piątek, 16 maja 2014

OPINIA #6: Jestem szczylem!

Ale włączyła się pozytywna zajawka na wpisy. Może to apetyt na życie?

Wiem, wiem, nie powinienem ciągle wklejać linków do postów na swojego prywatnego fejsbuka, założyć w końcu jakiś normalny fanpejdż, który odwiedzaliby tylko zainteresowani, ale wiecie co? Chrzanić to, możecie mnie odobserwować albo wypierdzielać z listy znajomych! Ja sobie będę wklejał, bo cieszy mnie różnica kilkudziesięciu wejść! #łasy_na_statystyki #z_hejterem_na_bagnet!

Cieszy mnie skończenie mojego opowiadania. Cieszy mnie, że kilka osób same zgłosiło się do testowych odczytów. Cieszy mnie wreszcie, że zaczyna mi się w głowie krystalizować pomysł na, uwaga, nowe opowiadanie! Co prawda byłoby straszną głupotą inicjować nowy projekt w momencie, w którym zaczynają gonić różne terminy na studiach i chciałem poświęcać więcej czasu na życie prywatne, ale cóż. Wena nie wybiera, wena jest King Konga! Czuję zew artystyczny, chcę kreować, nadawać nowe znaczenia, walczyć z reifikacją jednostki!

Chcę tylko pisać, pozwól mi pisać.
Pośród obrazów i mar zmieniających swój kształt
Pozwól mi pisać, bo dla mnie to wszystko co mam...
                               ~Luka & Rover, Wizja

Zupełnie zapomniałem wspomnieć o Wielkanocy na swoim blogu, a ściślej mówiąc na rzeczach miej w świętach istotnych, a mianowicie podarkach, które otrzymałem. To takie słodkie, zobaczcie sami co skombinowała mi Mamunia:

A mówiłem: Mamo, nie męcz się, kup mi jakieś słodkie jajeczko, jeśli bardzo chcesz, to dorzuć pieniążka albo zaskocz mnie i wrzuć jakiś komiks do koszyczka! No to dostałem, jedyny komiks, który mieści się w percepcji mojej zacnej Rodzicielki - Gigant Mamut, tom 19: Bardzo dziki kaczor. Okazało się, że to całkiem przyjemny powrót do przeszłości, a taśmociągi Disney'a nie są takie złe (a kiedyś zdawało mi się, że są w głębokim dołku). Motywy się nie powtarzały, było trochę o kolei żelaznej, wypasie bydła, sławnych tancerkach, życiu trapera, komiwojażera, napadach na bank i wyścigach dyliżansów. Moimi faworytami są historie pt.: Czerwone Pomidory i Kaczor jedzie na zachód, aczkolwiek przy żadnej z pozostałych nie wertowałem kartek z niechęcią, więc jest dobrze! Wychodzi, że nadal jestem infantylnym szczylem!

Maciej, co ty latasz z tym aparatem jak idiota?
Ale przyznać trzeba, że pięknie, wiosennie zostało to przygotowane!
Ale przed tym ścierwem przestrzegam!
Dżem albo śmierć!
No i wreszcie przekonałem się, co można znaleźć w dużym jajku niespodziance! Miałem żabę z liśćmi lilii do odrysowywania jakiś dennych kształtów. Nie od dziś wiadomo, że zabawki z Kinder Surprise zeszły na psy... Gdzie podziały się serie typu: Papugi Piraci czy Misja Kreciki? Wiadomo, że do dużej trzeba wsadzić coś większego, ale come on! Co do Schoko Bonsów - niezmiennie przekozacki smak, swego czasu napisałem nawet dramatyzującą recenzję tego produktu (klik)! Lizaki na papierowych patykach też całkiem znośne. Niby zwykła czekolada, a podejrzanie dobrze pieści podniebienie... Elegancko wyglądające praliny dały radę, przez chwilę poczułem się jak burżuj!

Doczekałem się! <wzruszony>
Inni zakładają rodziny, idą do pracy, ja zaliczam intelektualny regres.
Największy błąd jaki zrobiłem, to ufundowanie sobie konsoli. Moja pierwsza konsola, czaicie to? Niestety nie miałem żadnego Atari ani nic, to na stare lata odbiła mi palma. Poszło na to większość mojego skrzętnie odkładanego stypendium... A wciąga cholerstwo, jak nie wiem co! Dzieło szatana! Z czasem pewnie pojawią się recenzje gier na PlayStation4, jak do tej pory mam trzy! Dwie przeszedłem (Knack, InFAMOUS: Second Son), trzecią dzielnie męczę (Assassin's Creed IV: Blag Flag - Michał, powinienem Cię zabić, za to, że mnie skusiłeś, po kilkunastominutowym gameplay'u poleciałem do sklepu jak kretyn...). Zupełnie inny wymiar rozrywki: cudna grafika (chociaż pewnie nie dostrzegłbym większej różnicy w porównaniu z PS3), emocje związane z trzęsącym się padem (wyposażonym w oddzielny głośniczek i płytkę dotykową, co daje naprawdę spore możliwości) i cholerna grywalność. Nie ma to jak rozwalić się na kanapie z padem i puchą zimnego piwa! Raz zdarzyło mi się przesiedzieć w pidżamce całe dwa dni... Ale nie mów nikomu, ja jestem normalny..! Graaaaaaać!

Chciałem też zrobić oddzielny pościk na temat koncertu w Czempiniu, ale teraz już za późno... Wtedy przeżywałem niemoc twórczą, więc zaniedbałem temat. Poza tym w pewnym sensie koncert znalazł swoje miejsce w moim opowiadaniu. Może zdradzę tytuł, co? Śmierć idealisty. Jakby ktoś jeszcze był chętny do premierowej lekturki to zapraszam, śmiało podbijaj! Pamiętaj o co pytać - Śmierć idealisty!

Niektórzy osobnicy swego czasu mocno męczyli mnie, żebym wrzucił jakieś fotki z tego Czempinia (22 marca 2014), wiec wrzucam. Potraktujcie to proszę jako... śmieszną, nic niewnoszącą, krótką fotorelację z dupci?

Jadymy Ci wpie*dolić!
(dobry, muzyczny klimat oczywiście)
Czempiń, pierwsze wrażenie! Eee.., ładnie! ;)
Grzeczna rozgrzewka, a co to tam leci na tym laptopku za cudo?
Czyżby to był Tryptyk Pionka, najlepszy emo rap dla zakochanych gimbazjalistów?
Konferansjer z prawdziwego zdarzenia - MuZyK!
Jeśli nie słyszałeś jego sexbeatboxu, nie wiesz NIC o kulturze hip-hop!
I jeszcze raz, z najwierniejszą groupie! #maślane_spojrzenia
Rataj &... wybaczcie, tak głęboko w podziemiu nie siedzę :C
Miłas & Szymkus!
I Gwiazda Wieczoru - Kuuuuuubiszew!
Realia polskiego hip-hopu 1: nierzadko więcej osób interesował mecz
i gala MMA, niż rzucanie majtek pod scenę.
Realia polskiego hip-hopu 2: puste butelki,
wszechobecny zapach trawy, zarzygane pisuary. Czujesz klimat?

A w weekendzik zanosi się na całkiem przyjemny grill z artystami wytwórni mamvajb i ich życiowymi partnerkami! Życie jest całkiem, całkiem! Czy wypada wziąć konsolę w ramach osoby towarzyszącej? :D

Żyję w pół amoku,
nie wiem czy drżę przed jutrem
czy to te dłonie na DualShocku?
                               ~Quebonafide, Ile mogłem?


PS: Jeśli drżę to tylko dlatego, że rozpiera mnie energia i... nie chcę mówić, że pozytywne myślenie, bo strasznie nie lubię tej nowomowy, po prostu czuję, że mogę bardzo, bardzo dużo! Teraz na przykład idę obrać ziemniaki, wiem że dam radę!

Pa WERSiak jaką se duperkę przygruchałem!
Kto był najlepszym didżejem, no kto? Puśćmy Pajaca! Jeee!
Ej, nie mam żadnego porządnego zdjęcia z Antonem, smuteczek.

wtorek, 13 maja 2014

TRIP #2: Udaję naukowca!

Dzień dobry, nie mam pojęcia o czym mówię!
Ale dawno nie było żadnej notki! Prawdę mówiąc na dzisiejszą też nie mam koncepcji, ale zaraz coś wysmażymy. Pochwalę się kilkoma (małymi) sukcesami!

Po pierwsze, moja absencja wynikała z pracy nad opowiadaniem. Moim debiutem literackim <3 Było ciężko, ale udało się, na dzień dzisiejszy to jakieś 36 stron znormalizowanego maszynopisu, chyba nawet czcionką 11! Trochę pracy trzeba było włożyć, żeby to łebsko napisać. Teraz przyszedł czas na szukanie beta-czytelników i poprawki. A potem? Nie chciałbym wrzucać tego na bloga, marzy mi się jakieś poważniejsze przeznaczenie tego dziełka! Może jakiś konkurs, albo internetowe czasopismo?
 
Kościół i klasztor Bernardynów na... Bernardyńskiej
Udany fotograficzny eksperyment z liśćmi!
Sławomir Mrożek [Panteon Narodowy w krakowskim kościele Piotra i Pawła]
Po drugie, miałem przyjemność być prelegentem na 5. Kongresie Młodej Socjologii (już drugi raz)! Mój temat Pielgrzymowanie wczoraj i dziś. Socjologiczno-antropologiczna analiza zjawiska został już chyba dogłębnie wyczerpany (rok temu był to mój sztandarowy temat na wszystkie prace zaliczeniowe, prawie zwariowałem od odmieniania słowa pielgrzym przez przypadki). Wizytę w Krakowie zaliczę z pewnością do udanych. Poznałem kilka fajnych osób (pozdrowienia dla Kornelii, z którą wspólnie znaleźliśmy 20 złotych na uczelnianym korytarzu, banknot został uczciwie podzielony), posłuchałem co tam w młodej, socjologicznej trzcinie piszczy, zrobiłem małą rundkę po Kazimierzu i reszcie Starego Miasta. Gdybym miał więcej czasu pewnie odwiedziłbym Zbrojownie, zobaczył Damę z Gronostajem, ale wybrałem wariant szybkiej podróży. Poza tym stawki za odwiedzenie tych miejsc są horrendalne! Krakowscy Centusie!
 
Wchodząc na Wawel
Niełatwo byłoby sforsować taaaakie mury...
Wieża Sandomierska. Potężne wieżysko w zasadzie!
Aghrrrr!
Płynie Wisła, płynie
Po Polskiej Krainie!
Wystąpienie w moim panelu nie cieszyło się zbyt dużą popularnością, zaledwie kilka osób na sali. Nie powiem, żeby mnie to zaskoczyło, zawsze najwięcej zainteresowanych gromadzą panele poruszające kwestie (z pozoru) bardziej na czasie: seksualność, kryzysy, nowe media. Atmosfera była jednak życzliwa, zupełnie pozbawiona presji czasu (dwóch prelegentów nie dojechało). Zrobiłem swoje, zdaje się że miałem nawet kilka morowych punchline'ów i z przyjemnością wysłuchałem pogawędki o neopogaństwie/rodzimowierstwie. Paweł Kopeć, zapamiętajcie nazwisko tego młodego, obiecującego etnografa.

W ogóle kilka wystąpień było całkiem interesujących. Na początku wybrałem panel Wykluczenie. Najbardziej podobało mi się opracowanie tematu przez Patrycję Lukasek na temat katowickiej dzielnicy Szopienice-Burowiec i wielce wymownej jej części - Bagna. Tematy Obwodu kaliningradzkiego i badań PISA też dały radę. Ten, który intrygowało mnie najbardziej - Hip-hop jako muzyka buntu - niestety okazał się najwyżej przeciętny. Trudno spodziewać się cudów, skoro nawet tytuł został źle sformułowany (choć autorka nie popełniała błędu podczas właściwego show). Z panelu Praktyki w(okół) ciała do gustu przypadły mi jedynie: analiza feministycznej pornografii i dywagacje na temat zasadności kontrowersji wokół konkursu piękności jako castingu na uczelnie wyższe. Temat o biuście ograniczył się, niestety, do karmienia, więc szału nie było. Wystąpienie o Recepcji wątku konstruowania kobiecej seksualności Simone de Beauvoir przez Luce Irigaray pozostawię bez komentarza. Nie zapamiętałem nic z monotonnego odczytania wywodu z tabletu. A z czwartego bloku dałem dzidę!
Jedyne co się ostało z Ratusza po rozbiórce z 1820, to wieża.
Zwróć uwagę na psychodeliczny, powietrzny wir nad wierzchołkiem!
Kościół archiprezbiterialny 
pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny
Nie jadłem, z sentymentu wybrałem kebab u (fake) Turka,
ale w sumie żałuję, wyglądało spoko...
Po trzecie, mój blog ma już ponad rok! To dużo, a ja nie straciłem zapału do pisania. Może tylko wkurza mnie okropne zaniedbanie platformy pod względem graficznym. Ale i to powinno się zmienić. Jedną z form uczczenia tego wydarzenia będzie referacik, który wygłoszę najprawdopodobniej 10 czerwca w Instytucie Socjologii UAM. Tematem wystąpienia będzie głównie cykl Erasmus Life, który przyniósł mi niemały rozgłos.

PS: Rzucam kilka (mniej lub bardziej udanych) zdjęć z Krakowa jako uzupełnienie notki.

Gotycko-renesansowa chrzcielnica z brązu (1528 r.)
Piotr Skarga [Panteon Narodowy w krakowskim kościele Piotra i Pawła]
PS2: Naprawdę niepokoją mnie doniesienia o ewentualnym odejściu Teodorczyka i Lovrencsicsa. Przecież nie zdołamy uzupełnić tych ofensywnych luk przed pucharami! O ile napastnik może odejść (niby strzelił już prawie 20 bramek, ale sądzę, że jesteśmy w stanie znaleźć następcę, nawet odrobinę lepszego technicznie), o tyle skrzydłowy wypracował masę goli i asyst drugiego stopnia (niejednokrotnie sam zdobywając ważne bramki, patrz chociażby kastę z Zawiszą - piękny strzał fałszem)! W moim odczuciu jest to motor napędowy Kolejorza, szkoda byłoby niszczyć ten dynamiczny duet z Pawłowskim... Jeśli tak się stanie Lech pozbawi się najostrzejszego kła. Lekarstwem mogą być jedynie szybkie transfery uzupełniające w postaci: braci Mak (widziani ostatnio na III trybunie z menagerem), Visniakovsa z Widzewu (jeśli łodzianie spadną z T-Mobile Ekstraklasy, kupno Łotysza jest całkiem realne) i Muhameda Keity (młodzieżowy reprezentant Norwegii, transferowa mrzonka od wielu okienek). Do tego przedłużyć kontrakt z Możdżeniem, sprowadzić na powrót Drewniaka. Wtedy jest szansa na uniknięcie kompromitacji...

Galeria Krakowska + wystawa oldskulowych wozów strażackich!
Pustka w przedziale, pustka w życiu...

Polska - co to za kraj? Kraków i papież,
wioska z rapem na wysokim pułapie!
                               ~Fokus, Cytryny

sobota, 19 kwietnia 2014

RECENZJA #24: Peaky Blinders


Coś ostatnio bardzo dużo recenzji filmowych! Cóż, tak się jakoś złożyło, że oglądam więcej i częściej. Całkiem przypadkowo (podczas przerwy w meczu między Górnikiem Zabrze a Lechem Poznań) natknąłem się na reklamę Peaky Blinders, serialu który swoją premierę miał w sierpniu ubiegłego roku, a obecnie można oglądać go na kanale HBO. Krótka migawka wyglądała na tyle intrygująco, że zdecydowałem się wklepać tytuł w google i zobaczyć co w trawie piszczy. Ależ to była dobra decyzja!

Przypominam, że nie roszczę sobie prawa do bycia poważnym recenzentem ruchomego obrazu. Prezentuję raczej swój punkt widzenia. Chcę wypunktowywać elementy, które zrobiły na mnie największe wrażenie, dać upust kipiącym we mnie emocjom. A tym razem mocno się jaram. Jaram się jak pieprzona sterta portretów Króla na placu w Birmingham.

Słów kilka o realiach. Mamy rok 1919. Mężczyźni, naznaczeni piętnem Pierwszej Wojny Światowej, wrócili do swoich domostw i interesów. Sytuacji w hrabstwie West Midlands daleko jednak do stanu względnej stabilności. Na ulicach rządzą brutalne gangi, korumpujące policję i ustawiające wyścigi konne. Coraz większy posłuch zyskują ideologie głoszone przez komunistów. Na dodatek IRA cały czas stara się przeszmuglować broń do Irlandii aby uzbroić bojowników. Traf chciał, że ładunek nowoczesnej, amerykańskiej broni zamiast do Libii, trafia w ręce Peaky Blinders, jednego z mniejszych, ceniących rodzinne wartości gangów, który ma wielkie ambicje i silnego, charyzmatycznego przywódcę - Thomasa Shelby. Rozwścieczony Wilson Churchill wysyła jednego z najlepszych ludzi,  Komisarza Chestera Campbella z Belfastu, aby odzyskać cenne skrzynki. Razem z nim do miasta zjeżdża Grace Burgess, agentka o urodzie i głosie anioła (głos, owszem ładny, ale kształt nosa dyskwalifikujący...). Może i klasycznie, ale sprawdzone schematy są w tym przypadku najlepsze. O ile wątek główny jest dość trywialny i mało zaskakujący (skojarzenia z Ojcem Chrzestnym jak najbardziej trafne), o tyle wątki poboczne to po prostu prawdziwy majstersztyk. Sól sześcioodcinkowej sagi. Czy będzie kolejny sezon? Ciężko powiedzieć, najważniejsze kwestie zostają doprowadzone do końca, ale zakończenie jest iście enigmatyczne.

Klimat sagi mnie rozwalił. Jaja Thomasa są przeogromne, chociaż sam aktor zaznaczał w wywiadach, że pierwszy raz wcielał się w rolę twardziela. Wyszło znakomicie. Błyszczące oczy lalki, brak cienia uśmiechu, idiotyczna fryzura, rączki trzymane w kieszeniach kamizelki i żyletki na czapce budzą niepokój. Bardzo polubiłem też postać Freddiego Thorne'a - komunisty, który przez splot nieszczęśliwych wypadków jest zmuszony zrewidować poglądy. I przypadła mu kozacka giwera w scenie z Kimberem. Coś ze mną nie tak, bo wzruszam się w momentach, w których nie powinienem. Całkiem niezła i mroczna jest również przemiana komisarza Chestera. Czy cokolwiek zostało z jego ideałów (jeśli kiedykolwiek je miał)? Kto okazał się bardziej moralny - Thomas czy Campbell? Na czym w ogóle polega moralność? Serial nasuwa właśnie tego typu pytania.

Spieprzyłem, bo piszę notkę ze zbyt dużym poślizgiem. Nie do końca pamiętam wszystkie ze swoich spostrzeżeń. Może to i lepiej, będziecie mieli więcej zabawy i mniej spoilerów! Często polecam jakieś dziełka, więc tym razem umówmy się, że polecam gorąco. Bardzo, bardzo gorąco! Au (#złoto), parzy!

PS: Tymczasem uciekam, pograć na PlayStation. Jestem idiotą. W tym roku licencjat, chciałem ogarniać życie, więcej czytać, rozwijać się fizycznie i skończyć swoje debiutanckie opowiadania, a będę ciągle napierdalał na padach... Ale jakie to przyjemne! W planach drugi padzik i kamerka! Czy aby dobrze lokuję kapitał stypendialny? :) Boże, chroń moje oczy. Bez odbioru!

Plusy:
+ Szalony klimat (Autorzy nie przywiązują jednak zbytniej wagi do historycznego realizmu, o czym świadczyć może delikatna inspiracja Dzikim Zachodem w muzyce i czcionkach. Sam reżyser wspominał, że liczą się dla niego bardziej ciekawi bohaterowie niż cała otoczka.)
+ Wątki poboczne (np.: wracający po latach ojciec czy Danny Whizz-Bang i skutki jego urazów psychicznych)
+ Cięte dialogi (szczególnie w muzeum, na posterunku i podczas rozmów między braćmi)
+ Nie ciągnie się jak makaron, po sześciu odcinkach mamy sprawy wyjaśnione
+ Tradycyjnie chciałem pochwalić jakąś duperkę z obsady, ale ani Ada, ani karczemna śpiewaczka nie rozpaliły moich zmysłów. Ciotka Polly, drugoplanowe kurtyzany Lizzie czy Chinn również nie zasłużyły na specjalne wyróżnienia. Mój gust powoli się krystalizuje i wyostrza, o!

Nobody works with me, people work for me!
                        ~Billy Kimber, najgłupszy szef gangu ever

Zdjęcie pochodzi z: www.zavvi.com

środa, 9 kwietnia 2014

RECENZJA #23: American Hustle


Blog został poważnie zaniedbany. Składa się na to wiele czynników: nadmiar różnorakiej pracy, kilka nowych zajęć (o których nie chcę jeszcze mówić), pisanie opowiadania i lenistwo. Wczorajszy dzień przeznaczyłem jednak na odpoczynek i (chyba) dobrze go spożytkowałem.
 
Zaczęło się od umiarkowanie przyjemnego czasu spędzonego na uczelni i odwołania ostatniego wykładu. U rzeźnika na Brzasku kupiłem słoiczek wyśmienitej dziczyzny. Obejrzałem nowy odcinek Gry o Tron, ale nie do końca, bo przerwał mi telefon znajomego. Skoczyliśmy na chińskie żarcie i po nowy mikrofon do studia. Wpadła też nowa płytunia - Kartagina. Wieczorkiem przedni mecz Borussi z Realem. Chłopcy Kloppa zasłużyli na awans, szkoda że się nie udało. Henrikh Mkhitaryan został słusznie okrzyknięty przez brytyjskiego komentatora Missitarianem. W trakcie meczu, zupełnie przypadkiem natrafiłem na link do dzisiaj recenzowanego filmu - American Hustle. Chyba podświadomie chciałem obejrzeć coś w stylu Witaj w klubie, którego plakaty widziałem przy wejściu do kina. O cwaniaczkach w realiach Stanów Zjednoczonych drugiej połowy XX wieku.
Jak ja lubię być tak pozytywnie zaskakiwany! Czystość i drobiazgowość kadru nasuwami mi skojarzenia z kinem Tarantino. Delikatny, niewymuszony humor i błyskotliwe, kąśliwe dialogi nadają całości niezrównanego klimatu. Rzadko kiedy zdarza się, że w filmie mamy kilka równorzędnych, bardzo dobrze zarysowanych postaci. Naprawdę ciężko byłoby mi stwierdzić, która z nich jest głównym bohaterem: Irving, Richie czy Edith. Tworzą świetny kolektyw. Na spore uznanie zasługuje także kreacja Burmistrza Polito - dobrodusznego aktywisty o włoskich korzeniach. Finał wątku sensacyjnego jest zaiste przedni, podobnie jak sceny w których pojawiają się udawani szejkowie.
Szczegóły, szczegóły! To cenię w opowieściach najbardziej. Niektóre sceny zapadną mi w pamięć na długo, na przykład triumfalne znęcanie się DiMasco nad  Stoddardem Thorsenem (spadłem z krzesła), zakwitanie miłości Irvinga z Sydney czy wyrzucenie lakieru Rosalyn wprost do ulicznego kosza. No właśnie, postać Rosalyn to również całkiem zręcznie stworzona kreacja będąca satyrą głupiego i zagubionego amerykańskiego społeczeństwa, ale średnio pasuje mi do całego obrazka. Pozostawia trudny do opisania ambiwalentny stosunek - fascynację i niesmak. Rozumiem jednak, że reżyser potrzebował odrobinę niezrównoważonej bohaterki, która mąci spokój Rosenfelda i zawsze musi coś spieprzyć.
Podsumowując: film godny polecenia. Kto mówi, że w dzisiejszych czasach nie ma dobrego, klimatycznego kina - zapraszam do zapoznania się z obrazem Davida O. Russella. Ciężko mi wskazać jakiekolwiek minusy ujmujące dziełu. Nie zmarnujecie tych 138 minut.
Plusy:
+ Świetna obsada aktorska (Michaelu Peña, wiedziałem że skądś cię kojarzę, Nicku Memphisie ze Strzelca)
+ Zabójczo śmieszne sceny komediowe (Bradley Cooper w formie)
+ Mistrzowski klimat - ciuchy, fury, muzyka i fryzury (szczególnie loki Bradley'a Coopera)
+ Niezłe zwroty akcji przy ryzykownych szwindlach i okropne niekompetentnym Bradley'u Cooperze
+ Nogi Amy Adams w butach na koturnie, podrygujące w rytm Jeep's Blues? Cudo! <3

Dlaczego nie wspominałem zbyt dużo o Irvingu (Christianie Bale'u)? Bo mam wrażenie, że postać ta nie miała się zbytnio wyróżniać. Wiecznie rozdarty między synem a kochanką, z wypadającymi włosami, brzuszkiem i chorym sercem. Cwaniak, ale nie chciał działać na wielką skalę. Cenił sobie przyjaźń, miłość i małe przekręty na dziełach sztuki czy pośrednictwie w fikcyjnych pożyczkach. Spekulant, badylarz, cinkciarz. Kreatywny właściciel kilku pralni, nieszczególnie chcący wychodzić z cienia. Przeciwieństwo niebojącego się ryzyka, krzykliwego i ambitnego funkcjonariusza FBI.

piątek, 21 marca 2014

OPINIA #5: K.R.E.M. - Co za ziom


Zaledwie trzy dni temu do sieci wypłynął nowy numer formacji K.R.E.M. Śmietanka polskiego (kobiecego) rapu prawie w komplecie zafundowała nam bardzo pozytywny, bujający utwór ze świetnym, humorystycznym obrazkiem. Jest to pewnego rodzaju reinterpretacja leciwego już numeru What A Man Lindy Lyndell. Swoją drogą - ekstra pomysł, jego autorowi należy się najdroższa maskara! Przyjrzyjmy się po kolei każdej z przekupek, która zdecydowały się dorzucić tutaj swoje trzy grosze, skupiając się na pozytywach. W końcu Panie dały nam tyle uśmiechu! Wciskajcie play i podążajcie za mną!

MC Illo
Rozgrzewka. Fajnie powyginane flow w pierwszej czwórce. W samym tekście nie rzucił mi się jednak w ucho żaden mega punch, który na długo pozostanie w mojej głowie. Może fragmencik zabieram do sypialni, w poszukiwaniu dziecka z tym wybuchem w tle i obracającą się parką jest przesympatyczny? Lajtowo ale bez przebłysku, ładnie przystrzyżona grzywka! W wolnej chwili muszę zapoznać się bliżej z twórczością MC Illo.

Lilu
Cwaniacki sznyt. Bo wie jak włożyć kopciuszkowi -co? - pantofelek! - to chyba jeden z wersów największego kalibru w utworze. Rozumiem zamysł zwrotki oparty na wyliczeniach, ale przecież Łodziankę stać na lepszy patent do takiego posse-cuta! I nie wiem, czy wychwyciłem wszystkie dna w wersie o szkole pereł... Perła, Perła... Ostatnio kojarzy mi się głównie z Kubą Knapem. Pewne jest jednak to, że reprezentantka MaxFloRec umie stworzyć klimat, nawet kiedy liryka nie powala na kolana. Cóż, to zasługa barwy głosu i umiejętności jego modulacji. Ładna (choć ostatnio bardzo popularna) koszulka i mistrzowski refren.

Mi-La
Ręce same składają się do oklasków! Najpierw świetne wejście z żołnierskim motywem, później jest tylko goręcej (Szpilki pod kolor szminki, dokładnie tak jak lubisz - ja też tak lubię, ale jeszcze paznokcie powinny być pod kolor!). Przy następnym wersie z frisbee to ja się rozpływam, nie budyń! Na marginesie frisbee i bumerangi cholernie często latały kiedyś w polskich zwrotkach, ale teraz raperzy nieco się uspokoili. Bardzo ładna mimika twarzy! Rover ma niebywałe szczęście z tymi wspólnymi spacerami po molo! Gdyby włosy były zaczesane na prawo, wyszłoby prawie jak na okładce Born To Die!

Dore
Pazur z blokowiska - takie jest moje pierwsze wrażenie. Podoba mi się, że Dore stąpa po ziemi twardziej niż pozostałe dziewczęta i zamiast nawijać o lewitowaniu, wspomina o bicach, biznesie, bliźnie, byciu ojcem. Taki kobiecy Buszu (uwielbiam te swoje kreatywne porównania...)! A wjazd to jakiś follow-up do Ej laleczko? Czekam na płytę z Gonix! Bardzo, bardzo ładne leżą te krótkie spodenki!

Gonix
Gonix, Gonix... Przyznam, że jako twardogłowy słuchacz nie byłem gotowy na Funky Cios, Sexy Głos do którego warstwy lirycznej nie przekonam się już chyba nigdy, ale tutaj - pozytywne zaskoczenie! Nieszablonowe wersy, charakterystyczne dla raperki akcenty i słowotwórstwo (cyś...?) plus niezmiennie typowo sku*wysyńskie skille zaowocowały całkiem sensowną szesnastką. Z nogami na pagonach pojechane po zmysłowej bandzie. Strach się bać, kto dysponuje bujną wyobraźnią... Ładne, łobuzerskie uśmieszki i podnoszenia brwi, do czego nowy nabytek Szpadyzorni zdążył nas już przyzwyczaić. Fryzura też całkiem, całkiem!

Mona
Wybaczcie ignorancję, ale to moje pierwsze spotkanie z tą artystką (nie licząc Gdzieś w Sercu Miasta). Dość proste rymy, drażni mnie odrobinę wokal Mony, ale jest okej. Niezła rytmika i łamanie wersów. Cóż mogę powiedzieć, chyba właśnie to, że jest okej i nic poza tym. Można by jedynie wyróżnić linijkę czasem urządzam mu piekło, by mi stworzył Eden. Ładne, najodważniejsze tańce na klipie wywija właśnie Mona!

Madifa
Wysoki, szeleszczący i mięciutki wokal, ale nic na to nie poradzimy. O którego Johnsona chodzi? Dwayne czy Ben? A może to krypto diss na Łysonżiego? Świruję sobie, podejrzewam że Johnson to synonim takiego przeciętnego, niczym nie wyróżniającego się, Kowalskiego. Zwrotka zwyczajna, szkoda że Madifa nie pokusiła się o jakiś pikantniejszy punch pokroju pagonów Gonix. Pieprzyć klimat - bardzo zdrowe podejście do partnera, bez wywindowanych przez komedie romantyczne oczekiwań. Informacja praktyczna: uwaga, ta kobieta przyszła tutaj z fighterem.

Sista Flo
Zupełnie inne podejście do tematu, coś na kształt króciutkiego storytellingu z prostakiem w tle (czy męski ród powinien poczuć się urażony?). Dobrze, że to wejście jest ostatnie, gdyż w innym przypadku mogłoby popsuć odrobinę klimat, a tak jest ok - żarcik na wyjście. I choć to już trzecia z kolei Pani, która nie ujęła mnie za serce żadnym nieśmiertelnym wersem, to głos daje radę. Jest dość niski, bassowy..., męski? Ładne wypłynięcie z kadru (styl na ośmiorniczkę lub roztańczone wodorosty?).

Podsumowując: wyszedł nam całkiem przyjemny, g-funkowy numer. Moim skromnym zdaniem najlepiej zaprezentowały się: Mi-La, później Gonix i Lilu (ex aequo z Dore). Reszta nie zaniżyła znacząco poziomu, jest więc całkiem przyzwoicie. Pochwalić należy Zlna, który stworzył podkład lekki i smaczny, bazujący na chwytliwym sampelku i nienachalnych dodatkach w tle. Całość okraszona wesołym, koncepcyjnym klipem Dusi z dee.projekt. Tego nam czasem potrzeba w tym poważnym i smutnym jak płynąca na samotnej krze, zasmarkana foczka, rapie. Zastanawia mnie tylko, czy faceci występujący w video są autentycznymi partnerami raperek? Zdaje się, że tak, chociaż nie za bardzo umiem skojarzyć wszystkie parki. A szkoda, bo to zawsze ciekawe dla zwykłego zjadacza chleba. No i parę dzieciaczków się pojawia w obrazie. Trzymanych przez ojców, podczas gdy matki salutują jak żołnierze i jeżdżą na koncerty. Trzeba było postawić solidniejsze zasieki przed ideologią gender... ;)

PS: Czemu nie dało się tego puścić na Dzień Mężczyzny? Byłby fajny prezencik!

sobota, 15 marca 2014

OPINIA #4: Produkty Frosta

(Anty)bohaterowie dzisiejszego wpisu!
Złote paluszki rybne i Rybne dukaty z pietruszką...
Dzisiaj zostałem oszukany przez Mamę! Nikomu już nie można ufać...
W piątek, jak to w piątek, Matula zaproponowała danie postne, bezmięsne. Padło na paluszki rybne. Wszystko ładnie, pięknie. Ziemniaczki, ogóreczki konserwowe i przysmak firmy Frosta.

Jem, jem. Śmiejąc się, mówię do Mamy: Hej Mamo! Chyba przyzwyczaiłem się do tych paluszków meksykańskich, bo nie są już w ogóle dla mnie ostre! Te zwykłe są dla frajerów! A Ona na to: Przecież to są TE ZWYKŁE, nie otwierałam specjalnie nowej paczki... Spojrzałem na talerz. Istotnie - kolor panierki różni się od wersji ostrej, jest żałośnie jasny. Łzy napłynęły mi do oczu, poczułem nieprzyjemny ucisk w gardle. Chciałem wybiec z kuchni, zwymiotować cały obiad i zakopać się głęboko pod ziemię. Rozważam ucieczkę z domu, w końcu zostałem zdradzony. Przecież powtarzałem Mamie - żadnych pieprzonych Rybnych dukatów z pietruszką, żadnych Złotych paluszków rybnych. TYLKO Meksykańskie paluszki rybne są zjadliwe. Ewentualnie Przysmak rybny ze szpinakiem bądź serem. NIC POZATYM! Eh, te problemy Pierwszego Świata ;)

Nie spodziewałem się, że nóż w plecy wbije mi rodzona Matka. Aż po rękojeść.

Urooodzinowo! <3
Noo, Matula ma już ponad pół wieku.
PS: Uważajcie na swoje Matki, mogą wyglądać słodko, ale podadzą Wam
Rybne dukaty lub Złote paluszki rybne, psia mać!
Retrospekcja: mecz z Piastem i pudełko makaroników...
Dzięki Bogu, że Możdżeń zostaje po treningach i ćwiczy te rzuty wolne!
A tutaj perełki komiksu, pożyczone od znajomka ze studiów.
Na początku nie doceniłem, ale co klasyka, to klasyka. Dzięks!
Dzisiaj tematyczny fragment zwrotki reprezentanta P do N z Kreską. Nie żebym się jarał, ale pasuje do treści notki:

Jak pierdolona Frosta jesteś łatwa i prosta,
a ja nie jestem prostak, żebym chciał z tobą zostać!
[...] i nawet jeśli tanio, mam wyjebane na nią,
więc znikaj szmato prędko, jak Głodek z reklam Danio!
                                ~Gandzior, Prosta jak Frosta

piątek, 7 marca 2014

RECENZJA #22: 300: Początek Imperium

 
Mocno czekałem! Gdyby nie klasyczne piątkowe plany (sala...) podleciałbym nawet na minimaraton złożony z dwóch części (co byłoby dobrym rozwiązaniem, szczególnie że lubię szukać ewentualnych powinięć nóg reżysera). Jakie refleksje pozostawiła mi filmowa opowieść na podstawie komiksu Franka Millera? Nie omieszkam się podzielić.

Akcja toczy się równolegle do walk o Gorące Wrota, co moim zdaniem jest pomysłem przednim. Tym razem śledzimy poczynania ateńczyków, którzy mimo iż są w większości rolnikami, poetami i garncarzami, w walce odnajdują się zadziwiająco dobrze (różnią się głównie kolorem płaszczów i subtelniej zarysowanymi kaloryferami). Dowiadujemy się więcej o Kserksesie, epizodycznie pojawia się także jego ojciec Dariusz. I wisienka na torcie, najbarwniejsza postać w całej historii - Artemizja. Eva Green wcieliła się w rolę znakomicie, umocniła się na topowej pozycji w poczcie moich ulubionych kobiecych aktorek (do którego zalicza się od czasów roli Vespery Lynd w Casino Royale). W obsadzie wyróżniłbym również Scylliasa, szpiega-weterana. Niestety, w związku z tą postacią, pojawia się motyw próby uchronienia młodego syna przed okrucieństwami wojny, co o ile pamiętam, było obecne już w poprzedniej części. Malutki minusik.

Na dobre wyszło osadzenie fabuły wokół bitew morskich, co sprawia, że zupełnie nie odczuwamy znudzenia podobnym schematem opowieści (przewaga Persów, bohaterskie czyny Greków, krytyczna sytuacja, szaleńcza walka i symboliczne zwycięstwo). Choć tym razem zwycięstwo nie wydaje się symboliczne, ale głupio byłoby zdradzić Wam finał opowieści. Niektóre sceny są bardzo kozackie, m.in.: desperacka szarża po pokładach palących się łajb czy abordaż perskich statków z wysokości wąwozu (jakim cudem nie połamali sobie nóg przy tym skokach - no idea).

Sporo moralizatorskiej gadki o wartości zjednoczenia przeciwko wspólnemu wrogowi i patetycznych przemówień znanych z pierwszej części. Jest jednak mały problem - generał Temistokles to nie ta charyzma i pazur co Leonidas. Sam nie wiem. Może po prostu nie pasuje mi to umiłowanie wolności, demokratyczne ideały i łagodny styl bycia do mistrzowskiego władania mieczem. Nie sądzę jednak, żeby Joel Edgerton sprawił się lepiej od Sullivana Stapletona. Po namyśle, stwierdzam że taki mógł być zamysł autorów - kobiece charaktery wysunąć na pierwszy, a miękkich ateńczyków umieścić w tle tego obrazka.

Na pochwałę zasługuje zgrabne ulokowanie akcji w ramach historycznych (choć to zapewne zasługa komiksowego scenariusza). Bitwa pod Maratonem i Salaminą, postacie Temistokles i Artemizji istniały naprawdę (co ciekawe w zeszłym roku miałem okazję odwiedzić Halikarnas, dawne królestwo wojowniczej dowódczyni perskiej floty, a dzisiejsze Bodrum - klik).

Szczerze powiedziawszy miałem większe oczekiwania co do ukazania rozmachu i potęgi króla-boga. W pierwszej części mogliśmy przyjrzeć się haremowi, myślałem że zostaną nam objawione inne smaczki związane z tajemniczym Kserksesem, ale oprócz kilku ujęć znanych z trailerów (wnioskuję, że to Pasargady, stolica Persji), nie uświadczymy zbyt wiele uciech natury estetycznej, wynikających z obserwacji orientalno-bajkowych budowli i ornamentów. Żebyście wiedzieli o co mi chodzi, powiem że widziałbym więcej rzeczy typu łoże konającego Dariusza.

I nie wychwyciłem  żadnych większych tarć w tak skomplikowanie zbudowanej historii, rozgrywającej się na przestrzeni ponad 10 lat (choć głównie w czasie wydarzeń znanych z 300). Może tylko to, że coś za dużo w filmie było Diliosa, który zdołał uczestniczyć w bitwie pod Salaminą, Termopilami i lądowej obronie Sparty (ciężko określić datę tej drugiej). I Królowa Gorgo, wdowa po Leonidasie. Jej dostojność i kobiecość nie pasuje do skakaniny po statkach, nawet w ramach krwawej zemsty. Poza tym jak osiągnęła takie umiejętności? Wiem, wiem że spartańskie kobiety uczyły się walki, ale czy Persowie to armia kelnerów i księgowych (#San_Marino)? Autorzy chyba za bardzo chcieli stworzyć alter ego Artemizji.
 
Podsumowując: nie żałuję ani złotówki wydanej na bilet. Fani finezyjnie odrąbywanych kończyn z pewnością poczują się jak u siebie. Jeśli podobała Ci 300, Początek Imperium Cię nie zawiedzie. Bardzo solidna czwóra plus i udany powrót po ośmiu latach. Miejmy nadzieję, że to już jednak koniec sagi.

Plusy:
+ Świetne sceny walki z wyważonym slow motion
+ Zachowanie klimatu jedynki (łącznie z kreskówkowymi creditsami)
+ Ścieżka dźwiękowa z wykorzystaniem War Pigs Black Sabbath - maestria
+ Piersi Evy Green (choć sama scena erotyczna wyszła dość komicznie)

Minusy:
- Niektóre postacie trudne do całkowitej akceptacji
- Miejscami nachalne wypychanie kadrów obiektami 3D
- Zbyt mało elitarnych jednostek Kserksesa inspirowanych mitologią i orientem
- Sporadycznie ocieramy się o absurd (jak Temistokles po wybuchu znalazł się na lądzie?)

Wolę umrzeć wolny niż żyć w łańcuchach.
Nawet jeśli ty miałabyś je trzymać.
                               ~ Temistokles, scena finałowa

Zdjęcie pochodzi z: www.filmweb.pl