sobota, 21 czerwca 2014

RECENZJA #28: Wilk z Wall Street


Nadrabiania zaległości filmowych ciąg dalszy. Dzisiaj spędziłem blisko trzy godziny przy Wilku z Wall Street (dodając czas buforowania wyjdzie pewnie troszkę więcej...). I wiecie co? Mocno mieszane uczucia.

Przeczuwałem, a raczej wiedziałem, czego możemy się po filmie spodziewać. Niemal od początku do końca. Do tego stopnia, że oglądając scenę z długopisem, byłem pewien, że w odpowiednim czasie reżyser nam o niej przypomni. Wszystko było do bólu przewidywalne, rozstanie z Teresą, kolejny udany przekręt, palący się grunt pod stopami, imbecylizm towarzyszy głównego bohatera (głównie Donniego Azoffa) czy spóźniony zapłon przeterminowanych leków, co w konsekwencji oznacza palenie się gruntu już nie tylko pod stopami, ale i pod tyłkiem. Klasyczna historia od żółtodzioba do Grubej Ryby i z powrotem płotki, ale już z większym bagażem doświadczeń i po latach epickiego melanżu #zazdrość. Rozumiem i akceptuję to, ale nie ma żadnego, absolutnie żadnego zaskoczenia. Pobłażany agent FBI, (jeżdżący na co dzień metrem, w którym pocą mu się jajka) wygrywa, odbiera Belfortowi właściwie wszystko. Naomi Lapaglia odchodzi od męża i zabiera dzieci, kiedy po kieszeniach zaczyna hulać wiatr. I nie mówcie, że to spoiler, bo też się tego spodziewaliście.

Oczywiście podoba mi się kreacja głównego bohatera, niektóre speeche motywacyjne są naprawdę grube, ale dużo przyjemniej oglądało mi się etap rozkręcania firmy, mozolną drogę gołodupca na szczyt (początek Stratton Oakmont, pierwsze transakcje na śmieciowych akcjach). Później wszystko zasłaniają koks, dziwki i sprośne dowcipy o dziwkach. Jasne, fajnie sobie pooglądać (pewnie jeszcze fajniej byłoby poru... eee... podotykać), ale ginie gdzieś geniusz młodego maklera, który zmienia się w ćpuna i imprezowicza. Robi się słodko-kwaśno, miejscami dramatycznie. Znamienny jest moment wparowania federalnych w momencie kręcenia reklamy.

Zdaje mi się, że dostrzegam pewne ukryte przesłanie opowieści. Pod płaszczykiem wielkich możliwości i nieskrępowanego zarobku kryje się pewien haczyk. Jeśli nie jesteś przystosowany do wyższych standardów życia, woda sodowa szybko uderzy ci do głowy i w trymiga wrócisz na swoje miejsce, do śmieciarzy takich jak ty. Fikcja mobilności społecznej? Ułuda ruchliwości pionowej? Uczyń pokój ze swoim pochodzeniem, jak mawiał bodajże Pierre Bourdieu.

To prawda, że sędziwy Martin Scorsese świetnie czuje się w filmach biograficznych, mistrzowsko odwzorowuje klimat dawnych lat i umie szafować niewymuszonym humorem. Obraz był nominowany do Oscara w pięciu kategoriach i otrzymał kilka cennych statuetek dla najlepszego aktora pierwszoplanowego (podkreślmy jednak, że nie był to Oscar, sorry Leonardo, not yet...), moja opinia bardzo, bardzo niewiele znaczy, ale powiem to głośno: nie rozumiem fenomenu filmu. Czas, który z nim spędziłem, nie był stracony, ale chyba można było go lepiej spożytkować. Mocne trzy plus, next please!

PS: Doceniam drobną zabawę konwencją (poznajemy głównego bohatera w momencie największej fali sukcesów) i miejscami ciekawą formę narracji, w której Jordan mówi bezpośrednio do nas. To jednak ciut za mało na czwórkę.

PS2: Nauczyłem się nowego czasownika: to rat - donosić, denuncjować. A wydaje się takie oczywiste, co!?

Rozwiążcie problemy bogacąc się!
                                               ~Jordan Belfort

czwartek, 19 czerwca 2014

RECENZJA #27: Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie


Miałem zamiar zabrać poznaną niedawno duperkę do kina, ażeby wspólnie obejrzeć Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie, ale coś tam jej się chyba odwidziało w postrzeganiu mojej osoby, w sumie to nie wiem nawet co, ale chrzanić. Początkowo chciałem pójść zatem sam, ale okazało się, że film jest już łatwo dostępny w internetach. To co się będę wykosztowywał na jakieś bilety, przecież płacę za stałe łącze, do cholery!

Przyznam szczerze, że zaintrygowała mnie krótka videorecenzja Jakuba Dębskiego (klik!) na temat omawianego tutaj obrazu i bardzo chciałem skonfrontować nasze opinie. W końcu ciepło wspominam szaloną komedię Ted, więc tym bardziej nurtowało mnie, co tam Seth MacFarlane ciekawego wysmażył. Dem był raczej rozczarowany, ja wręcz przeciwnie, potrzebowałem czegoś lekkiego i głupawego (chyba nie jestem zbyt wymagającym widzem...).

Racją jest, że poszczególne wątki humorystyczne nie stanowią głównej osi fabularnej całej historii, ale nie wydają się doklejane całkowicie na siłę. Szybko dałem się wciągnąć w absurdalny świat, w którym niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku, a przyjaciele głównego bohatera to szewc-prawiczek umawiający się z lokalną kurtyzaną chcącą zachować czystość przedmałżeńską (Sarah Silverman wzorowo odegrała rolę tępej, egzaltowanej prostytutki). Miłośnicy rasistowsko-etnicznych żartów, seksistowskich przytyków i dowcipów o końskim gównie będą w siódmym niebie. Kpi się z polityki, religii, nadmiernego przywiązywania do statusu społecznego. Całkiem nieźle ma się też humor sytuacyjny, choćby początek całej historii i pierwszy, niedoszły pojedynek Alberta.

W pewnym momencie historia staje się niemal klasyczną komedią romantyczną i tutaj mogę zgodzić się z Demem - zabrakło jakiejś większej zabawy konwencją. Prośba o niezabijanie Anny, a jedynie przestrzelenie kończyny to jednak odrobinę za mało. Niemniej jednak reżyser znany jest z tego, że lubi kończyć obrazy pozytywną emocją.

Moje skrzywienie socjologiczne sięga zenitu, śmiałem się do rozpuku analizując fetyszyzacje ról bandytów i drobnych kupców. Śmiałem się do rozpuku przy odkrywaniu subtelnych nawiązań do obecnego stanu amerykańskiego społeczeństwa (pragmatyzm, wyrachowanie przy doborze partnera, brutalizacja i infantylizacja życia itd.). Wreszcie, śmiałem się do rozpuku przy scenach z Indianami. Wypisz wymaluj społeczeństwo ryzyka, jak u Ulricha Becka. Socjologia czyha wszędzie...

Podsumowując: polecam film wszystkim, których śmieszy Family Guy, American Dad! (MacFarlane poważnie maczał paluchy w obydwóch), The Simpsons czy South Park. Momenty dzikiego śmiechu będziecie przeplatać chwilami zażenowania. Solidna czwóra, idealne dziełko do bezmyślnego pochrupania popcornu! Charlize Theron do twarzy zarówno w koronie, jak i w kowbojskim kapeluszu!

PS: Chyba przyjmiemy nową taktykę blogowania i notki będą pojawiać się częściej. Będzie ich więcej, a same posty przyjmą formę spontanicznych, krótkich opinii, luźno powiązanych z życiem prywatnym. Wydaje mi się to korzystne zarówno dla odbiorcy, jak i dla nadawcy komunikatu. Przyda nam się trochę improwizacji :)

-You are late!
-For what?
-Fair enough...

niedziela, 15 czerwca 2014

RECENZJA #26: LEGO Przygoda


W ramach prywatnej akcji Ćwicz angielski! od pewnego czasu zacząłem oglądać sitcomowe kreskówki typu American Dad! czy inne animacje bez napisów. Jako, że jestem zapalonym fanem klocków Lego, a dziwnym trafem ominęła mnie Lego Przygoda, nie miałem wątpliwości co wybrać na chłodny, sobotni wieczór. Nieoczekiwanie film okazał się totalną miazgą!

Jasne, niektóre żarty słowne czy sytuacyjne zdawały się odrobinę prymitywne i wymuszone, ale pamiętajmy kto był głównym odbiorcą filmu - dzieci w wieku wczesnoszkolnym! A to, co ujęło mnie najbardziej, to prawdopodobnie niezauważalne dla większości młodszych widzów tło opowieści - krytyka masowości, schematyczności, przewidywalności, nieustannej kontroli społecznej, dążenia do maksymalnej efektywności i wreszcie krytyka samego kapitalizmu, którego uosobieniem jest Lord Biznes, autorytarny przywódca jednego ze światów, chcący zbudować idealny, nieruszalny (dosłownie i w przenośni) system, będący w istocie antyutopią. Postacie typu: Unikitty czy Dobry/Zły Glina to świetne karykatury infantylności zagubionych dorosłych i wewnętrznego konfliktu większości z nas - dostosować się, być zawsze miłym i sympatycznym, czy puścić wszystko z dymem, nie bacząc na innych i konsekwencje. Niektóre sceny są bardzo... meaningful, np. przesłuchanie przyjaciół Emmeta, którzy mimo wysiłków, nie są wstanie niczego konkretnego o nim powiedzieć, jest aż tak do bólu przeciętny, sfabrykowany, ukształtowany przez rutynę dnia codziennego i medialną papkę. Mamy też sceny drastyczne np. wymazywanie twarzy niechcianych ludzików (swoiste pranie mózgu) czy brutalny szantaż emocjonalny, w którym rodzice gliniarza stają zakładnikami Lorda Biznesa.

Nie brakuje licznych odwołań do popkultury (starych westernów, Tronu, Matrixa, Władcy Pierścienia czy nawet powieści Roku 1984), gagów (z których część pewnie przeoczyłem lub należycie nie doceniłem) i postaci bezpośrednio zapożyczonych z innych filmów (na pierwszy plan wysuwa się Batman, ale jest również Supermana, Green Lantern, Wonderwoman, Dumbledor, Shaquille O'Neal i można by tak wymieniać prawie bez końca). Szalona mieszanka, miejscami abstrakcyjny humor i... całkiem seksowna (jak na plastikowe standardy) Wyldstyle. Poza tym głos Morgana Freemana jako domorosłego proroka Vitruviusa - bezcenny! Moim zdaniem, dla wysokiej jakości oryginalnej ścieżki dźwiękową warto podjąć ryzyko sporadycznego niezrozumienia dialogów. Nie oszukujmy się, kiedy mamy polskie napisy, angielski przechodzi przez nasze uszy raczej bezrefleksyjnie.

Hit muzyczny, który towarzyszy nam kilkukrotnie podczas seansu jest po prostu genialny w swojej prostocie, wyśmienicie dwuznaczny i chwytliwy (klik, żeby posłuchać) - cały czas chodzi mi po głowie!

Nie spodziewałem się, że postawię Lego Przygodę na równi z serią Toy Story! I nie przesadzam, ciężko wskazać mi jakiekolwiek minusy tej lekkiej, łatwej i przyjemnej rozrywki z dającym do myślenia przekazem.

PS: Końcówka naprawdę zwala z krzesła. Mistrzowskie zobrazowanie konieczności zmiany pokoleniowej warty i kultury prefiguratywnej.

Cześć, pewnie mnie nie znacie,
ale możecie mi zaufać, bo jestem w telewizji!
                                                              ~ Wyldstyle

Plakat filmu pochodzi z www.gogaga.pl

czwartek, 12 czerwca 2014

OPINIA #7: Brazylia 2014 - ekspert typuje


Co prawda nie siedzę zbyt głęboko w piłce reprezentacyjnej, ale postanowiłem zabawić się w małe obstawianie wyników. W końcu ekspertem może być każdy flet, który widział raptem kilka meczów i zdarzyło mu się kopnąć ze dwa razy piłkę, dlaczego zatem nie mogę to być ja? Dzisiaj zrobię to na blogu, a za cztery lata w studio TVP, na żywo, razem z Kamilem Kossowskim i Jerzym Engelem. Zobaczymy na ile moje kiepskie przepowiednie z fusów po herbacie się sprawdzą.

Grupa A
Brazylia stosunkowo łatwo wyjdzie z grupy, takiemu staremu wydze jak Luiz Felipe Scolari udało się zapewne posklejać do kupy skład, w którym gro zawodników występuje na co dzień na Wyspach, we Włoszech i Hiszpanii. Drugie miejsce to już zażarta walka między Chorwacją i Meksykiem. Aztekowie wyjdą z tego starcia zwycięsko, dzięki wysokiej wygranej z Kamerunem i lepszemu przygotowania kondycyjnemu do ciężkich warunków klimatycznych (choć współpraca Mandżukića z Modrićem układać się będzie więcej niż poprawnie). Tu pierwsza niespodzianka jaką obstawiam - kolektywnie grający Meksyk bez gwiazd największego formatu wystartuje świetnie. O klapie Kamerunu przesądzą źle zgrani, młodzi obrońcy, popełniający kompromitujące błędy w kryciu przy stałych fragmentach gry.

Grupa B
Holandia rządzi i dzieli w grupie, uda się jej nawet pokonać Hiszpanię po pięknym golu Huntelaara na początku drugiej połowy. Podstarzały skład gwiazdorów z Półwyspu Iberyjskiego będzie musiał walczyć o wyjście z grupy do ostatniego meczu, w którym szczęśliwie wygra z dzielnie broniącą się Australią, której siła ognia okaże się niewystarczająca do strzelenia choćby jednej bramki (choć Legii Warszawie uda się zakontraktować jednego z Australijczyków, trochę namiesza w Ekstraklasie jeśli chodzi o klasyfikację kanadyjską wzbogaconą o minuty spędzone na ławce rezerwowych). Chilijczycy zajmą trzecią lokatę, po pięknym (acz remisowym) meczu z Hiszpanią, który z pewnością przejdzie do historii futbolu jako jedno z najkrwawszych widowisk mistrzostw (3 czerwone kartki).

Grupa C
Wybrzeże Kości Słoniowej to pierwszy czarny koń turnieju. Na nic zda się archaiczny grecki styl defensywy i powolne konstruowanie akcji od tyłu czy Japońskie wybieganie w połączeniu z podejrzanie subtelną (dziewczęcą rzec by nawet można), ale niezłą techniką. Silne Słonie będą mijać przeciwników jak tyczki, jedynie Ospinie, bramkarzowi Kolumbii, uda się zachować czyste konto w meczu z nimi. Ostatecznie Grekom uda się zająć drugą pozycję, choć Japonia zachowa szanse na awans do końca. Kolumbia, mimo że zagra pięknie, będzie koszmarnie nieskuteczna, jakby grało w niej 10 hybryd Roberta Lewandowskiego z Jakubem Błaszczykowskim, który nie dostał żadnego biletu na mecz dla członków swojej rodziny.

Grupa D
Rezultaty w pierwszej grupie śmierci nie okażą się zaskakujące. Urugwaj, jako że gra prawie u siebie rozprawi się ze słabiutką Kostaryką i kiepskawymi Włochami, które w męczarniach zajmą trzecią lokatę. Za to po kilkudziesięciu latach posuchy Anglii uda się wyjść z grupy z drugiego miejsca. Lwy obudzą w sobie instynkt kolonizatora i dojdą (jak na ich nowożytne standardy) bardzo wysoko, bo aż do 1/8 finału. Ciężko wskazać przyczynę porażki Włochów, już w przedmundialowych sparingach radzili sobie fatalnie. Coś wyraźnie rozsadza szatnię od środka, gracze grają samolubnie, nie czerpią żadnej przyjemności z wymiany podań. Nie pomogą nawet dwie bramki Pirlo z rzutów wolnych. Ciekawostka: Lech Poznań zacznie sondować możliwość pozyskania podstarzałego już nieco Diego Forlana, menager samego zainteresowanego niczego nie potwierdza, niczemu nie zaprzecza. Leśnodorski głośno przełknie ślinę i zacznie poluzowywać krawat, haha!

Grupa E
Wróżę masę remisów w tej grupie, tylko czysty przypadek sprawi, że Francja awansuje z pierwszego miejsca. Choć może to nie przypadek, bo Didier Deschamps wreszcie stworzył odpowiednią atmosferę w szatni i ułożył zespół taktycznie (linia pomocy, w większości oparta na zawodnikach Ligue 1 - i nawet bez Ribery'ego - wygląda nienajgorzej). Drugą lokatę zajmie Ekwador, który konsekwentnie kolekcjonuje doświadczenia na arenie międzynarodowej (kluczową rolę odegra dyspozycja dnia Antonio Valencii i Christiana Noboa). Szwajcaria choć solidna, niczego wielkiego nie zdziała (poza nielegalnym zaprezentowaniem kilku marek bielizny), podobnie zresztą jak Honduras, drużyna na poziomie zbliżonym do Polski, czytaj: bez szans na cokolwiek poza względnym zachowaniem twarzy i wizerunku miernego pół-profesjonalisty.

Grupa F
Messi wreszcie zacznie dobrze funkcjonować w kadrze, co będzie równoznaczne ze świetnym występem Argentyńczyków na Mundialu, wróżę okolice ćwierćfinału, pod warunkiem, że nie trafią na Niemców! I niezawodny Di Maria, człowiek który w moim odczuciu wygrał dla Realu Ligę Mistrzów. Nadal widzę jednak rażącą dysproporcję między obroną i atakiem. O dziwo na dzień dzisiejszy Brazylia prezentuje się dużo bardziej zbilansowanie! Kto jeszcze wyjdzie z grupy? To w sumie nieważne, gdyż nikt nie odegra znaczącej roli. Co innego, gdyby w drużynie Bośni i Hercegowiny grał Semir Stilic! Wtedy możliwy byłby nawet brąz! Nigeria może delikatnie zamieszać i to ją widziałbym na drugim miejscu w grupie. Irak zagra tylko trzy mecze, po drugim będzie wiadomo, że pozostanie im walczyć o honor (pytanie jak wielki wpływ będzie miał na to Ramadan). Mając w pamięci dwóch poznanych w Stambule Nigeryjczyków, wiem że stać ich na wiele, pod warunkiem że się postarają. A starać się muszą - duża konkurencja, mało jedzenia. Pazur pokaże Emmanuel Emenike, na co dzień grający w Fenerbahҫe.

Grupa G
Druga grupa śmierci. Ależ to będą szalenie interesujące mecze! Chociaż wiem, że Amerykanie grają ostatnimi laty naprawdę nieźle, to obawiam się, że nie sprostają ani szalonej Portugalii ani miażdżącym większość przeciwników Niemcom. Podrażnieni Germanie wygrają grupę z dość dużą przewagą, ale okupią to piekielnym zmęczeniem. W końcu nie są przystosowani do tak wysokich temperatur i będą mieli nie lada problem z przestawieniem się na miejscowy czas. Poza tym kilku Niemców złapie poważny rozstrój żołądka. Drugie miejsce dla Portugalii, choć Ghana będzie mocno naciskać faworytów (zauważmy, że wszyscy poza bramkarzem są rozrzuceni po całej Europie, co z jednej strony wyuczyło ich pewnych schematów taktycznych, lecz nie sprzyja budowie drużyny; może lepiej byłoby oprzeć kadrę o kilku graczy z krajowych rozgrywek?). Alejandro Bedoya zabłyśnie jaśniej niż inni, po Mundialu będzie kosztował przynajmniej drugie tyle co dziś.

Grupa H
Wielu fachowców widzi Belgię w roli czarnego konia, istotnie posiadają niezłą ławkę, kilku kreatywnych zawodników w środku pola (m.in.: Witsel, de Bruyne, Fellaini, Dembele) i dynamicznych, młodych napastników, świetnie wymieniających się pozycjami (Hazard, Lukaku, Merters itd.). Cholera, może coś w tym jest? Grupę mają łatwą, jedynie Rosjanie mogą zepchnąć ich na drugie miejsce i pewnie to zrobią. Algieria, choć ma zawodników z czołowych europejskich lig, przyjmie rolę klasycznego chłopca do bicia. Wiecie co jest fascynujące? Rosjanie nie mają ani jednego zawodnika z poza Premier Ligi, a i tak gracze nie są anonimowi! No dobra, są... Z pamięci mogę wymienić tylko Arszawina i tego, co gra w Lechii Gdańsk, jak mu tam było? Sadajew! Oczywiście ten pierwszy jest już odrobinę za stary, a drugi nie gra w reprezentacji... Korea Południowa, mimo całej mojej sympatii do tej nacji, nie ugra zbyt wiele, choć sprawi wiele kłopotów, zarówno naszym wschodnim sąsiadom, jak i brukselskim okupantom. Trzecie miejsce w grupie z pewnością w pełni im się należy!


I to tyle, zobaczymy jak sprawdzą się moje przepowiednie. Rozpisałbym do końca drabinkę, ale za późno wpadłem pomysł typowania wyników. Zrobię to kiedy będzie wiadomo kto awansował, rozliczając się jednocześnie z wcześniejszych wyborów. Jak myślicie, czy moje typy okażą się trafne? A może z czymś się nie zgadzacie? Piszcie w komentarzach (i tak wiem, że nie napiszecie...), ja tymczasem uciekam na ceremonię otwarcia - post rzutem na taśmę. Cydry Lubelskie chłodzą się już w lodówce, do tego lody pistacjowe. Można? Można!

Ilustracja pochodzi z: www.fifa.com

piątek, 23 maja 2014

RECENZJA #25: Opowieści ze świata Wiedźmina


Bałem się tej antologii. Najlepsi rosyjscy i ukraińscy pisarze fantasy napisali ten tom opowiadań zainspirowani światem Wiedźmina, polskiego pisarza Andrzeja Sapkowskiego - to informacja z tyłu okładki. A z przodu olbrzymi, rzucający się w oczy tytuł: Opowieści ze świata Wiedźmina. Otóż nie, powinno być Opowieści inspirowane Wiedźminem. Przypuszczam, że ktoś mógł się nabrać i wrzucić do koszyka dziełko, będąc przekonanym że to tekst  od Pana Andrzeja, co z pewnością było celowym zamysłem. A w niektórych historiach nie znajdziemy nawet krótkiej wzmianki o bohaterze polskiej popkultury, nie wspominając już nawet o Północnych Królestwach Kontynentu. Ja zakupiłem książkę z ciekawości, choć zarówno cena (teraz 46, wcześniej 49 zł) jak i patronaty (m.in. Playboy Polska) szczególnie mnie nie zachęciły. Przyjrzyjmy się po kolei każdemu z opowiadań (w miarę możliwości bez spoilerowania). Czasem będę się pastwił, ale to dobrze - dawno tego nie robiłem i zaczynałem tęsknić!

Ballada o smoku, Leonid Kudriawcew
Zaczyna się całkiem dobrze - zgrabna historia, która po kosmetycznych zmianach pasowałaby do uniwersum. Podobny humor, ale dialogi mniej błyskotliwe i Jaskier jakiś dużo głupszy niż w oryginale... Sporo się dzieje, fabuła jest dynamiczna. Denerwują tylko drobne szczegóły: naciągana postać Radio i podejrzanie długie macki sługi w złotej liberii. Wydaje mi się, że Kudriawcew ma trochę mniej doszlifowany warsztat od Sapkowskiego, ale wyrobi się, jestem o to spokojny! 3.5/5

Jednooki Orfeusz, Michaił Uspienskij
Czytając, czułem się jak w zbiorze opowiadań inicjujących Pięcioksiąg! Znośna, acz przewidywalna fabuła opierająca się na pustych kieszeniach dwójki naszych dobrych znajomych - poety i zabójcy potworów. Postacie zarysowane podobnie jak w oryginale, tylko Jaskier jakby więcej klął. Ze dwa razy cichutko parsknąłem śmiechem. Na plus również, że historia nie jest rozwleczona, co było powtarzającym się błędem w większości tekstów. 4/5

Lutnia, i to wszystko, Maria Galina
Niemałe zaskoczenie! Pięknie i smutno. Głębokie rozprawy na temat miłości i zawodu barda (strony 106 czy 109) połączone z wyśmienitymi opisami kulinarnymi (choćby ten ze strony 115)! Inne niż reszta opowiadań, inne niż Wiedźmin, ale jednocześnie tak bliskie jeśli mowa o umiejętności igrania z konwencją! Nie wszystko rozumiem, ale jest pięknie, trochę się wzruszałem. Jeśli miałbym szufladkować, to włożyłbym gdzieś między Dżumę i Opowiadaniami Borowskiego. 5/5

Wesoły, niewinny i bez serca, Władimir Arieniew
Cholera, ale było ciężko mi przez to przebrnąć. Przede wszystkim za długie, ze źle budowanym napięciem (może i mam małe prawo do krytykowania, ale swoje w życiu zdążyłem przeczytać). Kilkanaście stron jest przegadanych, niezrozumiałych. Może to przez to, że walczyłem z epizodem przez kilka wieczorów? Widać inspirację Piotrusiem Panem, który nie ma nic, kompletnie NIC wspólnego z Wiedźminem. Są może jakieś drobne przebłyski, ale bardzo się ucieszyłem, kiedy zobaczyłem koniec historii o Stefanie Żurawiu. Naprawdę mi ulżyło, a chyba nie o to chodzi, prawda? 2/5

Barwy bohaterstwa, Władimir Wasiliew
Kompletna wariacja, przeniesienie Geralta do przyszłości, w świat szalonych machin, gangów motocyklowych, rejestratorów i nadajników. Choć historia jest mierna, czyta się ją lekko i przyjemnie, jest nawet przyjemny zwrot akcji i dreszczyk emocji! Ocena pewnie jest zawyżona z racji tego, że opowiadanie jest następne w kolejności, zaraz po całkowicie dennym. Klimat jest jednak dobry, co mocno ratuje Wiedźmina z Wielkiego Kijowa! 4/5

Okupanci, Aleksandr Zołotko
Historia raczej tu nie pasuje. Mamy kilka fajnych, historycznych odwołań, polski kontekst, ale całość jest okraszona kiepskimi dialogami i miejscami zbyt dużym odklejeniem od rzeczywistości - czytelnik może się z łatwością pogubić. Był potencjał, ale nie został zgubiony, sporo małych niedoróbek. Wiedźmina też brak! 2.5/5

Zawsze jesteśmy odpowiedzialni za tych, których..., Andriej Bielanin
A to zgrywusek jakiś napisał. Jedna wielka prześmiewczość i sarkazm. Ładnie to hula, nie wiedziałem, że Yennefer jest Polką! Miejscami jest groteskowo i ciężko rozróżnić, czy autor mówi coś na serio, czy robi sobie żarty z polskiej historii. Jest też trzecia opcja - Wiedźmin miał być zwyczajnym bucem, który ociąga się z wynoszeniem śmieci... Dostrzegam bystrą symbolikę, głębsze przesłanie, choć nie do końca umiem wszystko zinterpretować. Dobra ocena jednak się należy! 4/5

Gry na serio, Siergiej Legieza
Totalnie nie rozumiem jak takie ścierwo mogło wejść do antologii. Poplątane, niby miały być jakieś odniesienia do papierowych gier RPG, a jest jakieś bajdurzenie o technologii, czarach, nie wiadomo czym. Albo ja jestem taki głupi i twardogłowy, albo komuś nieźle się popieprzyło, że pozwolił na wejście tego... tekstu do zbioru. Jesteśmy permanentnie zagubieni w świecie przedstawionym. Wiem, wiem było ich kilka... Całości nie ratuje nawet sporadyczna, sensowna uwaga czy przemyślenia natury filozoficznej. Kretyńskie imiona bohatera, jednym z bohaterów jest ponoć sam Pan Andrzej, Trojan jak mniemam... Lepiej byłoby, gdyby historia nie znalazła się w tomie. Co ja mówię! Lepiej gdyby w ogóle nie powstała. Miałbym lepsze wspomnienie o lekturze. 1.5/5
 
 
Podsumowując: nie chcę odbierać wydawnictwu Solaris chleba od ust, ale nie radzę czytelnikom kupowania tego dzieła. Można na przykład siąść sobie w ustronnym miejscu i poczytać niektóre opowiadania w Empiku czy MediaMarkt. Jeśli oczekujecie (i lubicie) wiernego odwzorowania uniwersów, to przechodźcie obok Opowieści ze świata Wiedźmina z daleka (połowa historii przyprawi Was jedynie o palpitacje serca). Jeśli jednak szukacie świeżego spojrzenia, czegoś mocno pokręconego, to łaskawie pozwalam Wam zakupić recenzowaną pozycję. Chociaż 46 złotych to jednak odrobinę za dużo, ja poświęciłem je tylko dlatego, żeby móc dokonać subiektywnej recenzji na bloga (oczywiście w sklepach internetowych znajdziemy egzemplarze już od 35 złotych, mówię tu o cenie ze sklepów konwencjonalnych). Oby tylko pozwoliło mi to ustrzec Was przed popełnieniem podobnego błędu. Z obliczeń matematycznych wynika, że całość otrzymuje średniawą notę: ~3,44. To chyba dość jasna informacja...

Znowu słyszę głosy, że jesteśmy tylko ludem,
a ja powiem jak Sapkowski - to nawet nie jest argument!
                               ~LaikIke1, Mój Dyspstryk

piątek, 16 maja 2014

OPINIA #6: Jestem szczylem!

Ale włączyła się pozytywna zajawka na wpisy. Może to apetyt na życie?

Wiem, wiem, nie powinienem ciągle wklejać linków do postów na swojego prywatnego fejsbuka, założyć w końcu jakiś normalny fanpejdż, który odwiedzaliby tylko zainteresowani, ale wiecie co? Chrzanić to, możecie mnie odobserwować albo wypierdzielać z listy znajomych! Ja sobie będę wklejał, bo cieszy mnie różnica kilkudziesięciu wejść! #łasy_na_statystyki #z_hejterem_na_bagnet!

Cieszy mnie skończenie mojego opowiadania. Cieszy mnie, że kilka osób same zgłosiło się do testowych odczytów. Cieszy mnie wreszcie, że zaczyna mi się w głowie krystalizować pomysł na, uwaga, nowe opowiadanie! Co prawda byłoby straszną głupotą inicjować nowy projekt w momencie, w którym zaczynają gonić różne terminy na studiach i chciałem poświęcać więcej czasu na życie prywatne, ale cóż. Wena nie wybiera, wena jest King Konga! Czuję zew artystyczny, chcę kreować, nadawać nowe znaczenia, walczyć z reifikacją jednostki!

Chcę tylko pisać, pozwól mi pisać.
Pośród obrazów i mar zmieniających swój kształt
Pozwól mi pisać, bo dla mnie to wszystko co mam...
                               ~Luka & Rover, Wizja

Zupełnie zapomniałem wspomnieć o Wielkanocy na swoim blogu, a ściślej mówiąc na rzeczach miej w świętach istotnych, a mianowicie podarkach, które otrzymałem. To takie słodkie, zobaczcie sami co skombinowała mi Mamunia:

A mówiłem: Mamo, nie męcz się, kup mi jakieś słodkie jajeczko, jeśli bardzo chcesz, to dorzuć pieniążka albo zaskocz mnie i wrzuć jakiś komiks do koszyczka! No to dostałem, jedyny komiks, który mieści się w percepcji mojej zacnej Rodzicielki - Gigant Mamut, tom 19: Bardzo dziki kaczor. Okazało się, że to całkiem przyjemny powrót do przeszłości, a taśmociągi Disney'a nie są takie złe (a kiedyś zdawało mi się, że są w głębokim dołku). Motywy się nie powtarzały, było trochę o kolei żelaznej, wypasie bydła, sławnych tancerkach, życiu trapera, komiwojażera, napadach na bank i wyścigach dyliżansów. Moimi faworytami są historie pt.: Czerwone Pomidory i Kaczor jedzie na zachód, aczkolwiek przy żadnej z pozostałych nie wertowałem kartek z niechęcią, więc jest dobrze! Wychodzi, że nadal jestem infantylnym szczylem!

Maciej, co ty latasz z tym aparatem jak idiota?
Ale przyznać trzeba, że pięknie, wiosennie zostało to przygotowane!
Ale przed tym ścierwem przestrzegam!
Dżem albo śmierć!
No i wreszcie przekonałem się, co można znaleźć w dużym jajku niespodziance! Miałem żabę z liśćmi lilii do odrysowywania jakiś dennych kształtów. Nie od dziś wiadomo, że zabawki z Kinder Surprise zeszły na psy... Gdzie podziały się serie typu: Papugi Piraci czy Misja Kreciki? Wiadomo, że do dużej trzeba wsadzić coś większego, ale come on! Co do Schoko Bonsów - niezmiennie przekozacki smak, swego czasu napisałem nawet dramatyzującą recenzję tego produktu (klik)! Lizaki na papierowych patykach też całkiem znośne. Niby zwykła czekolada, a podejrzanie dobrze pieści podniebienie... Elegancko wyglądające praliny dały radę, przez chwilę poczułem się jak burżuj!

Doczekałem się! <wzruszony>
Inni zakładają rodziny, idą do pracy, ja zaliczam intelektualny regres.
Największy błąd jaki zrobiłem, to ufundowanie sobie konsoli. Moja pierwsza konsola, czaicie to? Niestety nie miałem żadnego Atari ani nic, to na stare lata odbiła mi palma. Poszło na to większość mojego skrzętnie odkładanego stypendium... A wciąga cholerstwo, jak nie wiem co! Dzieło szatana! Z czasem pewnie pojawią się recenzje gier na PlayStation4, jak do tej pory mam trzy! Dwie przeszedłem (Knack, InFAMOUS: Second Son), trzecią dzielnie męczę (Assassin's Creed IV: Blag Flag - Michał, powinienem Cię zabić, za to, że mnie skusiłeś, po kilkunastominutowym gameplay'u poleciałem do sklepu jak kretyn...). Zupełnie inny wymiar rozrywki: cudna grafika (chociaż pewnie nie dostrzegłbym większej różnicy w porównaniu z PS3), emocje związane z trzęsącym się padem (wyposażonym w oddzielny głośniczek i płytkę dotykową, co daje naprawdę spore możliwości) i cholerna grywalność. Nie ma to jak rozwalić się na kanapie z padem i puchą zimnego piwa! Raz zdarzyło mi się przesiedzieć w pidżamce całe dwa dni... Ale nie mów nikomu, ja jestem normalny..! Graaaaaaać!

Chciałem też zrobić oddzielny pościk na temat koncertu w Czempiniu, ale teraz już za późno... Wtedy przeżywałem niemoc twórczą, więc zaniedbałem temat. Poza tym w pewnym sensie koncert znalazł swoje miejsce w moim opowiadaniu. Może zdradzę tytuł, co? Śmierć idealisty. Jakby ktoś jeszcze był chętny do premierowej lekturki to zapraszam, śmiało podbijaj! Pamiętaj o co pytać - Śmierć idealisty!

Niektórzy osobnicy swego czasu mocno męczyli mnie, żebym wrzucił jakieś fotki z tego Czempinia (22 marca 2014), wiec wrzucam. Potraktujcie to proszę jako... śmieszną, nic niewnoszącą, krótką fotorelację z dupci?

Jadymy Ci wpie*dolić!
(dobry, muzyczny klimat oczywiście)
Czempiń, pierwsze wrażenie! Eee.., ładnie! ;)
Grzeczna rozgrzewka, a co to tam leci na tym laptopku za cudo?
Czyżby to był Tryptyk Pionka, najlepszy emo rap dla zakochanych gimbazjalistów?
Konferansjer z prawdziwego zdarzenia - MuZyK!
Jeśli nie słyszałeś jego sexbeatboxu, nie wiesz NIC o kulturze hip-hop!
I jeszcze raz, z najwierniejszą groupie! #maślane_spojrzenia
Rataj &... wybaczcie, tak głęboko w podziemiu nie siedzę :C
Miłas & Szymkus!
I Gwiazda Wieczoru - Kuuuuuubiszew!
Realia polskiego hip-hopu 1: nierzadko więcej osób interesował mecz
i gala MMA, niż rzucanie majtek pod scenę.
Realia polskiego hip-hopu 2: puste butelki,
wszechobecny zapach trawy, zarzygane pisuary. Czujesz klimat?

A w weekendzik zanosi się na całkiem przyjemny grill z artystami wytwórni mamvajb i ich życiowymi partnerkami! Życie jest całkiem, całkiem! Czy wypada wziąć konsolę w ramach osoby towarzyszącej? :D

Żyję w pół amoku,
nie wiem czy drżę przed jutrem
czy to te dłonie na DualShocku?
                               ~Quebonafide, Ile mogłem?


PS: Jeśli drżę to tylko dlatego, że rozpiera mnie energia i... nie chcę mówić, że pozytywne myślenie, bo strasznie nie lubię tej nowomowy, po prostu czuję, że mogę bardzo, bardzo dużo! Teraz na przykład idę obrać ziemniaki, wiem że dam radę!

Pa WERSiak jaką se duperkę przygruchałem!
Kto był najlepszym didżejem, no kto? Puśćmy Pajaca! Jeee!
Ej, nie mam żadnego porządnego zdjęcia z Antonem, smuteczek.

wtorek, 13 maja 2014

TRIP #2: Udaję naukowca!

Dzień dobry, nie mam pojęcia o czym mówię!
Ale dawno nie było żadnej notki! Prawdę mówiąc na dzisiejszą też nie mam koncepcji, ale zaraz coś wysmażymy. Pochwalę się kilkoma (małymi) sukcesami!

Po pierwsze, moja absencja wynikała z pracy nad opowiadaniem. Moim debiutem literackim <3 Było ciężko, ale udało się, na dzień dzisiejszy to jakieś 36 stron znormalizowanego maszynopisu, chyba nawet czcionką 11! Trochę pracy trzeba było włożyć, żeby to łebsko napisać. Teraz przyszedł czas na szukanie beta-czytelników i poprawki. A potem? Nie chciałbym wrzucać tego na bloga, marzy mi się jakieś poważniejsze przeznaczenie tego dziełka! Może jakiś konkurs, albo internetowe czasopismo?
 
Kościół i klasztor Bernardynów na... Bernardyńskiej
Udany fotograficzny eksperyment z liśćmi!
Sławomir Mrożek [Panteon Narodowy w krakowskim kościele Piotra i Pawła]
Po drugie, miałem przyjemność być prelegentem na 5. Kongresie Młodej Socjologii (już drugi raz)! Mój temat Pielgrzymowanie wczoraj i dziś. Socjologiczno-antropologiczna analiza zjawiska został już chyba dogłębnie wyczerpany (rok temu był to mój sztandarowy temat na wszystkie prace zaliczeniowe, prawie zwariowałem od odmieniania słowa pielgrzym przez przypadki). Wizytę w Krakowie zaliczę z pewnością do udanych. Poznałem kilka fajnych osób (pozdrowienia dla Kornelii, z którą wspólnie znaleźliśmy 20 złotych na uczelnianym korytarzu, banknot został uczciwie podzielony), posłuchałem co tam w młodej, socjologicznej trzcinie piszczy, zrobiłem małą rundkę po Kazimierzu i reszcie Starego Miasta. Gdybym miał więcej czasu pewnie odwiedziłbym Zbrojownie, zobaczył Damę z Gronostajem, ale wybrałem wariant szybkiej podróży. Poza tym stawki za odwiedzenie tych miejsc są horrendalne! Krakowscy Centusie!
 
Wchodząc na Wawel
Niełatwo byłoby sforsować taaaakie mury...
Wieża Sandomierska. Potężne wieżysko w zasadzie!
Aghrrrr!
Płynie Wisła, płynie
Po Polskiej Krainie!
Wystąpienie w moim panelu nie cieszyło się zbyt dużą popularnością, zaledwie kilka osób na sali. Nie powiem, żeby mnie to zaskoczyło, zawsze najwięcej zainteresowanych gromadzą panele poruszające kwestie (z pozoru) bardziej na czasie: seksualność, kryzysy, nowe media. Atmosfera była jednak życzliwa, zupełnie pozbawiona presji czasu (dwóch prelegentów nie dojechało). Zrobiłem swoje, zdaje się że miałem nawet kilka morowych punchline'ów i z przyjemnością wysłuchałem pogawędki o neopogaństwie/rodzimowierstwie. Paweł Kopeć, zapamiętajcie nazwisko tego młodego, obiecującego etnografa.

W ogóle kilka wystąpień było całkiem interesujących. Na początku wybrałem panel Wykluczenie. Najbardziej podobało mi się opracowanie tematu przez Patrycję Lukasek na temat katowickiej dzielnicy Szopienice-Burowiec i wielce wymownej jej części - Bagna. Tematy Obwodu kaliningradzkiego i badań PISA też dały radę. Ten, który intrygowało mnie najbardziej - Hip-hop jako muzyka buntu - niestety okazał się najwyżej przeciętny. Trudno spodziewać się cudów, skoro nawet tytuł został źle sformułowany (choć autorka nie popełniała błędu podczas właściwego show). Z panelu Praktyki w(okół) ciała do gustu przypadły mi jedynie: analiza feministycznej pornografii i dywagacje na temat zasadności kontrowersji wokół konkursu piękności jako castingu na uczelnie wyższe. Temat o biuście ograniczył się, niestety, do karmienia, więc szału nie było. Wystąpienie o Recepcji wątku konstruowania kobiecej seksualności Simone de Beauvoir przez Luce Irigaray pozostawię bez komentarza. Nie zapamiętałem nic z monotonnego odczytania wywodu z tabletu. A z czwartego bloku dałem dzidę!
Jedyne co się ostało z Ratusza po rozbiórce z 1820, to wieża.
Zwróć uwagę na psychodeliczny, powietrzny wir nad wierzchołkiem!
Kościół archiprezbiterialny 
pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny
Nie jadłem, z sentymentu wybrałem kebab u (fake) Turka,
ale w sumie żałuję, wyglądało spoko...
Po trzecie, mój blog ma już ponad rok! To dużo, a ja nie straciłem zapału do pisania. Może tylko wkurza mnie okropne zaniedbanie platformy pod względem graficznym. Ale i to powinno się zmienić. Jedną z form uczczenia tego wydarzenia będzie referacik, który wygłoszę najprawdopodobniej 10 czerwca w Instytucie Socjologii UAM. Tematem wystąpienia będzie głównie cykl Erasmus Life, który przyniósł mi niemały rozgłos.

PS: Rzucam kilka (mniej lub bardziej udanych) zdjęć z Krakowa jako uzupełnienie notki.

Gotycko-renesansowa chrzcielnica z brązu (1528 r.)
Piotr Skarga [Panteon Narodowy w krakowskim kościele Piotra i Pawła]
PS2: Naprawdę niepokoją mnie doniesienia o ewentualnym odejściu Teodorczyka i Lovrencsicsa. Przecież nie zdołamy uzupełnić tych ofensywnych luk przed pucharami! O ile napastnik może odejść (niby strzelił już prawie 20 bramek, ale sądzę, że jesteśmy w stanie znaleźć następcę, nawet odrobinę lepszego technicznie), o tyle skrzydłowy wypracował masę goli i asyst drugiego stopnia (niejednokrotnie sam zdobywając ważne bramki, patrz chociażby kastę z Zawiszą - piękny strzał fałszem)! W moim odczuciu jest to motor napędowy Kolejorza, szkoda byłoby niszczyć ten dynamiczny duet z Pawłowskim... Jeśli tak się stanie Lech pozbawi się najostrzejszego kła. Lekarstwem mogą być jedynie szybkie transfery uzupełniające w postaci: braci Mak (widziani ostatnio na III trybunie z menagerem), Visniakovsa z Widzewu (jeśli łodzianie spadną z T-Mobile Ekstraklasy, kupno Łotysza jest całkiem realne) i Muhameda Keity (młodzieżowy reprezentant Norwegii, transferowa mrzonka od wielu okienek). Do tego przedłużyć kontrakt z Możdżeniem, sprowadzić na powrót Drewniaka. Wtedy jest szansa na uniknięcie kompromitacji...

Galeria Krakowska + wystawa oldskulowych wozów strażackich!
Pustka w przedziale, pustka w życiu...

Polska - co to za kraj? Kraków i papież,
wioska z rapem na wysokim pułapie!
                               ~Fokus, Cytryny