piątek, 21 marca 2014

OPINIA #5: K.R.E.M. - Co za ziom


Zaledwie trzy dni temu do sieci wypłynął nowy numer formacji K.R.E.M. Śmietanka polskiego (kobiecego) rapu prawie w komplecie zafundowała nam bardzo pozytywny, bujający utwór ze świetnym, humorystycznym obrazkiem. Jest to pewnego rodzaju reinterpretacja leciwego już numeru What A Man Lindy Lyndell. Swoją drogą - ekstra pomysł, jego autorowi należy się najdroższa maskara! Przyjrzyjmy się po kolei każdej z przekupek, która zdecydowały się dorzucić tutaj swoje trzy grosze, skupiając się na pozytywach. W końcu Panie dały nam tyle uśmiechu! Wciskajcie play i podążajcie za mną!

MC Illo
Rozgrzewka. Fajnie powyginane flow w pierwszej czwórce. W samym tekście nie rzucił mi się jednak w ucho żaden mega punch, który na długo pozostanie w mojej głowie. Może fragmencik zabieram do sypialni, w poszukiwaniu dziecka z tym wybuchem w tle i obracającą się parką jest przesympatyczny? Lajtowo ale bez przebłysku, ładnie przystrzyżona grzywka! W wolnej chwili muszę zapoznać się bliżej z twórczością MC Illo.

Lilu
Cwaniacki sznyt. Bo wie jak włożyć kopciuszkowi -co? - pantofelek! - to chyba jeden z wersów największego kalibru w utworze. Rozumiem zamysł zwrotki oparty na wyliczeniach, ale przecież Łodziankę stać na lepszy patent do takiego posse-cuta! I nie wiem, czy wychwyciłem wszystkie dna w wersie o szkole pereł... Perła, Perła... Ostatnio kojarzy mi się głównie z Kubą Knapem. Pewne jest jednak to, że reprezentantka MaxFloRec umie stworzyć klimat, nawet kiedy liryka nie powala na kolana. Cóż, to zasługa barwy głosu i umiejętności jego modulacji. Ładna (choć ostatnio bardzo popularna) koszulka i mistrzowski refren.

Mi-La
Ręce same składają się do oklasków! Najpierw świetne wejście z żołnierskim motywem, później jest tylko goręcej (Szpilki pod kolor szminki, dokładnie tak jak lubisz - ja też tak lubię, ale jeszcze paznokcie powinny być pod kolor!). Przy następnym wersie z frisbee to ja się rozpływam, nie budyń! Na marginesie frisbee i bumerangi cholernie często latały kiedyś w polskich zwrotkach, ale teraz raperzy nieco się uspokoili. Bardzo ładna mimika twarzy! Rover ma niebywałe szczęście z tymi wspólnymi spacerami po molo! Gdyby włosy były zaczesane na prawo, wyszłoby prawie jak na okładce Born To Die!

Dore
Pazur z blokowiska - takie jest moje pierwsze wrażenie. Podoba mi się, że Dore stąpa po ziemi twardziej niż pozostałe dziewczęta i zamiast nawijać o lewitowaniu, wspomina o bicach, biznesie, bliźnie, byciu ojcem. Taki kobiecy Buszu (uwielbiam te swoje kreatywne porównania...)! A wjazd to jakiś follow-up do Ej laleczko? Czekam na płytę z Gonix! Bardzo, bardzo ładne leżą te krótkie spodenki!

Gonix
Gonix, Gonix... Przyznam, że jako twardogłowy słuchacz nie byłem gotowy na Funky Cios, Sexy Głos do którego warstwy lirycznej nie przekonam się już chyba nigdy, ale tutaj - pozytywne zaskoczenie! Nieszablonowe wersy, charakterystyczne dla raperki akcenty i słowotwórstwo (cyś...?) plus niezmiennie typowo sku*wysyńskie skille zaowocowały całkiem sensowną szesnastką. Z nogami na pagonach pojechane po zmysłowej bandzie. Strach się bać, kto dysponuje bujną wyobraźnią... Ładne, łobuzerskie uśmieszki i podnoszenia brwi, do czego nowy nabytek Szpadyzorni zdążył nas już przyzwyczaić. Fryzura też całkiem, całkiem!

Mona
Wybaczcie ignorancję, ale to moje pierwsze spotkanie z tą artystką (nie licząc Gdzieś w Sercu Miasta). Dość proste rymy, drażni mnie odrobinę wokal Mony, ale jest okej. Niezła rytmika i łamanie wersów. Cóż mogę powiedzieć, chyba właśnie to, że jest okej i nic poza tym. Można by jedynie wyróżnić linijkę czasem urządzam mu piekło, by mi stworzył Eden. Ładne, najodważniejsze tańce na klipie wywija właśnie Mona!

Madifa
Wysoki, szeleszczący i mięciutki wokal, ale nic na to nie poradzimy. O którego Johnsona chodzi? Dwayne czy Ben? A może to krypto diss na Łysonżiego? Świruję sobie, podejrzewam że Johnson to synonim takiego przeciętnego, niczym nie wyróżniającego się, Kowalskiego. Zwrotka zwyczajna, szkoda że Madifa nie pokusiła się o jakiś pikantniejszy punch pokroju pagonów Gonix. Pieprzyć klimat - bardzo zdrowe podejście do partnera, bez wywindowanych przez komedie romantyczne oczekiwań. Informacja praktyczna: uwaga, ta kobieta przyszła tutaj z fighterem.

Sista Flo
Zupełnie inne podejście do tematu, coś na kształt króciutkiego storytellingu z prostakiem w tle (czy męski ród powinien poczuć się urażony?). Dobrze, że to wejście jest ostatnie, gdyż w innym przypadku mogłoby popsuć odrobinę klimat, a tak jest ok - żarcik na wyjście. I choć to już trzecia z kolei Pani, która nie ujęła mnie za serce żadnym nieśmiertelnym wersem, to głos daje radę. Jest dość niski, bassowy..., męski? Ładne wypłynięcie z kadru (styl na ośmiorniczkę lub roztańczone wodorosty?).

Podsumowując: wyszedł nam całkiem przyjemny, g-funkowy numer. Moim skromnym zdaniem najlepiej zaprezentowały się: Mi-La, później Gonix i Lilu (ex aequo z Dore). Reszta nie zaniżyła znacząco poziomu, jest więc całkiem przyzwoicie. Pochwalić należy Zlna, który stworzył podkład lekki i smaczny, bazujący na chwytliwym sampelku i nienachalnych dodatkach w tle. Całość okraszona wesołym, koncepcyjnym klipem Dusi z dee.projekt. Tego nam czasem potrzeba w tym poważnym i smutnym jak płynąca na samotnej krze, zasmarkana foczka, rapie. Zastanawia mnie tylko, czy faceci występujący w video są autentycznymi partnerami raperek? Zdaje się, że tak, chociaż nie za bardzo umiem skojarzyć wszystkie parki. A szkoda, bo to zawsze ciekawe dla zwykłego zjadacza chleba. No i parę dzieciaczków się pojawia w obrazie. Trzymanych przez ojców, podczas gdy matki salutują jak żołnierze i jeżdżą na koncerty. Trzeba było postawić solidniejsze zasieki przed ideologią gender... ;)

PS: Czemu nie dało się tego puścić na Dzień Mężczyzny? Byłby fajny prezencik!

sobota, 15 marca 2014

OPINIA #4: Produkty Frosta

(Anty)bohaterowie dzisiejszego wpisu!
Złote paluszki rybne i Rybne dukaty z pietruszką...
Dzisiaj zostałem oszukany przez Mamę! Nikomu już nie można ufać...
W piątek, jak to w piątek, Matula zaproponowała danie postne, bezmięsne. Padło na paluszki rybne. Wszystko ładnie, pięknie. Ziemniaczki, ogóreczki konserwowe i przysmak firmy Frosta.

Jem, jem. Śmiejąc się, mówię do Mamy: Hej Mamo! Chyba przyzwyczaiłem się do tych paluszków meksykańskich, bo nie są już w ogóle dla mnie ostre! Te zwykłe są dla frajerów! A Ona na to: Przecież to są TE ZWYKŁE, nie otwierałam specjalnie nowej paczki... Spojrzałem na talerz. Istotnie - kolor panierki różni się od wersji ostrej, jest żałośnie jasny. Łzy napłynęły mi do oczu, poczułem nieprzyjemny ucisk w gardle. Chciałem wybiec z kuchni, zwymiotować cały obiad i zakopać się głęboko pod ziemię. Rozważam ucieczkę z domu, w końcu zostałem zdradzony. Przecież powtarzałem Mamie - żadnych pieprzonych Rybnych dukatów z pietruszką, żadnych Złotych paluszków rybnych. TYLKO Meksykańskie paluszki rybne są zjadliwe. Ewentualnie Przysmak rybny ze szpinakiem bądź serem. NIC POZATYM! Eh, te problemy Pierwszego Świata ;)

Nie spodziewałem się, że nóż w plecy wbije mi rodzona Matka. Aż po rękojeść.

Urooodzinowo! <3
Noo, Matula ma już ponad pół wieku.
PS: Uważajcie na swoje Matki, mogą wyglądać słodko, ale podadzą Wam
Rybne dukaty lub Złote paluszki rybne, psia mać!
Retrospekcja: mecz z Piastem i pudełko makaroników...
Dzięki Bogu, że Możdżeń zostaje po treningach i ćwiczy te rzuty wolne!
A tutaj perełki komiksu, pożyczone od znajomka ze studiów.
Na początku nie doceniłem, ale co klasyka, to klasyka. Dzięks!
Dzisiaj tematyczny fragment zwrotki reprezentanta P do N z Kreską. Nie żebym się jarał, ale pasuje do treści notki:

Jak pierdolona Frosta jesteś łatwa i prosta,
a ja nie jestem prostak, żebym chciał z tobą zostać!
[...] i nawet jeśli tanio, mam wyjebane na nią,
więc znikaj szmato prędko, jak Głodek z reklam Danio!
                                ~Gandzior, Prosta jak Frosta

piątek, 7 marca 2014

RECENZJA #22: 300: Początek Imperium

 
Mocno czekałem! Gdyby nie klasyczne piątkowe plany (sala...) podleciałbym nawet na minimaraton złożony z dwóch części (co byłoby dobrym rozwiązaniem, szczególnie że lubię szukać ewentualnych powinięć nóg reżysera). Jakie refleksje pozostawiła mi filmowa opowieść na podstawie komiksu Franka Millera? Nie omieszkam się podzielić.

Akcja toczy się równolegle do walk o Gorące Wrota, co moim zdaniem jest pomysłem przednim. Tym razem śledzimy poczynania ateńczyków, którzy mimo iż są w większości rolnikami, poetami i garncarzami, w walce odnajdują się zadziwiająco dobrze (różnią się głównie kolorem płaszczów i subtelniej zarysowanymi kaloryferami). Dowiadujemy się więcej o Kserksesie, epizodycznie pojawia się także jego ojciec Dariusz. I wisienka na torcie, najbarwniejsza postać w całej historii - Artemizja. Eva Green wcieliła się w rolę znakomicie, umocniła się na topowej pozycji w poczcie moich ulubionych kobiecych aktorek (do którego zalicza się od czasów roli Vespery Lynd w Casino Royale). W obsadzie wyróżniłbym również Scylliasa, szpiega-weterana. Niestety, w związku z tą postacią, pojawia się motyw próby uchronienia młodego syna przed okrucieństwami wojny, co o ile pamiętam, było obecne już w poprzedniej części. Malutki minusik.

Na dobre wyszło osadzenie fabuły wokół bitew morskich, co sprawia, że zupełnie nie odczuwamy znudzenia podobnym schematem opowieści (przewaga Persów, bohaterskie czyny Greków, krytyczna sytuacja, szaleńcza walka i symboliczne zwycięstwo). Choć tym razem zwycięstwo nie wydaje się symboliczne, ale głupio byłoby zdradzić Wam finał opowieści. Niektóre sceny są bardzo kozackie, m.in.: desperacka szarża po pokładach palących się łajb czy abordaż perskich statków z wysokości wąwozu (jakim cudem nie połamali sobie nóg przy tym skokach - no idea).

Sporo moralizatorskiej gadki o wartości zjednoczenia przeciwko wspólnemu wrogowi i patetycznych przemówień znanych z pierwszej części. Jest jednak mały problem - generał Temistokles to nie ta charyzma i pazur co Leonidas. Sam nie wiem. Może po prostu nie pasuje mi to umiłowanie wolności, demokratyczne ideały i łagodny styl bycia do mistrzowskiego władania mieczem. Nie sądzę jednak, żeby Joel Edgerton sprawił się lepiej od Sullivana Stapletona. Po namyśle, stwierdzam że taki mógł być zamysł autorów - kobiece charaktery wysunąć na pierwszy, a miękkich ateńczyków umieścić w tle tego obrazka.

Na pochwałę zasługuje zgrabne ulokowanie akcji w ramach historycznych (choć to zapewne zasługa komiksowego scenariusza). Bitwa pod Maratonem i Salaminą, postacie Temistokles i Artemizji istniały naprawdę (co ciekawe w zeszłym roku miałem okazję odwiedzić Halikarnas, dawne królestwo wojowniczej dowódczyni perskiej floty, a dzisiejsze Bodrum - klik).

Szczerze powiedziawszy miałem większe oczekiwania co do ukazania rozmachu i potęgi króla-boga. W pierwszej części mogliśmy przyjrzeć się haremowi, myślałem że zostaną nam objawione inne smaczki związane z tajemniczym Kserksesem, ale oprócz kilku ujęć znanych z trailerów (wnioskuję, że to Pasargady, stolica Persji), nie uświadczymy zbyt wiele uciech natury estetycznej, wynikających z obserwacji orientalno-bajkowych budowli i ornamentów. Żebyście wiedzieli o co mi chodzi, powiem że widziałbym więcej rzeczy typu łoże konającego Dariusza.

I nie wychwyciłem  żadnych większych tarć w tak skomplikowanie zbudowanej historii, rozgrywającej się na przestrzeni ponad 10 lat (choć głównie w czasie wydarzeń znanych z 300). Może tylko to, że coś za dużo w filmie było Diliosa, który zdołał uczestniczyć w bitwie pod Salaminą, Termopilami i lądowej obronie Sparty (ciężko określić datę tej drugiej). I Królowa Gorgo, wdowa po Leonidasie. Jej dostojność i kobiecość nie pasuje do skakaniny po statkach, nawet w ramach krwawej zemsty. Poza tym jak osiągnęła takie umiejętności? Wiem, wiem że spartańskie kobiety uczyły się walki, ale czy Persowie to armia kelnerów i księgowych (#San_Marino)? Autorzy chyba za bardzo chcieli stworzyć alter ego Artemizji.
 
Podsumowując: nie żałuję ani złotówki wydanej na bilet. Fani finezyjnie odrąbywanych kończyn z pewnością poczują się jak u siebie. Jeśli podobała Ci 300, Początek Imperium Cię nie zawiedzie. Bardzo solidna czwóra plus i udany powrót po ośmiu latach. Miejmy nadzieję, że to już jednak koniec sagi.

Plusy:
+ Świetne sceny walki z wyważonym slow motion
+ Zachowanie klimatu jedynki (łącznie z kreskówkowymi creditsami)
+ Ścieżka dźwiękowa z wykorzystaniem War Pigs Black Sabbath - maestria
+ Piersi Evy Green (choć sama scena erotyczna wyszła dość komicznie)

Minusy:
- Niektóre postacie trudne do całkowitej akceptacji
- Miejscami nachalne wypychanie kadrów obiektami 3D
- Zbyt mało elitarnych jednostek Kserksesa inspirowanych mitologią i orientem
- Sporadycznie ocieramy się o absurd (jak Temistokles po wybuchu znalazł się na lądzie?)

Wolę umrzeć wolny niż żyć w łańcuchach.
Nawet jeśli ty miałabyś je trzymać.
                               ~ Temistokles, scena finałowa

Zdjęcie pochodzi z: www.filmweb.pl

sobota, 22 lutego 2014

ERASMUS LIFE #25

Historia Myśli Osmańskiej - najbardziej inspirujący kurs EVER!
Od lewej Murat, Paul Ballanfat, Rabia i Merve
Się pokonywało tę drogę dziesięć razy w tygodniu... eeh :C 
Nie chcę w nieskończoność odcinać kuponów i na siłę tworzyć treści związanych z Turcją, gdyż moja podróż (niestety) dobiegła końca. Pora zamknąć cykl i pokusić się o drobne podsumowanie. Te pięć miesięcy odcisnęło na mnie spore piętno. Zapewne nie raz znajdziecie jeszcze odwołania do tego ważnego w moim życiu epizodu. Nie nazwę Turcji drugą Ojczyzną, ale drugim Domem już tak. Kto by się jeszcze rok temu spodziewał, że będę dysponował taką pulą informacji o tym dość egzotycznym dla Polaka kraju. Wiedza ta, że tak pozwolę sobie to ująć, jest próby najwyższej, bo wypłynęła z pięciomiesięcznej empirii. Ale koniec z nawijaniem makaronu na uszy, co tak naprawdę dał mi ten wyjazd?
  • Podszkoliłem język. Nigdy wcześniej nie musiałem używać angielskiego tak często i przez tak długi okres. Non stop. Sprzyjał mi brak Polaków. Jeśli miał(e/a)ś z angielskiego dobre oceny i wydaje ci się, że umiesz mówić w tym języku - przemyśl to jeszcze raz. Mi też się wydawało, że mówię dobrze, póki nie uczestniczyłem w kursie prowadzonym przez Anglika. Jego akcent, zasób słownictwa, szybkość i swobodna w artykulacji idei były nieprawdopodobnym wręcz wyzwaniem. Nie twierdzę, że mówię teraz rewelacyjnie, bo wciąż miewam kompromitujące braki w każdym aspekcie mowy. Raz na zawsze przełamałem jednak barierę językową i potrafię wysławiać się w miarę płynnie, bez większych zacięć, sprytnie omijając luki w leksykonie. I co najważniejsze - nauczyłem się myśleć po angielsku, co znacznie skraca czas językowej reakcji. Wiem też ile przede mną pracy. Kluczowe będzie troska o zdobyte skillsy.
  • Poznałem ludzi. W wstępie napisałem, że Turcja to mój drugi dom. I nie jest to tylko z dupy wzięty slogan. Może powinienem jednak bardziej doprecyzować - Istanbul to mój drugi dom. Wiele osób zapewniło mnie, że czeka na mój powrót i zawsze ugości mnie skrawkiem podłogi, skórką czerstwego chleba czy kubeczkiem mętnej wody. Bardzo to miłe i nie ukrywam, że chciałbym kiedyś skorzystać z tej sposobności i wrócić do Bizancjum. Prawdopodobnie ten kapitał społeczny z czasem zacznie się kurczyć, trzeba o niego zadbać.
  • Poznałem obcą kulturę i smak życia w wielkim mieście. Styl życia mieszkańców Istanbulu prawdopodobnie ma wiele wspólnego ze stylem życia mieszkańców innych metropolii. Ci, którzy nie wyściubili nosów z tego molocha nie przeżyli zbyt dużo. Ja jednak poszedłem krok dalej i posmakowałem żywota w mniejszych ośrodkach, w domach moich przyjaciół. Inne zwyczaje, architektura, kuchnia, język - niesamowite przeżycie. I raczej nie radzę obrażać Muzułmanów w moim towarzystwie. Zbyt długo maczałem z nimi chleb w jednej misie, żeby darzyć szacunkiem osoby, które powtarzają jakieś farmazony.
  • Przełamałem szarą codzienność i przeżyłem coś. Cholernie nudził mnie każdy nowy semestr, niczym nie różniący się od poprzedniego. Wystarczyło trochę odwagi i udało się zmienić całkowicie wszystko. Jeśli życie to łapanie okazji - jestem w tym nie najgorszy. Uczelnia opłaciła mi (przynajmniej w ok. 80%) jedne z najciekawszych i najdłuższych wakacji w życiu. Zdaje się, że potrzebowałem też spojrzeć na kilka spraw z zewnątrz, aby wrócić z otwartą głową. Zebrałem trochę materiału na bloga, inspiracji do pracy artystyczno-pisarskiej, poznałem kilka historii ludzi, przy których do dziś łapię za głowę. Podróże kształcą...
  • Samodzielność. Kiedyś zastanawiałem się jak to jest przeprowadzić się do innego miasta, żeby rozpocząć studia. W głębi serca nawet podziwiałem takich odważnych ludzi, bo mam to (nie)szczęście mieszkać w dużym mieście z rodzinką. Teraz nie robi to na mnie większego wrażenia. Oferta pracy z Dubaju? To od kiedy mogę zaczynać?

Kurban Bayram, Święto Ofiarowania.
Przepraszam jeśli jesteś wrażliw(y/a) na takie zdjęcia, ale tak wygląda życie...
Skórowanie. Oszczędzę wam reszty zdjęć...
Zabawne, jak jeden wybór może mieć wpływ na dalsze życie i postrzeganie świata. Zawsze mnie to fascynuje. Dzięki wyborowi profilu przyrodniczego poznałem swoją licealną paczkę i w konsekwencji kilka innych osób, które były dla mnie ważne. Wystarczyło złożyć papiery o przeniesienie do klasy humanistycznej (pieprzone ułamki punktów) i moje wspomnienia mogłyby być diametralnie inne. Ale nie zrobiłem tego, bo znałem dwie dziewczyny - koleżanki z obozu w Nowej Studnicy. No i nie lubię latać, zmieniać, kombinować. Uznałem, że tak miało być, to zostaję na biol-chemie. Z jedną z tych znajomych nadal mam świetny kontakt. Wydaje mi się, że mogę na Nią liczyć. Podobnie było z wybraniem Turcji. Czemu Turcja, czemu Turcja? Bo czemu nie, to w końcu główny spadkobierca Imperium Osmańskiego. Lepszy czas przeżyłbym w Czechach? Nie sądzę...

Bosfor... A w tle most kogo? Atatürka!
Wszystko ma sobie szczyptę przypadku. Ale przypadek to nie wszystko.

I ostatni "mądra" myśl, która mi chodzi po głowie - nie pozwólcie innym żyć Waszymi marzeniami (#trener_osobisty). I mimo to, że konsekwentnie powtarzam, że Erasmus w Turcji nie był moim wielkim snem (a raczej spontaniczną decyzją, podyktowaną zblazowaniem i nudą), to cieszę się, że to właśnie ja tam byłem. I ja tego wszystkiego doświadczyłem. Nie Ty, Drogi Czytelniku. Ja.

I w Campusie było spoko żarełko...
...ale zabierzcie wszystkie fast foody i otwórzcie Popeyes Louisiana Kitchen
w Polsce! <3
PS: Dotarły do mnie głosy, że niektórych zadziwiło moje milczenie kiedy byłem abroad. To prawda, w większości przypadków sam nie inicjowałem rozmów. Z nikim. A to z prostego względu - ja jestem jeden, Was jest dosyć dużo. Były dwie drogi: utrzymywać kontakt ze wszystkimi z Polski (kosztem życia niewirtualnego), albo na pewien czas go ograniczyć i skupić się na nowo poznanych ludziach. Proszę nie wysuwać jakiś daleko idących wniosków, nie zapomniałem skąd jestem (klik). Mieliście mojego bloga, gdzie jestem emocjonalnie nagi, odsłaniam wszystkie słabe punkty. Niektórzy później dopytywali o szczegóły. Zawsze odpisywałem.

Gdzie się podziało słońce z Izmiru?
Odważysz się zagrać?
Ali, Ali, Ali... I miss Tarsus!
Skończyły się też pieczone kasztanki (blee) i kukurydza...
W sumie to z kilkoma osobami nie chciało mi się gadać. Taka nieco odświeżona filozofia życia. Bo ilu z Was było ze mną kiedy czołgałem się z dna (klik)? Starczą mi palce jednej ręki, żeby Was policzyć. I Wy będziecie ze mną na szczycie, obiecuje Wam to. Niewykluczone też, że blog to substytut przyjaciela. Tak niewiele osób potrafi mnie słuchać. Z tak niewieloma osobami potrafię rozmawiać #żyletki.

Osman & (Ding) Dong! [*] 
Maltana Ananasowa, brak mi cię! :C
Grać całymi dniami w Pokemony, kiedy współlokator jest w środku sesji?
#uroki_życia_w_akademiku, #Shihchuan_best_friend :D
PS2: Niektórzy mówią też, że w niektórych wpisach kulała stylistyka i pojawiały się błędy. Bardzo możliwe, gdyż (1) nie umiem pisać zbyt poprawnie, (2) presja czasu miażdżyła mi skronie, (3) mam dość specyficzny tok myślenia, który nie zawsze da się prosto przekuć w plik tekstowy. Jeśli widzicie coś bardzo rażącego - please, let me know. Poprawię. Nie ma to już jednak większego znaczenia, a błędy to jakaś dodatkowa informacja o wpisie (Oho! Chłopaczek żył jak TGV!). Może jak kiedyś będę sobie czytał stare wpisy to wygładzę odrobinę całość (oczywiście bez ingerencji w oryginalny content). Wszystko powinno zostać tak, jak podówczas spisał kronikarz. Rozumiecie - moje emocje, moja historia. Historia to znaczy przeszłość. Z Internetu nic nie znika. Dobrze, że mam czyste sumienie i zostawiam tu tylko prawdę.

A jak tam z alkoholem Maciej, pewnie nie mają co? Taaa, nie mają...
Fatih, Fatih... Nic nie będzie takie jak dawniej!
Do u recognize Ibu?
Evil eye is watching me all the time! :O
PS3: Jakieś krytyczne uwagi co do serii Erasmus Life? Proszę! Wszyscy tylko mnie klepią po plecach, żadnej krytyki, za którą tak tęsknie... Zlitujcie się! I rzućcie mi jakiś komentarzyk #żebrak! I tak na marginesie, bardzo mi się spodobało rzucanie hasztagów. Widzę w nich kosmiczny potencjał! Hasztag otwiera zupełnie inną furtkę myślową niż myślnik! Haha!

Widziane w Marmaris, ciekawe o tyle, że pradziadkiem Nâzım Hikmet Rana
był Konstanty Borzęcki / Mustafa Celaleddin Pasza
PS4: Cześć zdjęć (ta drastyczna część) pochodzi od Osmana, wielkie dzięki!

A po powrocie co na mnie czekało?
Mamusia wie co dobre dla synka! <3
Nareszcie sala! Od lewej Jarosław i Jędrzejek, reszta nie chciała zdjęć bo...
spoceni jesteśmy : /
Osman, I will try to represent Fenerbahҫe properly! :D
Takie nam teraz zostały... zabawy plebejskie :D
Zabawy plebejskie część druga!
Pierwszy meczyk dawał promyczek nadziei, ale teraz... daliśmy Robakowi
tytuł króla strzelców ;]
Carcassonne, doczekacie się pewnie recenzji...
Tak, tak WERS, przegrałem w tej partii, ble, ble, ble... ;)

Ostatni prawy, na tafli trawy jak Inesta!
                               ~Kartky, Czołgam się z dna

czwartek, 20 lutego 2014

OPINIA #3: Enjoy The View, Love, Natalia


Dobra, czas na odrobinę spontaniczności na blogu. Skończyłem czytać kolejną porcję socjologicznego ścierwa (od teraz to będzie oficjalnie funkcjonująca nazwa tekścików, które nie koniecznie mam ochotę zgłębiać) wcześniej niż zwykle, a jako że jestem już w piżamce odmówiłem wyjścia na piwne manewry. To co też tutaj można ciekawego porobić?

Jakiś znajomy z fejsika polajkował zwiastun drugiego odcinka Enjoy The View, Love, Natalia. Cholera, słyszałem o tym. Diabełek na moim ramieniu zaczął szeptać: co ci szkodzi Maciej, znajdź w sieci pierwszy odcinek i endżoj de wju! W końcu jest tam Ernest Ivanda, szerzej znany pod ksywką Red. Zobaczymy jak reprezentuje kulturę hip-hop... No chodź, będzie fajnie! Uległem...

Ale po kolei. Podoba mi się subtelny przerywnik z logosem show. Co prawda nie wiem co tam szepczą, brzmi to jak love the time, ale jest fajne, klimatyczne. Przypomina nieco motyw użyty w I Need A Doctor Dr. Dre. Ten sam przerywnik w długiej, rozpoczynającej program wersji nie jest już tak atrakcyjny. Fragment ze złotymi ustami odbiera całości lekkość. Blee, okropieństwo, jak jedno ujęcie może tak wszystko spieprzyć. Ale to szczegół i do tego bardzo, bardzo subiektywne spostrzeżenie.

W 23 minutowym odcinku dzieje się całkiem sporo. Nie powinienem zdradzać "fabuły", więc ograniczę się do kilku uwag. W końcu nie mamy do czynienia z recenzją, a krótką opinią. Opinia na tym blogu to taki mój freestyle.

Po pierwsze, scenariusz jest całkiem nieźle wyreżyserowany. Nie kpie. Podejrzewam, że dialogi postaci nie są pisane, dlatego brzmią... powiedzmy naturalnie. Głupio, bo głupio, ale naturalnie. Najlepszym punchlinerem jest Mariusz. Chłop z dużym poczuciem humoru i dystansem do siebie. Zresztą wydaje mi się, że inny gatunek faceta nie wytrzymałby z taką procą, jaką jest niewstydząca się swojego ciała Miss Euro 2012. Mamy kilka dialogowych kwiatków, ale moim faworytem jest sytuacja w której Natalia porywa chińskie pałeczki i mówi: to są moje pałeczki, które lizałam, zaznaczyłam już sobie!, na co jej mąż z uśmiechem rzuca: jest takich wiele podobno... Ręce same składają się do oklasków!

Po drugie, reality show próbuje przemycić kilka moralizatorskich treści. Siwiec jest zdecydowaną przeciwniczką futerek i kożuszków ze zwierzaczków. Siwiec męczy trochę ciągłe zadawanie pytań oscylujących wokół sfery erotycznej (chciałaby więcej tzw. pytań elokwentnych). Siwiec troszczy się o przyjaciółkę i udziela jest porad sercowych. Pojawia się problem szerszej kategorii społecznej Polek: dom/związek czy kariera (choć nie każda Polka jest zapraszana do CKMu). Siwiec jest empatyczna, martwi się o nieżonatego Reda, po jednej z docinek Mariusza! Wniosek końcowy: Siwiec to normalna, zdrowa dziewucha!

Po trzecie, byłem zażenowany tylko kilka razy. Zaledwie dwa lub trzy musiałem przeskoczyć w inne okno, żeby wyrwać się z tych oparów absurdu (co w sumie złym wynikiem nie jest). Nie rozumiem ludzi, którzy strasznie spinają pośladki i wylewają kubeł pomyj na tę produkcję. Ja tam lubię się czasem odmóżdżyć i zobaczyć jak zachowują się takie wesolutkie, wyuzdane świnki jak Patrycja z Chicago, Piotr Świerczewski czy jakiś wąsaty typ, którego (chyba) powinienem znać.

I na koniec sprawa Reda. Mentalność imprezowego czarnucha, postura grubej ryby biznesu. Odzywki proste jak cep. Jeden wybryk został skwitowany w stylu: no ale ej, ej, ja jestem raperem! Pozostaje mi tylko zacytować B.R.O: to jest rap? To jest rap? To jest kutas nie rap!

Na fanpage'u czytamy, że nie będzie odcinków w wersji online. Jaasne! Zwykłe dmuchanie baloniku, żeby zwiększyć oglądalność VIVY. Muszą być, przecież ja się wkręciłem! :C

Oko za oko, obciąganie za obciąganie.
Teraz ja cię obciągnę...
                               ~Złotousty Mariusz, Episode 1

wtorek, 18 lutego 2014

RECENZJA #21: Sezon Burz. Wiedźmin - Andrzej Sapkowski


Zaległość z listopada, która zdecydowanie mierziła najbardziej - nadrobiona! Pamiętam z jakim zapałem rozpoczynałem swoją przygodę z Ostatnim Życzeniem, później Mieczem Przeznaczenia i Pięcioksięgiem! Pełen zestaw dostałem od... mamy. Na Wielkanoc. Mama wie co dobre!

Ile to już lat od ostatnich papierowych przygód Geralta z Rivii? Internet podpowiada, że czternaście. Pan Andrzej zarzekał się, że nie będzie żadnych prequeli, sequeli czy spin-offów w wiedźmińskim uniwersum, ale słowa nie dotrzymał i temat pociągnął. Wiele osób poczuło się oszukanych i rozgoryczonych. Niech nie czytają i grzebią białowłosego. Ja tam uważam, że autor ma prawo zmienić (lub nawet zmieniać) zdanie, pod warunkiem że nie jest to tylko odcinanie kuponów (czego nigdy nie możemy być pewni). Jakie znaczenie ma jednak motywacja, skoro Sapkowski nadal jest w wybornej formie i żaden polski pisarz fantasy lepiej od niego piórem fechtować nie zdoła? Żadnego.

Całość pochłonąłem w jakieś cztery dni. Poszłoby szybciej, ale mam kilka pobocznych zajęć. Poza tym zawsze jest dylemat - delektować się powolutku czy zaspokoić głód ciekawości. Sto stron dziennie to odpowiednia dawka, horacjański złoty środek. Co zasługuje na pochwałę? Już wymieniam!

Niezmiennie świetny klimat podlewany naturalnym, błyskotliwym dialogiem. Dowcipne puenty i przewrotnie rzecz ujmując wiele mówiące niedomówienia to znak rozpoznawczy autora. Rzuciłem okiem na kilka dialogów z pierwszych dwóch tomów opowiadań i doświadczenie pisarza wyraźnie procentuje. Geralt i inne postacie są może bardziej małomówne i mrukliwe, ale trafiają ku*wa w setno. Odpowiednia dawka wulgaryzmów, archaizmów, neologizmów i języka popularnonaukowego to zdecydowanie największa zaleta pozycji. Zdarzył się jednak jeden, czy dwa fragmenty kiedy żart na zakończenie opisu wydał mi się nieco wymuszony. Ale co ja tam wiem, nie jestem godzien wiązać sznurówek... Frajdę sprawia odnajdywanie odwołań z rozmów bohaterów w odstępach >200 stron. To mi się podoba, nie ma ciągnięcia czytelnika za rączkę. Zapomniałeś nazwiska rodowego czy konotacji rodzinnej trzecioplanowej postaci? Wertuj albo giń!
 
Ciężko napisać coś więcej bez spoilerowania. Pewnym novum są gęsto rozsiane między rozdziałami interludia, które są świetnym uzupełnieniem historii i rozjaśniają bardziej zagmatwane wątki. Korespondencja czarodziejów czy dalszy los Nikefora Muusa - miód i malina! Podobnie jak zajście na stacji pocztowej z Addario Backiem. I rozdział piętnasty - świeży i trzymający w napięciu. Oczywiście pojawiają się również dobrze znane z twórczości Sapkowskiego motta na początku każdego rozdziału. Raz jest to Szekspir, raz Jaskier, fragment zmyślonego traktat pseudonaukowego czy książki kucharskiej. Niby szczegóły, ale czy nie na nich opiera się sukces wiedźmina?

Zmierzając ku podsumowaniu tego wazeliniarstwa - Sezon Burz nie zawiódł. Autor jest już bardzo doświadczonym twórcą i świetnie panuje nad wykreowanymi postaciami. Jak zawsze mamy ironiczne zabawy stereotypami i rzeczywistością w krzywym zwierciadle (rozmowa Koral i Yennefer to mocno wisielczy humor, ale jakże prawdziwy). Nieludzie okazują się bardziej ludzcy od ludzi, magia postulująca ciągły rozwój to jedna wielka, skorumpowana ściema (zdaje się, że między wierszami możemy wyłuskać kilka prztyczków w nos nauki), a Biały Wilk ląduje w łożach kolejnych czarodziejek lub ich uczennic (naliczyć możemy trzy takie relacje; co do jednej nie mamy pewności czy została należycie skonsumowana). Enigmatyczna końcówka dzieła to godne pożegnanie. Ale czy na zawsze? To się dopiero okaże. Ja nie chciałbym kończyć tej długiej znajomości...

I można narzekać, że schemat powieści się nie zmienia. Że pachnie odrobinę Reinmarem von Bielau z Trylogii Husyckiej, ale jak inaczej rzucić wiedźmina w wir wydarzeń? Trzeba spuścić go z deszczu pod rynnę, zabrać mu miecze i wrzucić w jeszcze większe gówno. Po leniwym początku akcja toczy się więc wartko, mamy kilka punktów kulminacyjnych i naprawdę niezłą finał na dworze Kerack. Pan Andrzej udowodnił, że Żmija była tylko chwilowym spadkiem formy, nie do końca udanym eksperymentem. Lub czymś na co nie byliśmy jeszcze gotowi. Za recenzowaną książkę - piątka plus, bodaj pierwsza na blogu (skalę oficjalnie zamyka pięć oczek, ale nie dajmy się tak ograniczać). Może to sentyment, może syndrom psychofana lub zwyczajny brak obiektywizmu. A nie, zapomniałem! Przecież to tylko moja opinia.

Jestem bardziej skłonny wystawiać wyższe noty wytworom kultury, które coś w moim życiu zmieniły, coś nowego mi pokazały. Tym razem główną przesłanką jest kunszt autora. Chciałbym kiedyś zbliżyć się do tego poziomu opisywania świata. Opis to brudny, plastyczny ale jednocześnie uroczo figlarny, w którym akceptujemy wszystko bez zbędnych pytań. Bo wszystko jest dalece przekonywujące.

Plusy:
+ Dialogi, humor, klimat
+ Złożona lecz spójna historia
+ Odświeżony bestiariusz do zaciukania (lub nie - Aguara, wielki props!)
+ Zabawa konwencją, okazja do poszukiwań analogii do tu i teraz
+ Postać Lytty Neyd <3

Minusy (szukane mooocno na siłę):
- Miejscami wymuszone silenie się na zabawną puentę
(chociażby strona 156, pierwsze cztery linijki, żeby nie być gołosłownym)
- Nie do końca przekonywująca postać Ortolana
(choć jego naiwny charakter to zapewnie kolejna zabawa literacka)
- Miejscami zbędne opisy, dobre ale zbędne
(czy czarodzieje są aż tacy chętni do opowiadania o przemyśle węglowo-drzewnym?)
-Po co to wiedźmin w tytule? Rozumiem, że marketing i te sprawy, ale come on...

Strzeżcie się rozczarowań, bo pozory mylą. Takimi, jakimi
wydają się być, rzeczy są rzadko. A kobiety nigdy.
                               ~Jaskier, Pół wieku poezji

Zdjęcie okładki pochodzi z: www.merlin.pl

czwartek, 13 lutego 2014

ERASMUS LIFE #24

Biblioteka Celsusa (początek II w n.e.). Trzecia co do wielkości w
starożytnym świecie (po Aleksandryjskiej i Pergamońskiej) i pierwsza
w której oddzielono nauki ścisłe od humanistycznych
Efesus! Efez! Bądź po turecku Efes! Według najstarszych źródeł miasto założyły Amazonki. Czas jego świetności przypadł na okres życia Homera czy św. Jana. Szacuje się, że populacja miasta wynosiła wtedy ok. 25 tysięcy ludzi. Organizowany co roku kwietniowy festiwal na cześć Artemidy ściągał do miasta tłumy. Niektóre przekazy mówią nawet o milionie przyjezdnych. Sama Świątynia Artemidy była uważana za jeden z siedmiu Cudów Świata (dziś ostała się tylko rów i jedna kolumna; większość materiałów posłużyła budowie innych monumentów, między innymi oddalonego o 680 km Kościoła Mądrości Bożej)! Po upadku Imperium Rzymskiego miasto zostało zapomniane. Z nieproszonymi wizytami odwiedzili je Goci i Arabowie. Co nie co spalili, swoje zrobiły też trzęsienia ziemi. Nieprzerwanie, od mniej więcej stu lat trwają tutaj prace archeologiczno-renowacyjne. Najlepsze uczelnie z całego świata stają w szranki, żeby tylko wysłać tu swoich studentów. Odkopano zaledwie dziesięć procent bezcennych ruin. Dzięki skrupulatnym greckim i rzymskim kronikarzom wiemy czego możemy się jeszcze spodziewać. I mniej więcej gdzie.

Boczne wejście do Odeonu (tam odbywały się posiedzenia senatorów
lub występy muzyków)
Odeon w pełnej krasie
Relief Bogini Zwycięstwa Nike.
Prawa ręka kłosy pszenicy, lewa wieniec laurowy.
Moja wycieczka okazała się zaskakująco ekskluzywna. Przyjechał przewodnik z kierowcą, wchodzę do Mercedesa i jedziemy. Pytam więc: gdzie inni uczestnicy? Przewodnik (doktor archeologii, półprofesjonalny fotograf) odpowiada: miała być siedmioosobowa rodzina, ale jeden z rodziców złamał nogę w biodrze, jakieś pół godziny temu... Wszyscy się wycofali, ma pan szczęście. Więc chodziliśmy sobie sami, w kameralnej atmosferze. Agencja tego dnia była mocno stratna. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Ciężko było przez cały czas prowadzić dialog z nowo poznanym pięćdziesięciopięciolatkiem. Z drugiej strony miałem więcej czasu wolnego (zrobienie zakupów, zdjęć i tego wszystkiego trwa krócej kiedy robi to tylko jedna osoba) i mogłem pytać, pytać, pytać. Bez przerwy i o wszystko.

Świątynia Domitiana. Pierwsze piętro zajmowały sklepy i magazyny,
drugie świątynia.
Dwupiętrowa Fontanna Trajana (I w n.e.)
Wielki Teatr na zachodnim stoku wzgórza Panayir. Pojemność ~25 tysięcy.
Symbol walki chrześcijaństwa z pogaństwem. Przy scenie znajduje się
tunel św. Pawła, przez który uciekał przed rozwścieczonym nowymi naukami
tłumem (podburzonym ponoć przez jubilerów, obawiających się mniejszych
zysków po rozpowszechnieniu cnoty ubóstwa).
Kiedy owładnięty chęcią wiecznej sławy Herostrates podpalił świątynię Artemidy, Efezjanie pytali: Dlaczego bogini nie obroniła swojego przybytku? Po latach okazało się, że tego samego dnia, w Pella (niedaleko Salonik) urodził się Aleksander Macedoński. Powstała odpowiedź, która bardzo spodobała się Wielkiemu Zdobywcy: Bogini płodności osobiście chciała nadzorować ważny poród. A Herostrates osiągnął swój cel - pamięć o obłąkanym krawcu nigdy nie zaginęła, czego dowodem jest to, że wspomniałem o nim na blogu! Uwielbiam takie historie.
Świeże jajeczka od przydrożnego sprzedawcy
Trzeba również nadmienić, że w Selcuk (miasteczko oddalone zaledwie 3 km od Efesus) znajdziemy kilka interesujących obiektów, takich jak meczet Isa Bey (meczet proroka Jezusa), którego obszerny dziedziniec służył za karawanseraj, ruiny kościoła św. Jana (wraz z grobowcem) i domek Maryi Dziewicy (Panaya Kapulu). Co ciekawe sanktuarium to odkryto w 1891 roku, na podstawie wskazówek zakonnicy Katarzyny Emmerich, zawartych w książeczce pt. Życie Najświętszej Maryi Panny. Zakonnica ta nigdy nie opuściła Niemiec. Uwielbiam takie historie.

Domek Matki Boskiej
Ściana próśb i podziękowań
Trzy źródełka dające miłość, bogactwo i zdrowie. Napiłem się tylko z tego
ostatniego. W pierwsze chwilowo nie wierzę, drugie osiągnę sam. Lub nie.
Ale nie jest mi bezwzględnie potrzebne. Przynajmniej chwilowo.
Na wzgórzu górującym nad Selcuk znajduje się Cytadela Ayasuluk. Prócz zmyślnego dziedzica za pierwszą bramą, w rzeczywistości będącego pułapką bez wyjścia dla żołnierzy wroga, warto odnotować jeden istotny szczegół. Jest to jedyna twierdza na świecie posiadająca trzy świątynie: kościół, meczet i synagogę. Uwielbiam takie historie.

Pokaz tkactwa. Jeden w miarę prosty wzór - od trzech tygodni do trzech
miesięcy. Oczywiście w najmniejszej rozmiarówce, bo prawdziwe giganty
można tworzyć nawet 8 lat, słono za nie płacąc... #ZręcznePalce
Namoczone kokony Jedwabnika morwowego.
Po utworzeniu i zafarbowaniu nici materiał ląduje na krośnie.
Bardzo atrakcyjna prezentacja, hehe.
Chcieli opylić. Porozwijali, porozwijali, dali jabłkowej herbaty.
Ale co zrobić - Ben çok fakir öğrencim. Ale obiecałem zrobić
reklamę wśród znajomych i na blogu. A więc: Turkmen przy drodze
Selcuk-Izmir - naturalne dywany świetnej jakości. W punkcie
można też dobrze zjeść, kupić trochę designerskiej biżuterii.
Ten rozwinięty - jedwab, bardzo cienka nić, zmienia kolory w zależności
od kąta padania światła. O ile dobrze pamiętam: 500 euro...

PS: Skończył się klimat wyjazdu, sytuacja wraca do 'stanu przedwyjazdowego'. Jest tylko odrobinę szarzej niż kiedyś. Ale mam trochę socjologicznego ścierwa do poczytania, kilka nowych płyt (Rover kocie, wczuwam się jak nigdy), Counter-Strike'a Global Offensive (co prawda nie podchodzi mi tak jak 1.6, ale walentynkowym towarzyszem pewno zostanie i tak), nowego Sapkowskiego, Wilqa i paru kumpli z podobnie przetrąconymi życiorysami. A seta tak genialnie mieści się w kieszonce mojej podrobionej skóry, że zaczynam się przyzwyczajać do jej kształtu pod opuszkami palców. I teraz tylko Ona może mnie uratować! Nie, nie mówię o secie, ona daje tylko pozorne ukojenie. Mówię o Eterycznym Aniele. Cholernie lubię mój świat wyobrażeń...

Ktoś inny zapewne przyzwyczaił już swoje opuszki do innych kształtów. A ja mam na to coraz bardziej wyje*ane, ot co.

Ku*wa, nie traktuj mnie jakbym był rzeczą,
bo lata lecą, a fetor ciężkich emocji nas zgniata.
                               ~Green, Spotkania