Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Assassin's Creed. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Assassin's Creed. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 17 kwietnia 2016

RECENZJA #135: Assassin's Creed Chronicles (PS4)


Nie wiem co ze mną nie tak. Coraz rzadziej mam ochotę sumiennie przechodzić gierki, coraz rzadziej podobają mi się produkcje typu AAA. Patrzę na swój stosik wstydu. Zaledwie kilka godzin w Fallout 4, Just Cause 3 rzucone w kąt, niedomknięta historia z Batman Arkham Knight (choć tam zostało tylko spranie szmacianej mordy Stracha na Wróble), wyjątkowa niechęć do eksploracji w otwartym świecie LEGO Hobbit. A dwa dni temu kupiłem sobie Dark Souls III. Chciałem spróbować czegoś hardcorowego od studia From Software. I co? Przeszedłem pierwszego bossa, ale nie mogę rozwalić jakiegoś szybkiego chudzielca przy Kapliczce Zjednoczenia. Spotykamy go po jakichś… 20-30 minutach gry. Dramat, jak mówią koledzy po zje^aniu akcji w Counter-Strike Global Offensive. D-R-A-M-A-T.

Assasin’s Creed China

Aż tu przychodzi taka mała gierka jak Assasin’s Creed Chronicles (trylogia opowiadająca o przygodach asasynów w Chinach, Indiach i Rosji). Grafika rodem z urządzeń mobilnych. Liniowe poziomy. Bardzo ograniczony repertuar zachowań awatara. Momentami irytujące etapy (szczególnie gonienie templariuszów w Assasin’s Creed India). Wadliwe skrypty (szczególnie w… Assasin’s Creed India). Miejscami irytująca i upierdliwa rozrywka (tutaj prym wiodą absurdalne fragmenty poziomów z czołgiem w Assasin’s Creed Russia). A bawiłem się wyśmienicie i przeszedłem trzy części z ochotą, wciśnięty w kanapę. Jarałem się jak pochodnia! Za niecałą stówę, co na konsoli najnowszej generacji nie jest ceną wygórowaną. Gra dostępna również na Xbox ONE, PS Vita i PC.

Assasin’s Creed India

Gameplay przypomina inną grę, o której pisałem: CounterSpy (zabawne, że recenzowałem ją niemal dokładnie rok temu). Podobnie jak tu, oprawa graficzna nie wyciska siódmych potów z bebechów mojego metalowego potwora, ale nie sposób odmówić jej klimatycznego minimalizmu. Fascynujące jest także to, że w Chronicles w dużym stopniu decydujemy o swoim stylu gry. Możemy nie zabijać NIKOGO z postronnych, koncentrując się na grubych rybach, przemykając między kryjówkami, ogłuszając przeciwników lub rozpływać się w bombach dymnych. Rozgrywka zmienia się wtedy w bezlitosną grę logiczną, w której do znudzenia przyglądamy się ścieżkom patrolowym żołnierzy, żeby wybrać odpowiedni moment do przemknięcia przez lokacje bez zaalarmowania niemilców. Zniechęca tylko to, że bycie cieniem jest najwyżej punktowane, a nie każdy chce odmawiać sobie przyjemności zanurzania ostrza w gardziołkach przeciwnika. Ponadto, w AC India i Russia oprócz kampanii są jakieś pokoje wyzwań, ale niespecjalnie miałem motywację do tych szalonych zadań pod presją czasu.

Assasin’s Creed Russia

Tak czy inaczej, polecam. Lubię gry, które są w miarę proste do przejścia, ale trudne do wymaksowania, bo przypadną do gustu każdemu graczowi, niezależnie od poziomu zaawansowania. Pierdol się Dark Souls. Fabuła opowiedziana na komiksowych planszach, nienachalne splecenie losów bohaterów z trzech części (szczególnie widać to w przypadku Shao Jun i Nikołaja Orłowa), mocno taktyczna rozrywka i drobne niuanse w każdej części (zabawy z prądem, snajperką i wyciągarką w ostatniej!) nie pozwoliły mi się nudzić. Ale nie każdy lubi takie platformowo-zręcznościowe zagadki w 2.5 D. Ja lubię, dlatego daję mocne 7/10. Ocenka tylko ciut na wyrost.

PS: Jak myślicie, czy fraza Assasin’s Creed Chronicles pojawiła się odpowiednio często, żeby zadowolić robocika z wyszukiwarki analizującego ściany tekstu? :v

Chowam za wami ten przeklęty strach,
Chowam za wami zwykły żal po stracie.
Współczucie, poczucie, że żaden z was
Nigdy mnie nie zobaczy, kiedy płaczę!
~Quebonafide, Czarne okulary

Obrazy pochodzą z: klikklik i klik!

niedziela, 1 marca 2015

RECENZJA #64: Assassin's Creed Unity (PS4)


Swego czasu mocno nagrzałem się na Assassin's Creed Unity (tak mocno, że kupiłem tytuł jakoś dzień po premierze). Że niby Rewolucja Francuska,  niesłychanie ciekawe i klimatyczne realia, szczególnie interesujące dla socjologa, ale nie tylko. Po genialnym i przyjemnym Black Flag spodziewałem się czegoś naprawdę rewelacyjnego, a tymczasem... żartobliwy przydomek Bugity (z ang. bug - robak, pluskwa; w slangu graczy - babol, niedoróbka w grze) jest jak najbardziej na miejscu.

Ale po kolei. Graficznie wydaje się naprawdę zachęcająco. Masa szczegółów przy (zazwyczaj) akceptowalnej płynności rozgrywki robi pozytywne wrażenie (zresztą obejrzyjcie sami turystyczny materiał quaza - KLIK). Szkoda tylko, że oprócz sławnych i ważnych miejscówek otoczenie jest zazwyczaj nijakie i powtarzalne. Ci sami ludzie na przestrzeni kilku lat wykrzykujący coś wokół kościołów. Sztywni handlarze, rzemieślnicy i pary, które nierzadko wiszą w powietrzu nie dotykając schodów. Wiele, wiele błędów w ciut odświeżonym parkourze (irracjonalne, niewidzialne ściany, kłopoty z poruszaniem się po budynkach i z wchodzeniem przez okna). Otoczenie płata figle - niewidzialne konie, niewidzialni żołdacy. Coś sporo tych figli...


Fabuła jest również taka sobie. Ot, zabijamy coraz to wyższych rangą niemilców podczas chaotycznych, wtórnych misji. Może ze trzy naprawdę mi się podobały, a były to awaryjne zadania w wyłomach, kiedy to stabilność systemu wisiała na włosku. No dobra, może początkowe skrytobójstwo w Notre Dame również dawało radę. Detektywistyczne epizody są za to naprawdę żałosne. Trzeba podejść do kilku konkretnych obiektów i zbadać je, naciskając kółko. Alex Amancio, (dyrektor kreatywny pracujący przy Jedności) ciut zatem przesadził mówiąc o nieznanych do tej pory możliwościach eksploracji i głębokiej immersji. Nie można nawet przenosić ciał czy z zaskoczenia używać ostrza podczas regularnych walk! Bardzo ładna, klaustrofobiczna po kilku godzinach zabawy, makieta z niewykorzystanym potencjałem epoki.

Misje grupowe to jeszcze większy chaos i masa lagów. Niejednokrotnie zażenowani gracze odchodzą, dezorganizując przy tym rozgrywkę, bezsensownie giną lub gubią się w urbanistycznym gąszczu. Poza tym istnieje dziwny element rywalizacyjny - wyższą nagrodę odbiera ten, kto pozbiera kluczowe fanty. Grając z obcymi raczej nie ma mowy o przemyślanym skradaniu się i kooperacji, wszyscy gnają na ślepo, nie martwiąc się o kolegę, w którego naparzają lufy muszkietów. Cieniutko.

 
Cały system ulepszania postaci jest bardzo irytujący. Zbieramy punkty, za które wykupujemy udoskonalenia (ceny za poszczególne skille są niewspółmierne do ich przydatności, żeby nie powiedzieć, że są wzięte z... sufitu), ale jaka filozofia tkwi w rzucie trującą bombą lub dobiciu leżącego przeciwnika? Poza tym kamuflaż to mocno odrealniona umiejętność. Moim zdaniem dużo lepiej rozwiązano to w Black Flag, gdzie nie trzeba było odblokowywać pojedynczych akcji, a nowe bronie pojawiały się wraz z rozwojem fabuły. No i te piękne polowania... I co to za francuska moda, że oręża nie trzeba kupować u handlarzy lub zdobywać na przeciwnikach, a jedynie wybierać z abstrakcyjnego menu... No i mikrotransakcje, czyli "wydaj pieniążki żeby grało ci się łatwiej" - niepokojące zjawisko.

Co mam zrobić z Unity? Pod koniec czekałem już tylko na skończenie historii (czytaj: złotą trofkę) i odłożenie gry na półkę - tak mocno przewidywalna i nużąca była rozgrywka. Przez niedoróbki i sterowanie większość skrytobójstw kończyło się grupową jatką. Bomba dymna, wywijanie szabelką, bomba dymna, wywijanie szabelką, mikstura lecznicza (swoją drogą odbierająca motywacje do bycia cichym łowcą), petarda hukowa i zaciukanie grubszej ryby. Fabularyzowane zadania poboczne niezbyt ubarwiają rozgrywkę, to po prostu zamaskowane "przynieś-wynieś-pozamiataj" lub drętwe rozmowy i zabijanie pomniejszych gagatków. Chyba jedną sensowną nowinką jest... minigierka związana z otwieraniem zamków! I liczne fatałaszki protagonisty. Taki ze mnie fircyk!

 
Być może teraz gra się już nieco lepiej w tę część Assassin's Creed. Wyszły opasłe, kilkugigabajtowe łatki, które poprawiły optymalizację i niektóre najbardziej kulejące elementy programu, który zdecydowanie zbyt wcześnie ujrzał światło dzienne. Ja na razie dziękuję Ubisoftowi. Mocno się rozczarowałem i kolejną część sobie odpuszczą. Podobnie jak darmowy dodatek (niby na przeprosiny) Martwi Królowie. Mam spory uraz, nie tak wyglądały trailery, nie za taką kontynuację przelewałem ciężko zarobione dukaty... 4/10 - na gilotynę z tym dziadem!

piątek, 28 listopada 2014

Ulubieńcy listopada!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź również Ulubieńców października!

#JEDZONKO
Najłatwiej i chyba najlepiej byłoby umieścić tu Rogala Marcińskiego, ale wolałbym wskazywać rzeczy, które są stosunkowo nietrudno dostępne przez cały rok. Mam dwa typy: Śledzik na raz Lisnera i miętowe czekoladki Nestlé After Eight, które dostałem od Dziewuchy na urodziny, a uchowały się tak długo, bo o nich zapomniałem. Śledzik na raz to świetna sprawa jeśli masz ochotę przegryźć czymś kolacyjkę, a niezbyt uśmiecha ci się długie stanie przy garach. Czekoladki zaś, wprowadzają delikatny posmak orzeźwienia, poza tym nie sposób zjeść ich zbyt dużo. Ja zazwyczaj kończę w okolicach... czwartej?


#KSIĄŻKA
Nie miałem zbyt dużo czasu na czytanie czegokolwiek poza rzeczami na studia (m.in.: Metodologia Badań Społecznych Nowaka, Cywilizacja współczesna i globalne problemy Golki czy Wskaźniki jakości życia mieszkańców Poznania pod redakcją Cichockiego). Jasne, czasem fajnie przejrzeć sobie coś mądrzejszego, ale ileeee można. Od kilkunastu dni, późnymi wieczorami zanurzam się w świat Ziemiomorza Ursuli K. LeGuin i... powoli się przekonuję! O tej pozycji nie chcę mówić zbyt dużo, bo na pewno będzie recenzja, prawdopodobnie już po Nowym Roku.
#FILM
W tym miesiącu nie zaniedbałem kinematografii. Dobre wrażenie wywarła na mnie Sin City 2: Damulka warta grzechu (choć paradoksalnie zbyt dużo cycków Green zepsuło obrazek), a także Hobbit: Pustkowie Smauga. Średnio siadła mi natomiast Sekstaśma (recenzja tutaj). Wiem, wiem, Nihil novi, ale nie ma czasu i pieniędzy na chodzenie do kina (głównie przez gry). Z czegoś, co premierę miało bardzo niedawno polecam drugi sezon Peaky Blinders, gdzie chłopaki nazwiskiem Shelby przejmują londyńskie rewiry. Mocna rzecz, choć ciut gorsza fabularnie od poprzedniego sezonu (recenzja tutaj).

#MUZYKA
Doszedł do mnie mixtape Kartky'ego w wydaniu specjalnym (Preseason Highlights). Piękna edycja, widać że autor włożył w nią sporo trudu. W środku (czego nie widzicie na zdjęciu) znajdują się polaroidy z ważnymi dla rapera momentami plus jeden unikatowy, którego nie posiadają inni kolekcjonerzy. Mega pomysł, poczułem się wyjątkowo! Cały krążek możecie przesłuchać tutaj (klik), mi do gustu najbardziej przypadły kawałki: '89, Robb Stark, Temperatura łez i oczywiście Czołgamsię z dna.

#GRA
Na początku miesiąca dość ostro pocinałem w FIFA 14 (wreszcie zacząłem sezon i prowadzę Kanonierów do mistrzostwa na wszystkich frontach). Wielką satysfakcję sprawiają treningi skillsów, gdzie dostajemy naprawdę wykręcone zadania typu: przewrócenie kartonów, trafienie w tarcze czy zielone bidony. Gdybym miał większe doświadczenie z serią, pokusiłbym się nawet o recenzję, ale EA Sports rzadko gościło pod moją strzechą. Pod koniec listopada zająłem się nową grą z serii Assassin's Creed z dopiskiem Unity. O Boże, jak można było to tak spierdzielić? Wiadomo, grać się da, ale liczba błędów, bugów, kiepskich rozwiązań jest przytłaczająca (zaledwie kilka dni temu wyszła ponad dwu i pół gigabajtowa łatka, która usprawnia niektóre kwestie). Jak przejdę, zrobię recenzję, przejedziemy się po Unity jak po burej suce!


#KOMIKS
Przyszła paczka z Demlandu, a w niej naprawdę sporo komiksików, Wreszcie nadrobiłem zaległości i przeczytałem większość papierowej twórczości Jakuba Dębskiego. Powiem szczerze: mam mieszane odczucia. Żaden z zeszytów nie przyprawił mnie o spazmatyczny śmiech, spodziewałem się jednak takiego krnąbrnego, abstrakcyjnego humoru. Najlepiej bawiłem się chyba przy Peryferiach kosmosu i Ogarnij mieszkanie (które jest właściwie satyrą poradnika i przeważa w niej forma tekstowa), aczkolwiek pojedyncze perełki znajdziemy również w pozostałych zbiorkach. Najgorzej wypada Rycerz Agata, ale ten eksperyment musiał się nie udać... Atlasy zwierząt są takie se... Mimo wszystko cieszę się, że poznałem przekrój twórczości Dema.


#KOSMETYK
Nie stoimy w miejscu proszę Państwa, dodajemy nową kategorię! Zawsze miałem delikatne problemy z niesfornością włosów. A to odstawały, a to grzywka lamersko opadała na czoło i nie wyglądało to zbyt korzystnie. Zdecydowałem się więc na... wosk stylizujący od Rossmanna! Bardzo tani (z tego co pamiętam około 6 złotych), pachnie nawet przyjemnie, łatwy w użyciu. Spełnia moje oczekiwania, wystarczy niewielka ilość rozgrzana w dłoniach, a włosy nie stanowią już kompletnego chaosu lub stają się chaosem zaplanowanym.


Z wszystkich powyższych, najbardziej polecam serial Peaky Blinders, szczególnie tym, którzy historyczny klimat w obrazie i trudne wybory głównych bohaterów cenią sobie najbardziej. Plusem jest to, że każdy sezon to zaledwie sześć odcinków, nie ma więc mowy o flakach z olejem. Dwa pełne sezony bez problemu obejrzycie na kinoman.tv, na co więc czekać? ;)

Chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami? Obserwuj najnowsze posty na Kultura & Fetysze!