mi to jednak nie przeszkadza, fajnie pocinać sobie w jakąś grę i dogryzać połamaną wcześniej laseczką. Jedyne do czego można by się przyczepić, to niechlujne przycięcie cukrowego wałeczka, ale to drobnostka. Stosunek jakości do ceny jest bardzo dobry, choć średnica lizaka to zaledwie 5 milimetrów (dla dociekliwych: długość lizaka to około 14 centymetrów). Wygląd też na plus, można przywiesić na drzewko, dorzucić do małego prezentu itd. Wychodzi nam zatem 9 punktów na skali słodkości (4.5 za wygląd i 4.5 za smak). Jeśli nie lubicie landrynek, odejmijcie sobie 2 punkciory. Szukajcie w małych, osiedlowych sklepikach. Jeśli uda Wam się ustalić markę lub producenta – koniecznie piszcie w komentarzu!

Tajemnicze cukrowe laseczki / lizaki
otrzymują 9/10 punktów na skali słodkości.

Na koniec dziwaczny, autentyczny dialog z moją Dziewuchą:
- Zobaczysz, wszystko się ułoży, niedługo będę miał więcej czasu. A Ty będziesz moją zimową dziewczyną. Będziemy siedzieli pod kocykiem, oglądali filmy, pili gorące kakao i lizali słodkie laseczki.
- Spadaj, sam sobie liż swoją śmierdzącą laseczkę.
- …

piątek, 18 listopada 2016

XMAS SWEETS: Toruńskie Pierniczki® KOPERNIK

[kliknij w zdjęcie, żeby powiększyć]

Och, nawet nie wiecie co to za przyjemność wrócić do Was z cyklem XMAS SWEETS! Dla przypomnienia: jest to zimowa seria wpisów poświęcona słodyczom. Zabawa polega na tym, że od połowy listopada poluję na świąteczne łakocie, taszczę je do domku, degustuję i skrobię dla Was przyjemne tekściki, po których jesteście głodni. Produkty oceniam na tzw. skali słodkości (skala od 1 do 10, gdzie 5 punktów można uzyskać za wyborny smak, a 5 za szałowe opakowanie). Im więcej punktów na skali słodkości, tym bardziej opłaca się zainwestować w recenzowane dobro, co chyba  dla wszystkich jasne i zrozumiałe!

Na pierwszy ogień idą Toruńskie Pierniczki® od firmy KOPERNIK. Wiecie, że tylko ta firma, założona w 1763 roku, ma prawo do używania terminu Toruńskich Pierniczków®? Żeby dowiedzieć się więcej o sprawie, odsyłam do Muzeum Toruńskiego Piernika. Wpis nie jest sponsorowany…

Zwróćcie uwagę na bardzo estetyczne polukrowanie
Toruńskiego Pierniczka® KOPERNIK!

Zapach po otwarciu opakowania jest przyjemnie piernikowy, acz niezbyt intensywny. Po starannym obwąchaniu pierniczka wyraźnie da się wyczuć słodkawe, lukrowe nuty, nasuwające skojarzenia z miodem. Toruńskie Pierniczki® wcale nie są twarde, gryzie się je nad wyraz przyjemnie. Smakowo miałem wrażenie jakbym jadł odpustowo-procesyjną rurę z małego straganiku. Szczerze mówiąc, nie zostałem powalony na łopatki. Pierniczki od KOPERNIKA najlepiej spożywać z ciepłą herbatką, podczas chłodnego wieczoru. Wtedy zyskują kilka dodatkowych punkcików! ;)

Czas na omówienie opakowanka. Jest czarujące i przykuwa uwagę. Kwadratowe, nie za duże, ani nie za małe. Na pewno przyuważyliście ośnieżone okienko. Przy białej ramie są wyrysowane słodkie pierniczkowe ludki, zapachowa świeczka, igliwie i oblodzone szybki. Przez przezroczyste fragmenty paczuszki wykukują do nas ciasteczka. To tak jakby za okienkiem był fantastyczny dom pełen ciepła, niezła emocjonalna gierka. Drobny minusik za fakt, że gwiazdki i choinki w środku są ułożone po przekątnej. A jakby tak choinki na dole, a gwiazdki na górze? Wiem, czepiam się... Z tyłu na folii znajdziemy płatki śniegu różnej wielkości. Miło!

Nadgryziona gwiazdeczka. Maciuś, ty bestio!

Cena 4,40 PLN za 8 ciasteczek mieszczących się na dłoni nie jest jakoś oszałamiająco atrakcyjna. No ale to w końcu Toruńskie Pierniczki®! Czego możemy się po nich spodziewać? Znajomego, przyzwoitego smaku (3/5), ładnego kroju i pomysłowego, ujmującego opakowania (4/5). Na skali słodkości wychodzi nam niewiele mówiąca siódemka. De facto nie ma się do czego przyczepić.

Toruńskie Pierniczki® KOPERNIK
otrzymują 7/10 punktów na skali słodkości.

Składniki: cukier, mąka pszenna, mąka żytnia, skrobia ziemniaczana, barwnik: karmel, syrop glukozowy, jaja w proszku, substancja spulchniająca: węglany amonu, przyprawy mielone (cynamon, goździki, imbir, gałka muszkatołowa, kolendra), sól regulatory kwasowości: kwas cytrynowy. Wyrób zawiera 20% polewy lukrowej. Może zawierać mleko, soję i orzeszki arachidowe. Wartość odżywcza w 100 gramach produktu: wartość energetyczna 1494 kJ/352 kcal; tłuszcz 1,2 grama, w tym kwasy tłuszczowe nasycone 0,4 grama; węglowodany 77 gram, w tym cukry 46 gram; białko 7,2 grama, sól 0,15 grama. Przechowywać w suchym i chłodnym miejscu. Pełna paczuszka ma 150 gramów.

Więcej recenzji XMAS SWEETS znajdziesz TUTAJ lub kategorii RECENZJE JEDZENIA.