środa, 18 lutego 2015

RECENZJA #63: Grunchy orkiszowe z jagodami goji firmy Ania


Lubię pisać krótkie zajawki o żarciu. Wyciągam resztki z szafy, szukam zdjęcia produktu na karcie aparatu (zazwyczaj robię je od razu po zakupach, bo wiem mniej więcej czy chcę daną rzecz "recenzować"), jem i płodzę kilka zdanek. I już. Dzisiaj Środa Popielcowa, post ścisły i te sprawy, więc dzień wcześniej skończyłem paczuszkę Grunchy. Orkiszowe ciasteczka z jagodami goji firmy Ania. Interesujące wynalazki...

Słodkie to cholerstwo przez syrop ryżowy i niemiłosiernie wchodzi w zęby. Jagody smakują trochę jak żurawina. Niedużo, bo raptem kilka porcji (chyba z osiem w 180-gramowym opakowaniu). Drogo, bo koło sześciu złotych. Ale zjeść sobie można, jako... ciekawostkę. Bez spulchniaczy, polepszaczy i konserwantów. W związku z tym ciężko powiedzieć czy to produkt dla gejów, czy nie.
 
Jak myślicie, czy ten tekst jest odpowiednio merytoryczny i może zachęcić potencjalnych reklamodawców?

Potwornie nie mogę doczekać się meczu Legii Warszawa z Ajaxem Amsterdam. Przynajmniej jeden Polak wyjdzie z tej rywalizacji zwycięsko! #Milik
 
Nawet na obrazku wygląda słodko, c'nie?
 
Koniecznie sprawdźcie piosenkę poniżej. Tekst taki, że kusiło mnie wstawienie całości - OGIEŃ!

Moskiewskie trzy-dwa, powiedz historii!
Stałem szczęśliwy szukając alegorii,
Nic nie smakuje tak jak wrogom zaśmiać się w twarz!
                               ~Deobson, Mamy to w kodach DNA

RECENZJA #62: Carte Blanche - Jacek Lusiński


Jakoś na początku lutego, do Pani Domu była dołączona książ(ecz)ka Carte Blanche, którą (jakby zupełnie przy okazji scenariusza i reżyserii filmu pod tym samym tytułem) machnął Jacek Lusiński. Krótka taka, z przyjemną okładką, na której znajdziemy facjatę protagonisty ze srebrnego ekranu, a że chciałem sobie łyknąć w międzyczasie jakąś spójną, swojską historię, to się zdecydowałem. Dwa wieczory, a dałoby radę w jeden. Sami rozumiecie: okropna, pożerająca czas konsola... Teraz książka idzie do Pani RenatkiMama, Dziewucha i ja już ją przeczytaliśmy...

Jako (wciąż) młody czytelnik, z zasady bardzo krytycznie podchodzę do przedstawienia relacji nauczyciel-uczeń i uczeń-uczeń w fabule, a także samego kontekstu szkolnego. W tym przypadku dialogi nie są sztywne, a licealiści poczynają sobie może nawet zbyt bezczelnie i śmiało. Czyli, powiedzmy, okej. Materiał, który jest omawiany w ramach zajęć z historii jest kompletnie z czapy, chyba że AŻ tak zmienił się program nauczania lub był to profil ultra-rozszerzony humanistyczny. Aczkolwiek rozumiem, że trzeba było wybrać coś, co ładnie zatrybi i ukaże Kacpra jako charyzmatycznego, natchnionego belfra. W książce zastosowano ciekawy zabieg, polegający na przedstawieniu z imienia tylko kilkoro uczniów (raptem... trójki?). Podobnie mają się sprawy z ciałem pedagogicznym. Lubię takie zdehumanizowane mikrokosmosy. Szkoda, że Lusiński nie zdecydował się na opis sytuacji np. w dwóch równoległych klasach. Byłoby bardziej realistycznie. No i czy naprawdę "profesorowie" w liceum aż tak przejmują się uczniami? Nie doświadczyłem...

Drażnią niektóre nonszalancko rzucane stwierdzenia. Podczas klasowego referendum większość opowiedziała się za konkretnym rozwiązaniem, przeciw był tylko jeden uczeń. Autor kwituje to stwierdzeniem, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent klasy była za. Czy klasa liczyła stu uczniów? Nawet w polskim systemie oświaty nie mamy takich patologii.

Jak na powieść o tracącym wzrok nauczycielu, mamy dużo sensualnych opisów skrajnie subiektywnego postrzegania rzeczywistości przez Kacpra Bielika. Zacieki, plamy i szare, pleśniowe poświaty są odpowiednio obrazoburcze, choć zdecydowanie lepiej czyta się abstrakcyjne przemyślenia głównego bohatera, na przykład jego refleksje o wykonywanym zawodzie. To należy zapisać na plus! Rozdmuchane, pseudo-kumpelskie gadki przy umawianiu się z Wiktorem na męskie wypady otarły się jednak o żenadę i absurd. Wchodzenie w tyłek dyrektorce jest z kolei całkiem zabawne i na propsie. Nierówno, nierówno!

Z tego co widzę, to większość listy dialogowej jest identyczna w porównaniu z tym, co mogliśmy usłyszeć w zwiastunach. Przyznam, że jako typowy, świetnie przygotowany do napisania tekstu bloger, nie oglądałem filmu. Jak wjedzie na zalukaj czy coś, to złamię dla Was prawo i pobawię się w szukanie... ciekawostek i różnic?

Cóż, książka jak książka, taka McDonaldowa, rozrywkowa papka. Powiem szczerze, że nawet wkręciłem się w prostą, kilkuwątkową opowieść i kolejne rozdziały czytało mi się lekko i z apetytem. Czasem dobrze odłożyć miecze i czarodziejskie różdżki. Dostateczny plus, siadaj.

Gdzie opisy seksu? W dzisiejszych czasach takie braki są nie do pomyślenia! #pięćdziesiąt_twarzy_Kacpra

PS: Tak naprawdę, to nie zamierzam oglądać filmu, drugi raz ta saga byłaby piekielnie nudna. Ale ciiii! Do tego momentu i tak nikt nie doczyta! ;)

Dane techniczne:
Autor: Jacek Lusiński
Oprawa: miękka
Liczba stron: 206
ISBN: 978-83-61432-97-5
Cena detaliczna: 26 złotych

Już wiem tamten czas minął bezpowrotnie,
Kolejne dni idą z kolejną zimą, mróz za oknem!
                                               ~Pezet, Nie jestem dawno

poniedziałek, 9 lutego 2015

RECENZJA #61: Flaggis Mimiki


Jak myślisz, za ile złotych można kupić szczęście? Za pięćdziesiąt, gdzieś przy zjeździe z A2, tuż obok śmierdzących kibli? Za dwie stówy w poznańskiej spelunie zlokalizowanej w jednej z ciasnych odnóg Starego Rynku? Za dziesięć stów, w luksusowym hotelu z basenem i prywatnym lokajem chodzącym za Tobą jak piesek na dwóch łapkach? Nie! Szczęście kupisz już za 1,39 w Lidlu!

Siedem porcji po trzynaście różnokolorowych cukierków pudrowych w każdym zestawie. OSOM! Pamiętasz takie pudrowe zegarki na rękę, które jadło się w podstawówce (lub we wczesnej gimbazie jeśli jesteś ciut opóźniony w rozwoju)? To mniej więcej ten smak, z tą różnicą, że tutaj cuksy są trochę bardziej kruche. I dobrze. Nie ma nic lepszego, niż wsypać do buzi całą zawartość opakowania i chrupać, chrupać, chrupać...

W tym miejscu pragnę podziękować mojemu serdecznemu znajomkowi WERSowi, za przypomnienie o tym wspaniałym smaku dzieciństwa!


Plusy:
+ Kosmicznie atrakcyjny stosunek ilości łakocia do ceny
+ Zgrabne posortowanie smakołyku (wrzuć dzieciaczkowi do śniadaniówki!)
+ Orzeźwiający, słodko-kwaskowy smaczek pozostający w buuuuuzi! <3
+ Pomarańczkowe, wiśniowe i cytrynkowe cukieraski różnią się posmakiem!

Minusy:
- Dość często kruszą się w opakowaniu (dotyczy to głównie skrajnych cukierasków)
- Nie sposób przewidzieć kolorów cukierków (dla tych, co nie lubią spontaniczności w życiu może to być problem; dla mnie czasem jest ^^,)
- Jak na moje oko laika, rzecz nie ma jakiegoś mega zdrowego składu. Ale i tak wszyscy umrzemy!
- Średnio przyjazna, rozpikselowana etykieta, trochę jak z poprzedniego systemu.

PS: No dobra, bardziej długotrwałe szczęście kupisz za około dwa tysiące złotych. Next-gen i ze dwie zajebiste gierki, ale nie o tym dzisiaj... ;)

Mieszam sentyment z odrazą od lat
I chyba to właśnie to psuje mi smak,
Bo cały czas czuję się tak jakbym łyknął łyżkę dziegciuuuuu!
                                               ~Quebonafide, Tarot

czwartek, 5 lutego 2015

RECENZJA #60: Her (Ona)


Dziś pragnę Wam jedynie przypomnieć o filmie, który chciałem obejrzeć od dawna (w sumie to od pierwszych trailerów), ale musiały minąć blisko dwa lata, zanim do tego dojrzałem. Mowa o produkcji pod intrygującym tytułem Her (Ona), czyli coś, co oglądaliście już kilkanaście miesięcy temu, ale zapewne nie pamiętacie!

Trudno nie być pod wrażeniem sugestywnego, matowego świata, gdzie prawdziwe emocje są towarem deficytowym. Urbanistyczna, chłodna gigantomania nasuwająca na myśl lata '60, kliniczny i hipstersko-designerski krajobraz, zaledwie kilku (ale jak dobrze zarysowanych!) bohaterów - to tworzy niesamowity klimat. NIESAMOWITY.

Chyba nie przesadzę, jeśli napiszę, że najlepszą kreację stworzyła Scarlett Johansson. Ile talentu i ekspresji trzeba było włożyć w czytane dialogów, żeby ożywić Samanthę! Nie ujmuję oczywiście nic Theodorowi (Joaquin Phoenix), który stworzył świetny kolektyw z OS 1, ale jego rola wpisuje się w kanon tradycyjnego aktorstwa. Polecam zwrócić uwagę na scenę z puszczykiem na telebimie, którą mało kto zauważa, a jest kapitalną metaforą! No i boska Olivia Wilde w drugoplanowej roli - czego chcieć więcej?

Zapraszam Cię do świata wysoko podniesionych portków, w którym ludzie nie potrafią już nawet pisać do siebie listów. Otwarte zakończenie pozwoli Ci stworzyć własną interpretację obrazu. I nie martw się, jeśli wirtualna dziewczyna puszcza się z Alanem Wattsem. Zdarza się...

Nasza przeszłość to jedynie historyjka,
którą ciągle sobie powtarzamy...
                                               ~Samantha

piątek, 30 stycznia 2015

Ulubieńcy stycznia!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli (ew. ktoś zabulił im dużo hajsu w ramach współpracy). Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź też Ulubieńców grudnia!


#JEDZONKO
Tzw. Szpinaczek, może występować również pod mylącymi nazwami: Pasztecik ze szpinakiem lub Ciastko francuskie ze szpinakiem. Świetna, sycąca przekąska. Doskonała zarówno na ciepło, jak i na zimno. Do nabycia np. w piekarni na Ogrodach przy pętli tramwajowej.


#KSIĄŻKA
Oj, sesja nie sprzyja czytaniu dla przyjemności. Miałem zatem przymusowe spotkanie z książką prof. Mariana Golki pt. Cywilizacja współczesna i globalne problemy, który jest również moim wykładowcą (świetna sprawa - znać autora akademickiego podręcznika i mieć z nim cykl wykładów na ten sam temat). Oprócz tego zakupiłem pakiet dwóch książek o blogowaniu z jasonhunt.pl i przeczytałem na razie Blog. Pisz, kreuj, zarabiaj. Nooo... Drodzy moi, potwierdziło się to co podejrzewałem - z marką Kultura & Fetysze to ja rynku nie podbiję! Ale książka Kominka dupy nie urywa... Co innego recenzowane przeze mnie w styczniu Lemingi!

#FILM
To był mocno filmowy czas! W końcu trzeba odreagować jakoś wszystkie stresy. Oglądałem najnowszego Hobbita (o moich refleksjach możecie poczytać tutaj), The Interview, Strażników Galaktyki. Razem z Dziewuchą przypominaliśmy sobie również spore fragmenty nieziemskiego Tenacious D. Film o koreańskim dyktatorze ma parę błyskotliwych momentów, komedia osadzona w uniwersum Marvela jest już trochę słabsza, ale żaden ze mnie krytyk. Łykam wszystko jak młody pelikan!

#MUZYKA
Z muzyką w styczniu trochę gorzej. Przyznać się muszę, że słucham coraz mniej i to zazwyczaj z doskoku. Moją uwagę przykuła jednak płyta Dwóch Sław. Ludzie Sztosy to istne sztosiwo. Zresztą posłuchajcie sami, chociażby: Człowiek Sztos czy O sportowcu, któremu nie wyszło. A. wraca późno w ogóle mnie za to nie przekonało. Sorry. Koniecznie sprawdźcie nowy singiel od KęKę - Wyjebane (Tak Mocno). Radomski vajb!

#GRA
Dzięki kontu PlayStation Plus mam stały dopływ nowych tytułów. The Swapper to kozacka, mega trudna gra logiczna, której na pewno nie przejdę bez wskazówek z YouTube'a. Injustice: Gods Among Us – Ultimate Edition z grudnia zdążyłem ledwo ograć. Klasyczna bijatyka, jak będę miał więcej czasu, to spróbuję ściągnąć do domu jakiegoś kumpla. Jeśli ich jeszcze mam ^^,


#KOMIKS
Przeczytałem sobie dwa odcinki Hellboy'a. Dobre komiksiwo, artystyczna kreska, oldskulowy klimat opowieści. Nie ma to jak widok umierających nazistów, chociaż wplatanie do opowiastki Baby Jagi mieszkającej w chatce na Kurzej Nóżce jest co najmniej... dziwne. Przejrzałem również dwa odcinki Spawna, ale nie zrobił na mnie większego wrażenia (może dlatego, że miałem do dyspozycji tylko 1 i 3 numer)... Dojrzała, krwawa i nie-plastikowa fabuła, zupełnie inna od tego co znamy z mainstreamu.


#KOSMETYK
Jest taki jeden kosmetyk na mojej półeczce, który ma zajebisty stosunek ceny do długości stosowania. To balsam po goleniu firmy AA, wersja Dynamic 20+, do skóry wrażliwej i skłonnej do alergii. Nie żebym był jakimś bardzo dynamicznym młodzieńcem, ale skórę to ja mam wrażliwą i podatną na dermatologiczne paskudztwa... A tutaj: dwa razy rozsmarować ciut specyfiku po buźce, a czuję się świeży i pachnący. Zdecydowanie polecam, do dorwania w każdym Rossmanie.

Z wszystkich powyższych, koniecznie zjedzcie Szpinaczek i wypróbujcie balsam po goleniu. Na pewno macie coś do ogolenia! Prywatnie: został mi ostatni egzamin w sesji i będę miał chwilę dłuższą chwilę laby. Już oglądam się za nową gierką na konsolę. Chyba poceluję w GTA V, ale nadal się waham. Wybaczcie, że piszę tak lakonicznie i w pośpiechu, ale zbliża się półfinał mistrzostw świata w piłce ręcznej, nie mam głowy do niczego innego. Jabłuszkowy Cydr już się chłoooodzi! ;)

Zasil fanpage Kultura & Fetysze, będziesz wiedział jeśli cokolwiek nowego naskrobię! Ciao!

czwartek, 15 stycznia 2015

RECENZJA #59: Zarobić milion, idąc pod prąd - Jakub B. Bączek


Książkę Jakuba B. Bączka czytałem już jakiś czas temu, na fali Mistrzostwa Świata w siatkówce, zdobytego pod wodzą francuskiego szkoleniowca, laureata nagrody Trener Roku 2014 na zeszłotygodniowej gali Przeglądu Sportowego. Dlaczego o tym mówię? Bo oprócz Stéphana Antigi, jego asystentów i sztabu fizjoterapeutów, na turnieju w polskich halach, tuż przy kadrowiczach, obecny był również człowiek odpowiedzialny za przygotowanie mentalne naszych Orłów (pardon za okruch banalnego nacjonalizmu), autor prezentowanego tutaj, dwustustronicowego podręcznika motywacyjnego.

Właściwie, czy można powiedzieć, że to klasyczny pogadanka o rozwoju osobistym? Oczywiście mamy pewne spostrzeżenia odnośnie życiowej równowagi, inspiracji buddyzmem, działalności charytatywnej czy sinusoidy doświadczeń, ale wszystko napisane niestety raczej prymitywnie i efekciarsko, bez pogłębionej refleksji. To absolutne podstawy dla przyszłych, szemranych przedsiębiorców. Mydliny oczu!

Z okładki atakuje nas slogan, że w książce mamy do czynienia z niezwykłą bezpośredniością autora i odniesieniem do polskich realiów. Cóż, w pewnym sensie oba punkty są prawdziwe, pozycję czyta się jak bloga, a i mamy kilkadziesiąt odniesień do lokalnego kontekstu instytucjonalnego, głównie narzekanie na polską papierologię. Wszystko sprowadza się jednak do czczych rad typu: dąż do bycia rentierem, generuj pasywne dochody, zacznij od garażu lub podnajmu części mieszkania, reklamuj produkt, zanim zaczniesz go produkować.

Oczywiście nie oczekiwałem od książki żadnych przełomów w życiu, zresztą sam autor zaznacza, że jeśli czytelnik wyniesie choćby 10% z lektury i pogimnastykuje ciut swoje szare komórki, to już będzie sukces. Cóż, starałem się wykonywać wszystkie ćwiczenia z książki, przynajmniej w myślach (choć przyznaję, że pod koniec olałem sprawę) i część z nich rzeczywiście może przydać się bardzo nieogarniętym życiowo płotkom biznesu. Absolwenci uczelni wyższych, a pewnikiem i spore grono pozostałych odbiorców, nie łyknie tej paplaniny. Będzie to dla nich życzliwa, luźna gawęda, acz pusta i pozbawiona większych wartości poznawczych.

Niewątpliwie ciekawym zabiegiem jest umieszczenie w książce także tzw. achivementów, czyli specjalnych zadań, których rozwiązania możemy przesłać na podane adresy mailowe, ażeby otrzymać automatyczną wiadomość zwrotną, która rzekomo poszerzy niektóre wątki. Nie sprawdzałem, jeśli to zrobię, to na pewno zaktualizuję niniejszą recenzję i podzielę się z Wami swoimi spostrzeżeniami. Nagrodą za zrealizowanie wszystkich 12 wyzwań jest mail bezpośrednio do Bączka. Przy odrobinie determinacji możesz mu zatem przedstawić jakiś pomysł na milion prawie osobiście, chyba że to ściema (z tego co pamiętam autor dosadnie informował, że nie lubi marnować życia i często używa folderu kosz).

Niestety, w książce naliczyłem kilkanaście literówek i błędów w odmianie. Wydawnictwo STAGEMENT najwyraźniej niezbyt poważnie podeszło do sprawy. Podobnie jest z oprawą graficzną, nie ma tu mowy o jakichkolwiek skojarzeniach z profesjonalizmem (rozmazane, źle oświetlone zdjęcia, sztucznie wklejone tło itd.). Nie przeszkodziło to jednak Jakubowi B. Bączkowi zagościć na liście bestsellerów Empiku. Przyjęty model biznesowi sprawdził się zatem znakomicie. I chyba taką mniej więcej filozofię wyznaje autor: nie narobić się, próbując jednocześnie zrobić maksymalnie dużo rzeczy samodzielnie, bez kosztownego wsparcia innych. Ale czy każdemu się to podoba i może się udać? Szczerze wątpię, choć Bączek trzeźwo podkreśla - każdy ma swoje definicje sukcesu i unikalną charakterystykę.

Były wieczory, kiedy Zarobić milion idąc pod prąd. Wolność finansowa w czterech krokach czytało mi się szybko, lekko i przyjemnie, w towarzystwie wybornego Portera Bałtyckiego marki Grand. Znacznie częściej drażniła mnie jednak prostota języka i zbytnia zdroworozsądkowość wywodów. Jeśli myślisz, że poradniki mogą odmienić Twoje życie, to... myśl dalej, przemysł wydawniczy zaciera chciwe rączki! Ani nie polecam, ani polecam, przeczytałem jako ciekawostkę. Zdecydowanie nie trzeba, a jeśli już, to dla wątków biograficznych i uroczej, uzasadnionej pewności siebie niedzielnego pisarza, a nie jego wyświechtanych rad.

Ale sama wolność finansowa przed czterdziestką? Kto by nie chciał!

Dane techniczne:
Autor: Jakub B. Bączek
Oprawa: miękka, nabłyszczana
Liczba stron: 200
ISBN: 978-83-937164-3-2
Cena detaliczna: 29 złotych

Wita wolne pokolenie skażone masą uzależnień,
Ciasne kajdanki nie dają żyć niezależnie!
                                               ~Ganz Egal, Ponad to


EDIT: Oto nowa okładka Zarobić milion, idąc pod prąd. Zostałem poproszony o jej aktualizację przez Jakuba B. Bączka! Nie można przejść obojętnie koło tak uprzejmej prośby i (w sumie) nobilitacji, a więc czynię jej zadość. Oto nowy, dużo lepszy front i back!

czwartek, 8 stycznia 2015

RECENZJA #58: Lemingi - Młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków


Fabuła w pigułce? Prawie 300 stron nieustannej kpiny z wszelkiej maści kosmopolitycznych idei, europejskiej neutralności światopoglądowej, nowomowy i unijnych absurdów (oczywiście z zastrzeżeniem, że bohaterowie korpo są całkowicie przekonani, iż znajdują się na właściwej, niefashystowskiej ścieżce życia i są z tego powodu niesamowicie dumni, a to odbiorca musi/może czytać między wierszami).

Tytułowe Lemingi to niepotrafiący samodzielnie myśleć pracownicy call-center, którzy z niesłychanym poczuciem misji sprzedają pakiet Internet + telefon. Ich największymi autorytetami są: Gazeta Wyborcza, Newsweek i barista ze Starbucksa, wyjaśniający kwestie niedostatecznie wyczerpane przez dwa pierwsze, rzetelne źródła informacji.

Wrogami numer jeden są wąsaci janusze, którzy przez swoje neoliberalno-churchingowe zacofanie uniemożliwiają Polsce wejście w krąg państw tolerancyjnych i wysokorozwiniętych. Wąsaci janusze lubią salceson, cebulę, są napastliwie heteronormatywni, niereformowanie patriarchalni i biją swoje partnerki kablem od żelazka. Końcówką z żelazkiem. Acha, oprócz tego są zwolennikami Kaczafiego, przez co Redakcja każdorazowo z drżeniem serca obserwuje wyniki wyborów (Obserwuje to dobre słowo, bo jedynie kolorowe słupki są dla niej jako tako uchwytne. Sami rozumiecie - urodzeni humaniści, nie żadne kuce z politechniki).

Ktoś, kto to napisał musi być nieźle... postrzelony. Autor (tudzież Redakcja) tak zręcznie operuje terminologią, że najpewniej skoczył któryś z brutalnie obśmiewanych w książce kierunków. Stawiam na socjologię, której oprócz antropologii i politologii obrywa się zdecydowanie najmocniej.

Przyznam szczerze, że przed lekturą książki nie znałem facebookowego fanpage'a Młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków, co było niesłychanie korzystne - po otrzymaniu tego prezentu od mamy, zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać i kopara opadała mi coraz mocniej, z każdą przewertowaną kartką książeczki. Z tego co się orientowałem, na Facebooku wpisy są krótsze, zorientowane na aktualne wydarzenia i nie tworzą spójnej historii, a w Lemingach daje się zauważyć pewną chronologię i odwoływania się do poprzednich, krótkich i niemęczących, rozdzialików.

Ciekawym dopełnieniem całości są wizjonerskie, odrobinę oniryczne wstawki autorstwa... Pawły Kolejo (czyżby kolejna kpina z Paulo Coelho?). Minusy dziełka? Kilkukrotnie przewijają się te same rysunki Barbary Kuropiejskiej-Przybyszewskiej, a szkoda, że wszystkie rozdziały nie zostały opatrzone unikatowym akcentem. Ile można oglądać tego cwaniaczkowatego hipsterka na holenderce? Nie wiem, czy macie podobne skojarzenia, ale cała oprawa graficzna (lub mówiąc bardziej światowo: artwork) przypomina mi trochę stare wydania Mikołajka.

Argument, jakoby wszystkie opowiadania były przewidywalne, wtórne i wywlekające to samo na milion różnych sposobów do mnie nie trafia. Przecież chodzi o pewną spójność tekstu, atmosferę oparów absurdu, a wraz z kolejnymi rozdziałami dzieją się nowe, zaskakujące rzeczy. Poza tym, sporą przyjemność sprawiało mi wczuwanie się w dialogi bohaterów i testowanie, czy mój intelekt dorósł już do poziomu, w którym samodzielnie dekonstruuje katofashystowskie paradygmaty. Niestety, okazuje się, że wychodzi ze mnie raczej mentalne podkarpacie...

Trochę o świętach - jest. Dużo czarnego humoru - jest. O dziwo, zawoalowane przysłanie i stymulacja do refleksji - również są. Posiłkując się kolektywnym, wyzwolonym slangiem (i znalezionym gdzieś w innej recenzji pomysłem; nie sądzicie bowiem, że napisałem to sam, bez przygotowania kilkusekundowego deks riserdż i dowiedzenia się, co należy myśleć) - Cipka na tak! Polećcie frendom i frendziarom, ukryjcie przed osobami płodzącymi!

Dane techniczne:
Redakcja: Jerzy A. Krakowski
Oprawa: utwardzana
Liczba stron: 292
ISBN: 978-83-64095-56-6
Cena detaliczna: 38 złotych

PS: A wiecie, że Kolega gej ma na imię H... Albo nie będę pognębiał waginosceptyka, dowiecie się w swoim czasie... Ale beka z typa! OSOM! xD