Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opinia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opinia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 kwietnia 2016

RECENZJA #134: Zając NESTLÉ KitKat Crisp


Miałem siąść do pisania Ulubieńców marca, ale chwilowo zabrakło mi weny na długi, pracochłonny pościk. Zamiast tego, zapraszam Was do poznania bodaj najlepszej czekoladowej figurki jaką jadłem na przestrzeni ostatnich kilku lat. Wiem, odważne słowa, ale wypowiadam je z pełną świadomością, zdając sobie sprawę z doniosłej roli społecznej blogera! #beka

Produkt Nestlé uwiódł mnie z kilku powodów. Najważniejszy z nich to zbożowe chrupki, sekret przecudownego smaku łakocia. Niektórzy ludzie go uwielbiają, to coś pomiędzy ryżową szyszką znaną z dzieciństwa, a orzeszkami ze Snickersa. W wielu czekoladach znajdziemy dzisiaj taki chrupiący dodatek w postaci (zapowiadających orgazm kubeczków smakowych) guziołków na tabliczce. Nie mniej ważną kwestią jest czekolada. KitKat słynie z pysznej, mlecznej czekolady, a ta w omawianym zajączku jest gruba i pękająca z cudownym mlaśnięciem. Nic tylko rozpracowywać kolejne części zwierzaka.

- Nie zjesz mnie, prawda? Nie zjesz?

Mimo, że całość jest bardzo słodka, a od pępka zaczęło mnie mdlić, dojadłem 100 gramowego pamperka do końca. Takie to dobre! I przy okazji niesłychanie sycące. Dziękuję koleżance Rebel, z której bloga zaczerpnąłem inspirację do zakupu smakołyku (wpadnijcie do niej przy czasie, bo chyba ciut zwątpiła w rzemiosło internetowego twórcy). A z kupnem produktu od Nestlé się pośpieszcie, gdyż sezon na zające dobiega końca, lecz w Biedronce są jeszcze ostatnie kartony. Cena (5,99 PLN) nie jest może najniższa, ale w tym wypadku powiem, że warto. A jestem przecież poznańskim sknerą! Lecę se kupić jeszcze ze dwie sztuki na zaś!

Have a break.

O, teraz powinniście dokładnie widzieć głównego autora zamieszania
- nieziemskie zbożowe chrupeczki! <3

Składniki: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kawowa, chrupki zbożowe (mąka pszenna, cukier, słód pszenny, substancja spulchniające: E500, emulator: lecytyny, sól, aromat), serwatka w proszku (z mleka), laktoza, pasta z orzechów laskowych, tłuszcz mleczny, emulator (lecytyny), aromat. Masa kakaowa w mlecznej czekoladzie: min. 32%. Chrupki zbożowe: 5%. Może zawierać orzechy ziemne i soję. Wartość odżywcza w 100 gramach produktu: wartość energetyczna 559 kcal/2333 kJ; tłuszcz 34,5 gram, w tym kwasy tłuszczowe nasycone 19 gram; węglowodany 54,7 gram, w tym cukry 50,5 gram; błonnik 2,1 gram; białko 6,5 gram; sól 0,30 gram.

niedziela, 24 stycznia 2016

RECENZJA #125: DANONE Fantasia Mousse


Pełna nazwa: Fantasia mus jogurtowy z sosem czekoladowo-migdałowym, ale darowałem sobie taki nagłówek. I tak, wiem, wiem, że znowu żarcie, ale rzeczywiście – kolokwia i zaliczenia potrafią trochę przygnieść. Ale spokojnie, nie będę o tym robił oddzielnych postów, szanujmy się! Poza tym przygniotły mnie raczej nie w sposób o jejku, tyle pracy, nie mam w co włożyć rąk, a bardziej dobra, napisałem to gó^no, pora sobie pograć. Uspokajam jednak – w lutym będzie kilka fajnych recenzji książek, może gier!

Ale do rzeczy. Byłem w sklepie, mój detektor blogera wykrył krzykliwy napis NOWOŚĆ na opakowaniu na półce z jogurtami, więc wrzuciłem do koszyczka. To chyba jednak farbowana nowość, bo jadłem identyczną rzecz jakoś w poprzednim sezonie. Fantasia Mousse to więc raczej edycja sezonowa, niż nowość absolutna. Jak jednak smakuje, Paniczu?

Całkiem poprawnie. Musik jest serowaty i kwaśnawy. Czekoladowy sos (29% produktu) zaś delikatny, powiedziałbym nawet wykwintny, z głębokim, orzechowym posmakiem. Rozczaruję wszystkich tych, którzy jedzą osobno jogurt, osobno wkład – tutaj trzeba zmieszać. Razem to śmiga, osobno nie bardzo. Dygresyjka: naprawdę przyjemnie rozcierać drobinki migdałów między trzonowcami!

Jak naprawdę wygląda Fantasia / Fantazja. SZOK! :O

I to tyle. 92 gramy to dla mnie dużo za mało, z chęcią jadłbym sobie zawsze ze 3 takie jogurciki DANONE, ale cena nie jest jakoś nieziemsko ekonomiczna. No sami powiedzcie, 2 złote za taki malutki kibelek? Niestety.

Mus spulchniony azotem… o.O No i od groma skrobi modyfikowanej!

Składniki: mleko, sos czekoladowo–migdałowy [woda, syrop glukozowo-fruktozowy, cukier, czekolada 2,9% (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, laktoza (z mleka), emulgator: lecytyny sojowe, aromat: wanilia), migdały 1,46%, kakao 1,0%, skrobia modyfikowana, regulator kwasowości: kwas mlekowy; substancja zagęszczająca: karagen], śmietanka, cukier, mleko w proszku odtłuszczone, serwatka w proszku (z mleka), skrobia modyfikowana, żelatyna, emulgatory: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych estryfikowane kwasem cytrynowym, estry sacharozy i kwasów tłuszczowych, aromat, żywe kultury bakterii jogurtowych. Może zawierać gluten, orzechy. Wartość odżywcza w 100 gramach produktu: wartość energetyczna 193 kcal/818 kJ; tłuszcz 7,5 gram, w tym kwasy tłuszczowe nasycone 4,4 grama; węglowodany 27,6 grama, w tym cukry 23,7 gram; błonnik 0,73 grama; białko 3,5 grama; sól 0,16 grama. UUF, to jest chore chcieć przepisywać ten bełkot!

Tu nie ma miłości, nie wiem gdzie ma schron.
Wszystkie dupy jakie znam są bardziej wciągające niż gra o tron!
~Białas, Street Credit

sobota, 28 listopada 2015

RECENZJA #115: Transporter: Nowa moc


Dziewucha będzie zła – znów obejrzałem sobie coś bardzo późno w nocy, samemu. Padło na Transporter: Nowa moc. Film, który wszedł do kin na początku września, po cichu i nikt już właściwie o nim nie pamięta. I nie wiem czy to dobrze, czy źle. Obraz niewiele ma bowiem wspólnego z poprzednimi trzema częściami, w których tytułowym dostawcą był Jason Statham. [*]

Nowy Frank Martin (Ed Skrein) jest bardziej ludzki. Zabrakło mi tego chłodnego profesjonalizmu i sztywniactwa charakterystycznego dla kreacji Stathama. Zresztą, nie mogło być inaczej, skoro większość czasu towarzyszy nam również jego dowcipkujący ojciec, emerytowany szpieg, Frank Senior. Te ciągłe gadki do syna, że nie powinien się spóźniać, brzmią jak strofowanie dzieciaka, i przypominają wygłaszane przez Grażynkę "dzieci umyjcie rączki" w Klanie. I ten drażniący kontrast między dwoma głównymi bohaterami płci męskiej – starszy niestroniący od rozrywek, żartujący niemal o każdej porze dnia i młodszy, z chodzącą żuchwą, maślanym spojrzeniem wrażliwca i kijem w dupie. Tak to widzę, choć ciut przerysowałem.

Co się w filmie nie zmieniło? Nadal mamy bardzo efektowne pościgi. Co prawda wszystkie ze służbami porządkowymi, ale i tak dają radę. Jest też pogoń za samolotem – wszystko się zgadza. No może oprócz tego, że kierowca ma w obwodzie kilka samochodów, co wcześniej było nie do pomyślenia. Równie dobrze wyglądają też walki na małej przestrzeni. Ed wije się jak piskorz i tak jak kiedyś, używa wszelkiego rodzaju rurek, taśm, kabli i kół ratunkowych. Co więcej, otwierająca scena Czwórki to bijatyka na parkingu – nawiązanie wprost do jednej z poprzednich części.

I mimo, że można narzekać na średnie przedstawienie przestępczej szajki, na brak intymności przez zbyt częste przenoszenie akcji poza samochód, na inną budowę ciała Skreina i Stathama – jego chudszą szyjkę i wątłe nóżki, w barach jest już całkiem okej – to nie można powiedzieć, że Nowa moc jest złym filmem. Może po prostu rozczarować rozkochanych we wcześniejszych produkcjach. Bo teraz przypomina to zwyczajny film akcji, jakich wiele. Pewną unikalność konstytuują już tylko charakterystyczne, dynamiczne zbliżenia na elementy otoczenia w czasie planowania tricków za kółkiem, humorystyczne walki i to, że kierowca nigdy nie korzysta z broni palnej. Plus product placement AUDI, doszedł także iPhone.

[SPOILERY] Wyłapałem kilka niedorzeczności, a konkretnie trzy. Jedna z czwórki prostytutek, bodajże Gina z Tallina została postrzelona w trakcie obrabowywania Yuriego w samolocie. Straciła masę krwi, zrobiono jej prymitywną operację bez narzędzi, w ranę wpychając pajęczynę, po czym następnego dnia, po trójkąciku z Frankiem Seniorem, jak gdyby nigdy nic, stoi w swojej hiperseksualnej pozie, z cwaniackim uśmieszkiem, gotowa do wysiłku i akcji. Powinna się przecież skręcać z bólu w męczarniach! Ostatnie dwie wpadki są zdecydowanie mniejszego kalibru. W finałowej scenie walki dwóch zaciekłych wrogów, byłych kolegów ze służb specjalnych, Frank Junior raz ma podarty spodzień, a kilka sekund później jest już wszystko dobrze, pantalony prezentują się pięknie i układają w kancik. Zaiste, ciekawe jest również to, że Karasov spada z klifu jak kukła, chociaż stał od niego ładnych parę metrów. No i te przelewy bankowe. Wiecie, że starczy zaledwie kilka chwil, aby przerzucać setki milionów z konta na konto? Mi każą potwierdzać smsami każdą głupią opłatę… [KONIEC SPOILERÓW]

PS: Bardzo ładna Riwiera Francuska i nawiązania do Trzech Muszkieterów/Aniołków Charliego, ale mało scen z półnagimi kobitkami. Tak tylko piszę, żebyś wiedział, że nie zmarszczysz! ;)

sobota, 29 listopada 2014

RECENZJA #46: Zniszcz ten dziennik - Keri Smith


Jak ubogi musi być współczesny człowiek, żeby ujścia swoich emocji i osobowości szukać w poniewieraniu książki? Daleki jestem od patetycznych haseł typu: książka jest naszym największym przyjacielem, a przyjaciela tak się nie traktuje!, po prostu prymitywizm XXI-wiecznego społeczeństwa (i jego artystów) jest przerażający. I może rzeczywiście prezentuje tutaj absolutny brak dystansu, ale chodzić z dziennikiem pod prysznic? Malować włosami? Przecinać kilka kartek na raz? W jakim celu?

Wiecie co jest kreatywne? Wymyślenie interesującej bajki dla dziecka. Naszkicowanie zimowego pejzażu. Napisanie recenzji serialu, który oglądałeś kilka dni temu. Powiedzenie nietuzinkowego komplementu swojej Drugiej Połówce. Nawet pieprzone zaszycie sobie gaci jest bardziej kreatywne niż wylewanie kawy na papier! Błyskotliwa i twórcza myśl powinna (przynajmniej w moim mniemaniu) wykraczać poza bazgranie i niszczenie spiętych białych kart. Sorry.

Niektóre idee niestandardowych książek wydają się sympatyczne, np.: Wszystko co mężczyźni wiedzą o kobietach pióra Alana Lowell Francisa czy wszelkie nurty awangardowe bazujące głównie na znakach interpunkcyjnych. To pozwala rozwijać wyobraźnię i dobrze się bawić. Niestety, Zniszcz ten dziennik dostaje ode mnie pałę. Mimo starannego wykonania, formuła kompletnie mnie nie przekonuje i nie odkryję w sobie dziecka poprzez rysowanie krzywych linii podczas biegania. Jestem starym, stetryczałym piernikiem, który woli wydać 25 złotych na kilka czekolad, które bardziej poprawią mu humor.

Oczywiście wielu internatów pieje z zachwytu nad dziełem autorstwa Keri Smith, mówiąc że w życiu lepiej się nie bawili i właśnie tutaj oderwali się od prozy życia codziennego. Cóż, może bardzo zestresowanym pracownikom korporacji, którzy chcą się wyżyć przyda się taka lekturka. Jak dla mnie totalne dno, ale jeśli komuś to w czymś pomoże? Nie widzę przeszkód! W końcu ponad 2 miliony sprzedanych egzemplarzy mówi samo za siebie... Ja nie mam zamiaru dołączyć do stada baranków i wydawać swoje ciężko zarobionych pieniądze w taki sposób!

Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Obserwuj bloga na Kultura & Fetysze!

Okładka pochodzi z: http://www.bebio.pl/shop/ksi/zniszcz-ten-dziennik

czwartek, 6 listopada 2014

OPINIA #15: Największa w Polsce wystawa budowli z klocków LEGO (Poznań)


Nie raz na blogu wspominałem o mojej fascynacji klockami LEGO. Nie mogłem więc przegapić Największej w Polsce wystawy budowli z klocków LEGO, którą w dniach od 25 października (moje urodziny!) do 7 grudnia można oglądać w centrum handlowym Pestka, w Poznaniu. Szczegółowe informacje na temat cennika i lokalizacji znajdziecie tutaj (klik), ja tymczasem szybciutko przechodzę do raportowania moich wrażeń i spostrzeżeń.

Budowli jest naprawdę sporo, spędziłem na wystawie grubo ponad półtorej godziny, co wystarczyło na zatrzymanie się na kilka minut przy każdej z gablot i poddanie jej starannej analizie okiem niedzielnego znawcy tematu. Zdecydowanie się nie zawiodłem, ale jest kilka drobiazgów, o których warto napomknąć organizatorom.

Po pierwsze, logo imprezy to jakiś żart. Ludzik zbudowany z małych klocuszków jest po prostu brzydki! Ładniejszy i bardziej zachęcający byłby pierwszy lepszy model z licencjonowanych gier wideo lub twór temu podobny. Wystawa jest co prawda skierowana do młodszego widza, nie znaczy to jednak, że można mu wciskać kaszanę na wejściu, hallow!

Po drugie, niektóre ekspozycje zdają się być ciut zaniedbane. A to włosek, a to zaczyna zbierać się kurz lub jakiś element jest przewrócony i nikt nie zwraca na to uwagi. Zdarza się, że mechanizmy (w części gablot mamy bowiem ruchome elementy, które wprawia się w ruch przy pomocy czerwonego przycisku lub przyłożenia dłoni) zawodzą, jak na przykład kąsająca kobra z serii LEGO Technic, która mimo kilkukrotnych starań pracownika nie powróciła do czasów świetności. Podkreślam jednak, że niedopatrzenia są incydentalne i raczej niewielu widzów je zauważy, a i to głównie ci dorośli.

Zauważmy, że konstruktorzy starali się nadać ekspozycji dynamicznego
charakteru. Mamy zatem przewrócone wieże oblężnicze, gdzie indziej
smoki złapane w sieci przez obrońców twierdzy, czy wspinające się
po murach jednostki itd. Całkiem to przyjemne w odbiorze!

Po trzecie, niektóre gablotki to estetyczny chaos, gdyż zaprezentowane w środku elementy są powyciągane z różnych bajek. Mowa tu na przykład o szturmie na twierdzę, w której uczestniczy (co najmniej) kilkaset klockowych pamperków. Mamy jeźdźców na smokach, ninja, samurajów, gdzieniegdzie poupychane postacie ze Star Wars i klasycznych rycerzy. Liczby są imponujące, ale nie ma w tym wszystkim spójności, którą ceni sobie dojrzały odbiorca. Może innym to nie przeszkadza, mi odrobinę tak. Cóż, subiektywizm.

11 metrowy Titanic jest reklamowany jako największa atrakcja wystawy. Nie przeczę, robi wrażenie, szczególnie gdy przyjrzymy się sali balowej i lukom bagażowym, ale mniej uważny widz, który nie obejdzie konstrukcji dookoła zobaczy jedynie olbrzymiego potwora zbudowanego z ponad pół miliona elementów, który przyciąga uwagę tylko w pierwszej chwili. Zdaję sobie jednak sprawę, że ciężko zagospodarować takiego molocha, skala ludzików w stosunku do statku wydaje się bowiem zgodna z rzeczywistością. Ciekawe doświadczenie zobaczyć takiego giganta ważącego zapewne przynajmniej kilkadziesiąt kilogramów.

Bardzo ciekawym tworem jest Hotel & SPA Kocierz. Mimo, iż budowla ma zapewne charakter promocyjno-marketingowy, jest jedną z najbardziej klimatycznych gablotek, prawdopodobnie przez jednolitość stylistyki. Celowo unikam wymieniania i oceniania wszystkich budowli, sam mocno bym się rozzłościł, gdyby ktoś odebrał mi frajdę z samodzielnego eksplorowania ekspozycji i bycia zaskakiwanym. Powiem tylko, że nie zabraknie niczego dla fanów motoryzacji, lotnictwa, kolejnictwa, żeglugi, kosmologii, urbanistyki, wesołych miasteczek, Indian, futurologii, Władcy Pierścieni, Muminków... Sam chyba wyleczyłem się z niezdrowego zainteresowania ekskluzywnymi zestawami LEGO spod znaku Ratusza, Kina, Sklepu dla zwierząt. W rzeczywistości całość jest bowiem jaskrawa i wyobrażam sobie, że szybko mogłaby mnie zanudzić w moim pokoju. A może po prostu sam się oszukuje, bo mnie nie stać? ;) Kto wie...

W gablotach takich jak Lunapark mamy do dyspozycji kilka elementów,
które łatwo da się wprawić w ruch, na przykład ten diabelski młyn.
Morze zabawy dla dzieciaków, podobnie jak uruchamiany pociąg!

Szkoda tylko, że dzieciaki nie mogą pobudować sobie prostych konstrukcji przy specjalnych stolikach z koszami elementów, pamiętam taką możliwość z wyjazdów nad morze z czasów dzieciństwa. Byłoby to świetne dopełnienie wystawy. Drobne kontrowersje budzić może wyjście, które nieuchronnie prowadzi przez sklep, co nastręcza maluchom pewnych smutków, zwłaszcza kiedy rodzic nie może sobie pozwolić nawet na mały zestawik lub książeczkę dla swojej pociechy. Wtedy świetnie sprawdziłoby się miejsce do amatorskiego budowania, "cukierek" na otarcie łez i chwilowe zapomnienie po magicznych widokach.

Do czego można się jeszcze przyczepić? Niektóre budowle ledwo mieszczą się w gablotach lub trzeba było zastosować specjalne rozwiązania, typu... wystający czubek Pałacu Kultury. Gdzieniegdzie oświetlenie makiet można by minimalnie lepiej rozplanować, szczególnie że niższego odbiorcę mogą razić niektóre lampki, a przecież każdy chce dostrzec jak najwięcej szczegółów.

Wymieniłem sporo minusów, co? Suma summarum, warto jednak odwiedzić wystawę, nie wiadomo kiedy nadarzy się kolejna ku temu okazja. Nie ważne ile ma się lat, każdy lubi pooglądać misternie wykonane dzieła sztuki, a takimi również należy nazwać figury i obrazy (kilka takich również można podziwiać) z wystawy. Spieszę też wspomnieć, że przy większości gablot przywieszone są krótkie informacje w formie ciekawostek związanych z historią firmy lub faktów kontekstualnie powiązanych z budowlami - świetny dodatek edukacyjny.

Bardzo cieszy mnie, kiedy w ekspozycji prócz klocków autorzy używają
kamieni, waty (śniegu) lub innych "naturalnych" wypełniaczy,
oczywiście w odpowiednich proporcjach do liczby klocków!

Duńskie klocki wciąż wyznaczają najwyższe standardy jakości w branży dziecięcej. Kiedy byłem bardzo mały, mama kupowała mi również zestawy COBI i taka mieszanka lądowała w kartoniku kolekcjonera. Gdy trochę podrosłem, zacząłem postrzegać to jako traumatyczne przeżycie. Wizyta w poznańskiej Pestce pozwoliła mi choć w minimalnym stopniu zaleczyć głęboki uraz psychiczny. Polecam się wybrać!

Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze!

środa, 29 października 2014

Ulubieńcy października!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce.

#JEDZONKO
Absolutnym smakowym odkryciem miesiąca jest metka bawarska - surowa kiełbasa z mięsa wieprzowego. Zazwyczaj jest dobrze przyprawiana, z wyczuwalnym aromatem dymu. Ta, którą ja regularnie spożywam jest jednak bardzo łagodna i łatwa w rozprowadzeniu na świeżym pieczywie. Zostawia charakterystyczny i bardzo przyjemny posmak w ustach, podobny do frankfurterek. Na pohybel wegetarianom!


#FILM
Zdaje się, że nie oglądałem ostatnimi czasy żadnego pełnometrażowego filmu, który mógłbym Wam z czystym sumieniem polecić. Mogę za to zarekomendować satyryczny magazyn publikowany na portalu YouTube pt. 8 Liga Mistrzów. Jeśli nie znacie - w wolnej chwili nadróbcie zaległości, kanał kartofliskapl robi świetną robotę! Oprócz tego odgrzewany kotlet, który każdorazowo powoduje lawiny śmiechu na wykładach Płeć i sport - występ Érica Moussambaniego na Olimpiadzie w Sidney. Styl węgorza sprawia, że naprawdę trudno się nie uśmiechnąć.

#MUZYKA
Nic się nie zmienia, nadal siedzimy głęboko w rapie. Mimo, że radomski kocur KęKę nie wydał ostatnio żadnego nowego krążka, jego solo, luźne numery i gościnne zwrotki wciąż latają na głośnikach. Posłuchajcie Desantu, Wierszu o nas i chłopcach, Od dziecka czy chociażby jego #hot16challenge! Wszystko podlinkowane, wystarczy poklikać, a jeśli będzie mało - wpadnijcie na oficjalny kanał artysty, gdzie znajdziecie numery sprzed epoki PROSTO label. Oprócz tego wyszedł mixtape Kartky'ego pt. Preseason Highlights (który mam nadzieję lada chwila trafi w moje ręce w ekskluzywnym wydaniu, spodziewajcie się recenzji) i epka Pyskatego pt. PitStop. Obydwa wspomniane dziełka są na razie słuchane wyrywkowo, ale siadają!


#GRA
Prawie dwa tygodnie pocinałem w Śródziemie: Cień Mordoru. I powiem Wam, że bawiłem się wyśmienicie, mimo iż porządne przejście tytułu zajmuje niecałe 35 godzin, a rozgrywka to kompilacja patentów z kilku innych produkcji. Szczegóły wkrótce, bo nie odmówię sobie poświęcenia na grę osobnego wpisu. Tylko czekam na wolny wieczór, żeby na spokojnie siąść i skonstruować w miarę rzetelną opinię. Stay tuned!


#KOMIKS
Kolega ze studiów po dłuższym czasie oddał mi moje komiksy. Nie piszę tego jednak z pretensją, zawsze długo przetrzymujemy swoje rzeczy, co ma swoje dobre strony - na nowo odkryłem magię komiksu pt. Logikomiks. W poszukiwaniu prawdy. Boże, to najlepsza powieść graficzna jaką kiedykolwiek czytałem. Żadnych superbohaterów, sami logicy balansujący na krawędzi geniuszu i szaleństwa. Historia jest świetnie prowadzona, rozgrywa się na trzech poziomach, jest samoreferencyjna i nieszablonowo spuentowana. Gdyby nie to, że ma już swoje lata i permanentnie brak mi czasu, pokusiłbym się o recenzję. Zresztą, najlepszą zachętą do przeczytania pozycji zdaje się być jej publikacja w kilkudziesięciu krajach. Serio, widziałem nawet egzemplarz w języku tureckim.


Z wszystkich powyższych najbardziej polecam Wam komiks, później całą resztę. Logikomiks to coś bezprecedensowego. Storyboard Doxiadisa i Papadimitriou w połączeniu z rysunkami Papadatosa tworzą wyborną kombinacje, kimkolwiek są ci ludzie. Sztuka przez duże es!

Chciałbym Was również spytać co sądzicie o takiej formie wpisów? Podoba Wam się? Chcielibyście czytać podobny raport co miesiąc? Wysilcie się w komentarzach, to daje najwięcej motywacji!

Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze!

czwartek, 20 lutego 2014

OPINIA #3: Enjoy The View, Love, Natalia


Dobra, czas na odrobinę spontaniczności na blogu. Skończyłem czytać kolejną porcję socjologicznego ścierwa (od teraz to będzie oficjalnie funkcjonująca nazwa tekścików, które nie koniecznie mam ochotę zgłębiać) wcześniej niż zwykle, a jako że jestem już w piżamce odmówiłem wyjścia na piwne manewry. To co też tutaj można ciekawego porobić?

Jakiś znajomy z fejsika polajkował zwiastun drugiego odcinka Enjoy The View, Love, Natalia. Cholera, słyszałem o tym. Diabełek na moim ramieniu zaczął szeptać: co ci szkodzi Maciej, znajdź w sieci pierwszy odcinek i endżoj de wju! W końcu jest tam Ernest Ivanda, szerzej znany pod ksywką Red. Zobaczymy jak reprezentuje kulturę hip-hop... No chodź, będzie fajnie! Uległem...

Ale po kolei. Podoba mi się subtelny przerywnik z logosem show. Co prawda nie wiem co tam szepczą, brzmi to jak love the time, ale jest fajne, klimatyczne. Przypomina nieco motyw użyty w I Need A Doctor Dr. Dre. Ten sam przerywnik w długiej, rozpoczynającej program wersji nie jest już tak atrakcyjny. Fragment ze złotymi ustami odbiera całości lekkość. Blee, okropieństwo, jak jedno ujęcie może tak wszystko spieprzyć. Ale to szczegół i do tego bardzo, bardzo subiektywne spostrzeżenie.

W 23 minutowym odcinku dzieje się całkiem sporo. Nie powinienem zdradzać "fabuły", więc ograniczę się do kilku uwag. W końcu nie mamy do czynienia z recenzją, a krótką opinią. Opinia na tym blogu to taki mój freestyle.

Po pierwsze, scenariusz jest całkiem nieźle wyreżyserowany. Nie kpie. Podejrzewam, że dialogi postaci nie są pisane, dlatego brzmią... powiedzmy naturalnie. Głupio, bo głupio, ale naturalnie. Najlepszym punchlinerem jest Mariusz. Chłop z dużym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Zresztą wydaje mi się, że inny gatunek faceta nie wytrzymałby z taką procą, jaką jest niewstydząca się swojego ciała Miss Euro 2012. Mamy kilka dialogowych kwiatków, ale moim faworytem jest sytuacja w której Natalia porywa chińskie pałeczki i mówi: to są moje pałeczki, które lizałam, zaznaczyłam już sobie!, na co jej mąż z uśmiechem rzuca: jest takich wiele podobno... Ręce same składają się do oklasków!

Po drugie, reality show próbuje przemycić kilka moralizatorskich treści. Siwiec jest zdecydowaną przeciwniczką futerek i kożuszków ze zwierzaczków. Siwiec męczy trochę ciągłe zadawanie pytań oscylujących wokół sfery erotycznej (chciałaby więcej tzw. pytań elokwentnych). Siwiec troszczy się o przyjaciółkę i udziela jest porad sercowych. Pojawia się problem szerszej kategorii społecznej Polek: dom/związek czy kariera (choć nie każda Polka jest zapraszana do CKMu). Siwiec jest empatyczna, martwi się o nieżonatego Reda, po jednej z docinek Mariusza! Wniosek końcowy: Siwiec to normalna, zdrowa dziewucha!

Po trzecie, byłem zażenowany tylko kilka razy. Zaledwie dwa lub trzy musiałem przeskoczyć w inne okno, żeby wyrwać się z tych oparów absurdu (co w sumie złym wynikiem nie jest). Nie rozumiem ludzi, którzy strasznie spinają pośladki i wylewają kubeł pomyj na tę produkcję. Ja tam lubię się czasem odmóżdżyć i zobaczyć jak zachowują się takie wesolutkie, wyuzdane świnki jak Patrycja z Chicago, Piotr Świerczewski czy jakiś wąsaty typ, którego (chyba) powinienem znać.

I na koniec sprawa Reda. Mentalność imprezowego czarnucha, postura grubej ryby biznesu. Odzywki proste jak cep. Jeden wybryk został skwitowany w stylu: no ale ej, ej, ja jestem raperem! Pozostaje mi tylko zacytować B.R.O: to jest rap? To jest rap? To jest kutas nie rap!

Na fanpage'u czytamy, że nie będzie odcinków w wersji online. Jaasne! Zwykłe dmuchanie baloniku, żeby zwiększyć oglądalność VIVY. Muszą być, przecież ja się wkręciłem! :C

Oko za oko, obciąganie za obciąganie.
Teraz ja cię obciągnę...
                               ~Złotousty Mariusz, Episode 1

czwartek, 12 września 2013

OPINIA #2: Fajnie sobie pobiegać!

Gotowi!? Zaczynamy!
Pojutrze wyjazd! Wczoraj ostatni raz zafundowałem sobie nocne bieganie. Bez szaleństw, tak jak zwykle – żwawa, pięciokilometrowa (z małym hakiem jak wyliczyło RunnerRoot) przebieżka. Myślę, że będę odrobinę tęsknił za tym zwyczajem. Wyruszałem punktualnie o 23 – mały ruch, pomarańczowe światła i żadnych innych biegaczy czy rowerzystów (zazwyczaj). Tylko ja, ulice otulone mrokiem i słuchawki. Zaraz sprzedam Wam kilka ciekawostek z mojego kondycyjnego treningu.

Po pierwsze – obserwacja miasta nocą jest bardzo interesujące! Kiedy biegałem pod Laskiem Marcelińskim udało mi się zobaczyć lisa buszującego po śmietniku. Nie raz miałem okazję przyjrzeć się tuptającym jeżom. Momentami w biegu towarzyszyły mi koty (jednego nawet prawie zdołałem oswoić, niestety wzgardził plastrem szynki). Po deszczu biega się najlepiej –  trzeba uważać na wszędobylskie ślimaki i dżdżownice. Swój urok ma również bieg podczas lekkiej mżawki. Pot na plecach miesza się z deszczówką, z grzywki spływają krople zalewające oczy. Widoczność staje się bardziej ograniczona, powietrze orzeźwiające i lekkie! Mhm…
Niestety wczoraj jak na złość znalazłem jedynie jednego ślimaczka :C
Zdarza się, że mijałem również innych przedstawicieli naszego gatunku. Są to zazwyczaj mocno podchmieleni panowie w średnim wieku, grupki małolatów czy chichoczące, odprowadzające mnie wzrokiem pijane nastolatki. Sporadycznie zdarzy się jakiś pozdrawiający mnie biegacz lub rowerzysta (swoją drogą – to bardzo miły i kulturalny zwyczaj), generalnie jednak nieczęsto patrzę w oczy komuś innemu niż ochroniarzowi w budce przy stadionie. Jeśli chodzi o pojazdy – dominują rozwoziciele nocnej pizzy i smerfy.
Codziennie w nocy - mały 'pokaz światła' na Inea Stadion.
Po drugie – cudownie słucha się muzyki w takich warunkach. Może nie odkryję Ameryki, ale o wiele łatwiej utrzymać tempo i zmotywować się do wysiłku w takt muzyki. Czasami wybierałem materiały do nauki angielskiego (podcasty z English is your second language) i wtedy sunęło się trochę gorzej. Któregoś dnia delikatnie zmodyfikowałem swoją trasę. Poruszałem się po nieoświetlonej uliczce, gdzie korzenie drzew mocno powykręcały asfalt. Nietrudno odgadnąć, że zrobiłem BUM! Obiłem trochę biodro, zdarłem naskórek z wewnętrznej części dłoni, ale konsekwentnie dokończyłem trasę. Na słuchawkach hulał wtedy motywujący, mocny przekaz Młodego M z jego ostatniej płyty Kronika III: Zaklęty Krąg. Świetne uczucie! Na co dzień jednak zdecydowanie najczęściej towarzyszył mi Garou i jego nieziemski krążek Piece of my soul.
Czasem trasę umila jakiś artystyczny smaczek!
Po trzecie i chyba najbardziej szalone – wyobraźnia podsuwa świetne obrazki podczas joggingu o tak późnej porze. Pamiętam, że najbardziej obrazoburcze wydały mi się wizje ataku zombie zainspirowane filmem [REC]3: geneza. Wyobrażałem sobie kulejące pokraki idące w moją stronę od lasu, wyskakujące zza pobliskich budynków, z paki na ciężarówce itd. Może wyda się to głupie, ale w nocy wiele rzeczy łatwiej sobie to wmówić. Bestie spoglądające na mnie z lasu swoimi czerwonymi ślepiami czy goniące mnie typu spod ciemnej gwiazdy na ciaśniejszych odcinkach trasy - klasyka.

W takiej malowniczej uliczce od czasu do czasu warto się odwrócić...
...szczególnie, gdy towarzyszą nam tacy dziwni jegomoście...
Nie da się ukryć – robi się coraz zimniej, biega się też z mniejszą przyjemnością (marzną ręce i uszy, zimny wiatr dostaje się do płuc). Na szczęście widziałem, że w akademikach mają bieżnie. Chociaż z drugiej strony… chyba pora na masę. J


Business Garden Poznań za 5 miesięcy będzie pewnie wyglądać o niebo lepiej ;) 
Wczoraj (w ramach pożegnania) wyjątkowo przed bieganiem
wpadło piwko... Wyjątkowo, gdyż zwiększa to ryzyko kolki!