piątek, 10 czerwca 2016

RECENZJA: Legenda Europy - Piotr Kuncewicz


Już dzisiaj rozpoczyna się piętnasta edycja Mistrzostw Europy w piłce nożnej mężczyzn. Zapowiada się kilkanaście wyśmienitych piłkarskich uczt, no i nasze ciapciuchy mają szansę wreszcie coś ugrać. Jak będzie, zobaczymy. Tymczasem mam dla Was recenzję książki, która świetnie wpisuje się w klimat tych ciepłych, czerwcowych wieczorów – Legenda Europy autorstwa Piotra Kuncewicza.

Piotr Kuncewicz był prawdziwym człowiekiem renesansu. Studiował polonistykę, filozofię, historię sztuki i orientalistykę, interesował się m.in.: medycyną, biologią czy paleontologią, a prócz tego parał się felietonistykę, pracował w radio i telewizji, bywał krytykiem literackim i poetą. Wielki umysł, a wielkość ową widać w przywoływanej przeze mnie lekturze, która jest ni to pozycją quasi-naukową, ni to luźnym zbiorem ciekawostek, a niekiedy nawet dowcipną gawędą. Autor poszukuje korzeni Europy, jej kulturowo-ideowego zrębu wspólnego dla wszystkich członków kontynentu, aby zrealizować bardzo praktyczny cel – stworzyć nową formułę europejskiego patriotyzmu, która nie opiera się na – jak to sam ujmuje – żenującym i żebraczym podejściu ekonomicznym, a rozumie i uczuciach. Jeśli tworzyć dzieła ideologiczne, to tylko jawnie, w tak świetnym wydaniu! Ostateczne wnioski są zgoła niezaskakujące – różnorodność, wielość i odrębność to istota Europy, a największe wyzwania to amerykanizacja, islamizacja, ale przede wszystkim nasza własna ksenofobia, chciwość i nietolerancja.

Legendy Europy nie da się łatwo opisać, trzeba ją po prostu przeczytać i samemu ocenić jej wartość. Koniec recenzji. Kuncewicz chętnie skacze po tematach, popada w (nie)kontrolowane dygresje i dzieli się osobistymi doświadczeniami. Czuć, że naprawdę kocha swój ojczysty kontynent, jego kuchnię, literaturę i style architektoniczne. Teoretycznie wywód zawsze oscyluje wokół zasygnalizowanego w tytule rozdziału tematu, ale prędzej czy później odrywamy się od głównego wątku i wpadamy w zaspy grząskich szczegółów, zawsze jest jednak końcowa klamra kompozycyjna udowadniająca nam dobitnie, że autor nie bez powodu podejmował konkretne zagadnienia. Można dowiedzieć się sporo o historii europejskich miast, rzek, popularnych motywach w sztuce, pochodzeniu niektórych słów i znanych postaciach. Szkoda, że nie stworzono żadnego indeksu osób, który ułatwiłbym nawigację w tym morzu bogactw. O indeksie rzeczy nie ma nawet co marzyć, musiałby zajmować kilkadziesiąt stron. Co ciekawe, do pozycji nie dołączono nawet bibliografii, choć Kuncewicz powołuje się na wiele dzieł. Nie mam jednak o to pretensji, rzygam książkami, których połowa treści to przypisy. Tutaj mamy przynajmniej naprawdę autorskie łączenie kropek i subiektywny punkt widzenia. Nie zdziwiłbym się nawet, jeśli brak bibliografii wynika z tego, że autor pisał niektóre fragmenty z głowy, czerpiąc ze wspomnień zgromadzonych w czasie intensywnego, dobrze wykorzystanego życia.

Zastanawiasz się co zdaniem Piotra Kuncewicza ukonstytuowało europejską duchowość? O jakich wynikach sądowych pamięć przetrwa na wieki? Po co człowiek żyje? Jak komunikowano się i podróżowano w naszym kręgu kulturowym setki lat temu? Dlaczego symbol ognia, krzyża, kolumny, piramidy czy labiryntu są takie ważne? Jakie europejskie miasta wypada odwiedzić? Jak wiele zawdzięczamy innym cywilizacjom? To wszystko, podlane gęstym sosem erudycji pisarza, odnajdziecie w Legendzie Europy. Ale ostrzegam, lektura to nierzadko wymagająca, odwołująca się do pokaźnego zasobu wiedzy czytelnika i jego inteligencji.

Pamiętać należy, że książka została wydana w 2005 roku a więc rok po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej, co miało niemały wpływ na jej kształt i czynione mimochodem uwagi (pisana była kilka poprzednich lat). Kuncewicz rozbraja już na wstępie, żaląc się, że cała propaganda rozsiana wokół wstąpienia do UE przypominała raczej propozycje składane kurwie, aniżeli zaloty do ukochanej. Mocny wstęp, ale i książka jest mocna, wyrazista, prawdziwie opiniotwórcza. Ja to uwielbiam, przedłużałem egzemplarz biblioteczny kilka razy, gdyż Legendę Europy czytałem powolutku, smakując jak wino. Za kilka lat na pewno kupię sobie własny egzemplarz, bo warto, warto jak diabli! Bardzo dobra eseistyka.

~o~

Garść cytatów:

Samo słowo europa jest wieloznaczne i dość tajemnicze, nawet jeśli założymy, że z całą pewnością jest greckie. Robert Graves podaje dwie możliwe wykładnie. Jeśli czytać to słowo eur-ope to będzie to znaczyło o pełnej twarzy, co jest po prostu synonimem pełni księżyca, którego boginią byłaby wtedy Europa. Ale można to czytać także eu-rope czyli dobra dla wierzb, a więc patronka wody. (…) A nie zapominajmy i o krowie, bo wątek krowy wplata się i w dzieje potomków Europy – królewny. (s. 18)

Już na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku orzeczono, że są to archetypy nowożytnej duchowości Europy, i od tej pory lista ich nie uległa znaczącym zmianom. (...) Don Kichot w każdym razie symbolizuje urojenie, Hamlet rozterkę, Don Juan erotyzm i bunt, a Faust żądzę władzy i mądrości (str. 230-231)

W najtrudniejszych nawet okolicznościach człowiek znajduje dość siły, żeby ukąsić drugiego człowieka. (str. 349)

Próbowałem i ja wódki muchomorówki, nie sprowadziło to na mnie żadnego szału [jak na berserków – przyp. własny], tylko straszliwego kaca. Przyjaciel, który ten napój przyrządził, nie znał stosownego przepisu, a używał go, skutecznie, do stymulacji literackiej. (s. 53)

W rzeczywistości społecznej prawda jest niczym, ale przeświadczenie na temat prawdy – wszystkim. (str. 251)

Dane techniczne:
Autor: Piotr Kuncewicz
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: MUZA SA
Liczba stron: 355
ISBN: 83-7319-789-3
Cena detaliczna: 24,90 PLN

sobota, 4 czerwca 2016

RECENZJA: Różanooka - Konrad T. Lewandowski


Witam! Dziś będzie o kolejnym tomie Sagi o kotołaku autorstwa Konrada T. Lewandowskiego, a więc odświeżanej przez Naszą Księgarnię klasyce polskiego Fantasy. Wciąż czytam dzielnie, na dole znajdziecie odnośniki do recenzji poprzednich książeczek z serii. A Nasza Księgarnia wciąż nie posmarowała, nieładnie… ;)

Jeśli czytało się poprzednie trzy tomy (Ksin. Początek, Drapieżca i Sobowtór), z Różanooką zapoznać się po prostu trzeba, gdyż to właśnie tutaj ważą się losy przynajmniej trzech ważnych postaci, których jednak nie wymienię, bo byłby to okropnie nieprzyjemny spoiler. W każdym razie, wątki w Suminorze uważam za względnie wyjaśnione i w zasadzie zamknięte. Pozostają równoległe światy, ale to już materiał na kolejne czytelnicze przygody. Dla tych, którzy kompletnie nie kojarzą historii dodam, że Różanooka to przybrana córka Ksina, strzyga Irian, która po tajemniczym zniknięciu ojca objęła stanowisko dowódcy gwardii królewskiej.

W czwartym tomie sagi autor ponownie nie boi się podejmować karkołomnych opisów. To zdecydowanie lektura dla nieco starszych czytelników, mamy bowiem soczyste tortury, militarne masakry, sceny masturbacji czy oralnego seksu. Okej, mnie to nie razi, tym bardziej, że wisienka na torcie – największe militarne starcie – zostało opisane dużo lepiej niż kiedyś, a pamiętam, że tego czepiałem się w którejś z poprzednich części. Sam wątek miłosny również należy do nietuzinkowych i nie przypominam sobie podobnych rozwiązań w innych lekturach, co zawsze należy docenić. Przecież miłość to temat okropnie oklepany przez pisarzy i poetów wszelkiej maści…

Jak zawsze w Sadzie o kotołaku mamy do czynienia z odrobinę nieintuicyjnym systemem magii i skomplikowanymi zależnościami mocy Onego. Przestałem traktować to jako coś zdrożnego, z ufnością zagłębiając się w świat… zaklęć kodowanych w splotach słonecznych czy muchach wyposażonych w magiczny algorytm. Kolejne oryginalne zagranie (już drugie po wspomnianym wcześniej wątku miłosnym) to geneza i funkcjonowanie elfów w świecie Międzykontynentu. Doczekałem się również obecności przedstawiciela Zakonu Łagodzicieli Waśni i Magicznego Złota, które to byty wcześniej przedstawiono jedynie w swobodnych opisach dołączonych do powieści. Super, czekam jeszcze na międzynarodową organizację kupiecką Czwarty Kraj i będę kontent!

I oczywiście, mógłbym wskazać kilka gorszych momentów (m.in.: słabiutka rozmowa Kaada i Mino przy beczułce piwa), gorączkowego cerowaniu dziur w fabule (patrz na przykład str. 42), ale to wszystko szczególiki. Trzon opowieści został przemyślany i nakreślony bardzo udanie, znajdziemy tu kilka satysfakcjonujących odpowiedzi na pytania z poprzednich tomów. Bardzo poprawna kontynuacja.
~o~

Na koniec, tradycyjnie, trzy inspirujące cytaty. Nie martwcie się jednak, nie zdradzą Wam one niczego z fabuły.

Musiałem więc opuścić stolicę. Jednak zaszyć się na głuchej prowincji, wśród ciemnych wieśniaków, prostodusznych szlachetek i zadufanych w sobie świętców, to byłoby zbyt jałowe. Tak niczego wielkiego bym nie osiągnął. (str. 183)

– Są trzy rodzaje odpowiedzialności – rzekł. – Przestępca odpowiada za swój postępek, sędzia – za słuszność wydanego wyroku, a mistrz oprawca – za sumienność i staranność swojej roboty. Żadna z tych odpowiedzialności nie łączy się ani nie miesza z dwoma pozostałymi. (str. 208)

Aby nie tracić czasu na przenoszenie stosów bezgłowych ciał, tylko ociekające krwią pniaki przetaczano co jakiś czas w inne miejsce dziedzińca. Kiedy nadszedł świt, katom już omdlewały ramiona. (str. 285)

Dane techniczne:
Autor: Konrad T. Lewandowski
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 400
ISBN: 978-83-10-12656-6
Cena detaliczna: 39,90 PLN lub 27,90 PLN na stronie NK

Recenzje poprzednich tomów:
Saga o kotołaku. Ksin. Początekkliknij, żeby przeczytać!
Saga o kotołaku. Ksin. Drapieżnikkliknij, żeby przeczytać!
Saga o kotołaku. Ksin. Sobowtórkliknij, żeby przeczytać!

I co Wy na to? Czytaliście Sagę o kotołaku lub inne dzieła autorstwa Konrada T. Lewandowskiego? A może trafiliście na tego bloga przypadkiem i spodobał Wam się powyższy wpis? Żeby być na bieżąco, zapraszam do polubienia Kultura & Fetysze na Facebooku i sprawdzenia innych recenzji książek! 

Okładka pochodzi z: klik!

wtorek, 31 maja 2016

Piknik / opowiadanie

Gdyby pisarze i podrzędne gryzipiórki uprawiali freestyle na kartkach, niniejsze opowiadanko byłoby właśnie takim (po)tworkiem. Piknik powstał w godzinkę, może półtora, w zatłoczonym uczelnianym barku. Nie chciałem opuszczać kolejnego miesiąca wyzwania Kreatywne Spojrzenie, dlatego postanowiłem sprawdzić się w ekspresowym tworzeniu fabułki. Inspiracje i wymagania dla opowiadań na maj: ma rozgrywać się w przyszłości, sok jabłkowy i kwiat wiśni. Wszystko jest, zapraszam do lekturki i dzielenia się wrażeniami w komentarzach. Dacie radę, bo jest dosyć krótko! ;)


Wschodni Beneluks,
63. Dystrykt lekkiego przemysłu, rok 2379

   Czas był przełomowy, w powietrzu wisiały zmiany. Po niebie sunęły drony i transportery. Większość z nich opuszczała nasz dystrykt, co odczytywano jako sukces pokojowych protestów. Kiedy z dachu Gmachu Wspólnoty ewakuowano ważnych chińskich urzędników, ludzie uwierzyli w końcowy sukces i odzyskanie niepodległości. Niestety przedwcześnie.
   Ciepła wiosna zachęcała do spędzania czasu poza zurbanizowaną strefą. Strażnicy z murów zniknęli, pobiegłem więc po Cecile, żeby skorzystać z okazji i wybrać się nad jezioro przy sadach. Byliśmy zmęczeni wyrzeczeniami ostatnich tygodni, strachem i nieustannym stawianiem oporu. Większość ludzi zostało jednak przy Gmachu Wspólnoty, siedzibie dawnych decydentów, aby upijać się iluzoryczną wolnością, wygłaszać płonne mowy i dzielić między siebie okruchy zdobytej władzy.
     Ja i Cecile bez trudu wymknęliśmy się ze zurbanizowanej strefy dystryktu. Na wieżyczkach nie było snajperów, a na niebie żadnego drona, tylko leniwe, białe obłoczki. Wspaniały dzień. Przeskakiwaliśmy niskie płoty z drutu kolczastego, lokalizowaliśmy dobrze nam znane dziury w betonowych zaporach. Minęliśmy szklarnie, trzymając się za spocone, drżące ręce. Dźwigałem wiklinowy kosz pełen smakołyków, które udało się odłożyć w ciężkim okresie buntu: duża flaszka jabłkowego soku, kilka jajek na twardo i calutka czekolada. Kiedy tylko dotarliśmy do sadów, zdjęliśmy buty, a trawa przyjemnie łaskotała nasze stopy. Nawet szara sukienka Cecile wyglądała w tym dniu piękniej niż zwykle.
     Moczyliśmy nogi w jeziorze i ochlapywaliśmy się nawzajem, zaśmiewając przy tym do rozpuku, a potem siedliśmy pod młodymi drzewkami kwitnącej wiśni. Powietrze pachniało płatkami kwiatów i świeżością pobliskiego zbiornika. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Cecile położyła głowę na mojej klatce piersiowej i snuła opowieść o swoich planach na przyszłość. O wyprowadzce od zaborczej matki i rzuceniu pracy w szwalni. Przytakiwałem gorliwie ciesząc się w duchu, że nie przeszkadzała jej moja dłoń muskająca kawałeczek jej piersi. Spojrzałem na zegarek, dochodziła szesnasta.
     I wtedy się zaczęło. Usłyszeliśmy okropny furkot, który zburzył nasz mały, szczęśliwy kokon. Chwilę później zauważyliśmy sunące na niebie bombowce. Dostojne, uformowane na wzór ptasiego klucza, szybko pochłaniały dystans dzielący je od dystryktu, który z braku lepszego określenia nazywaliśmy ojczyzną. Cecile wczepiła we mnie swoje szczupłe palce, pocałowałem ją w czubek głowy, żeby choć trochę ją uspokoić. Na dystrykt posypały się małe, czarne punkciki. To była ostatnia zapamiętana przeze mnie rzecz sprzed bombardowania.
     Kiedy się ocknąłem, leżeliśmy już w innym miejscu, a ciało Cecile nadal do mnie przywierało, ochraniając niejako od skutków wybuchu. Było zimne i sztywne, bez życia. Nie wiem czy zaatakowano nas bronią jądrową, wodorową czy chemiczną, skóra mojej wybranki nosiła jednak ślady licznych poparzeń. Ja również nie czułem się zbyt dobrze, bolała mnie głowa i widziałem nieostro, ale większość ciała była nienaruszona. W przypływie rozpaczy zacząłem bezskutecznie cucić Cecile, rwać resztki włosów z głowy i krzyczeć, lecz nie słyszałem własnego głosu. Później dowiedziałem się, że pękły mi bębenki.
     Z niemałym wysiłkiem uwolniłem się z pełnych czułości objęć, powlokłem na pobliski pagórek i stanąłem wpatrzony w ruiny strefy zurbanizowanej. Nie do końca docierało do mnie co się właściwie stało. Dystrykt 63 przestał istnieć, niemal na moich oczach. Chyba nie było do czego wracać, zresztą nie miałem okazji tego sprawdzić, gdyż namierzyły mnie wracające do miasta drony i postrzeliły czymś, po czym straciłem przytomność. Obudziłem się dopiero po kilku dniach, w czystym, nieznanym pokoju.
   Piszę to wspomnienie w Centrum Medycznym w Sztokholmie, gdzie usilnie mnie do tego namawiają. Mówią, że to cenny materiał dla terapeutów, pomoże mnie i ludziom z podobnymi doświadczeniami. Karmią nas dobrze, dużo lepiej niż w Dystrykcie 63, dostałem także nowy numer identyfikacyjny. Twierdzą, że codziennie przyczyniam się do rozwoju nauki, badają jakieś skutki choroby popromiennej czy coś.
   Jest nas tu czwórka. Ja, dwie kobiety i kilkuletni chłopczyk. CZTERY OSOBY ocalały z pieprzonego, PONAD TRZYMILIONOWEGO dystryktu. Na samą myśl o tym wszystkim zaczynam się trząść, a goście w białych kitlach z maskami na twarzach aplikują mi kolejne dawki leków uspokajających.
     Tak bardzo brakuje mi Cecile. Chciałbym przeżyć z nią choć jeszcze jeden wspólny piknik…

środa, 25 maja 2016

Dlaczego ludzie nie czytają mojego bloga?

Znaczy się czytają. Niektórzy. Nieliczni. Garsteczka.

Dzisiaj będzie pościk od kuchni. Patrzę tak sobie na swój ostatni wpis, recenzję gry Ratchet & Clank. I komentarze mojego świadomego audytorium. Czy oni przeczytali chociaż zdanie, czy tylko chcą się zareklamować. Bywa, że sam czytam gdzieś pojedynczą notkę, komentuję i wklejam swój link. I to jest okej, nic do tego nie mam, mam za to nieodparte wrażenie, że moje komentarze zazwyczaj coś wnoszą. Albo przynajmniej są zabawne. I mają więcej niż trzy rutynowo przeklejane słowa. Ja wiem, z moim blogiem jest ten problem, że jednego dnia piszę o serkach, tydzień później o książce, żeby następnie wstawić zbereźne opowiadanie czy plastusiową prywatę. Jak tu się zżyć z takim twórcą? Jak określić bloga, którego prowadzi? Garażem pełnym rupieci! Ale nie mogę (i nie chcę) zawężać tematyki lub zakładać kilka blogów dla każdej z osobna, żeby wrzucać tam posty raz w miesiącu…

Patrzajcie, tutaj zdjęcie z absolutorium. Dowód na to, że jestem na najlepszej
drodze do zakończenia studiów magisterskich. Nawet dali mi tam jakieś
wyróżnienie za dobre wyniki w nauce... ;]
A Ty? Dlaczego nie czytasz mojego bloga?
Spójrz mi w oczy i szczerze odpowiedz na to pytanie!

Ale ten wpis  nie będzie jedynie wylewaniem żali, o nie! Chciałem Wam powiedzieć, że skończyłem se pracę magisterką, zostały ostatnie, niewielkie popraweczki, co oznacza wielki powrót do blogowania. Oj, trochę tęskniłem! Na powrót kipię energią, ze zdwojoną siłą kocham popkulturę i mam kilka jej ciekawych wytworów do obsmarowania! Z rzeczy czysto technicznych – zrezygnowałem z numerowania swoich recenzji, bo po kiego grzyba? Czy ta informacja wnosi coś w nasze życia? A może zniechęcić algorytm google i dobre boty!

Wiecie, czasem sprawdzam sobie po jakich frazach ludzie wpadają na mojego blogaska. Oto pięć najciekawszych z ostatniego okresu, przy których zmartwiłem się o to, kto tworzy ruch na Kultura & Fetysze. To trochę tak, jakby jakiś szuszwol wlazł do Waszego wypieszczonego, wychuchanego mieszkanka! Miejmy już za sobą ową wstydliwą listę (dla higieny tekstu dodałem polskie znaki, reszta pisowni oryginalna):

jak rosną rodzynki z biedronki

Hmmm… Ciekawe pytanie. Nie bardzo wiem jak rosną, nigdy nie uprawiałem, ale całkiem prawdopodobne, że niemal tak samo jak te z Tesco czy Auchan. Gleba, woda, słońce, fotosynteza i hemoglobina. Wiem natomiast, że nie polecam rodzynek z Biedronki w takich małych, śmiesznych pudełeczkach…

fetysz odciętych kończyn

Zdaję sobie sprawę, że drugi człon nazwy mojej witrynki ściąga dziwaków, ale żeby aż tak!? Czasami miewam kłopotliwe polubienia fejsbukowego fanpejdża, bo czy ktoś, kto w swojej galerii ma wyłącznie kilkadziesiąt zdjęć swoich stóp (w różnych konfiguracjach, z pełną paletą dodatków) może być całkowicie normalny? Ta fraza przeżywała swój złoty okres kiedy najświeższym postem była recenzja filmu 300: Początek Imperium, a więc w czasach mocno zamierzchłych.

pierdolenie przez murzynów opowiadanie

Także tego… Istotnie, popełniłem kiedyś niewielkie opowiadanko, w którym rzeczywiście doszło do analnej penetracji jednego z dwóch głównych bohaterów, ale żeby aż tak to przysłaniało całą resztę moich wartościowych postów, od lat kształtujących umysły młodych użytkowników? Cóż, w razie chętki, odsyłam do opowiadania Sezonowa Miłość. Jest… całkiem dobre! ;]

opowiadanie gej

Patrz wyżej. Wszystko efektem młodzieńczych eksperymentów literackich. Tutaj jednak wpisana fraza zachowała odrobinkę przyzwoitości. Chociaż mam wrażenie, że seks jest gdzieś tam w domyśle, między pośladkami wierszami…

haloween hrupki

Przeraziłbym się dopiero wtedy, gdyby pierwszy człon był napisany poprawnie, a drugi z błędem. Nie jest jednak najgorzej, pokaleczono zarówno polską, jak i angielską ortografię. A o chrupkach pisałem, tutaj. Klauzula sumienia nie pozwoliła mi ich polecić!

Byli my też z Dziewuchą ostatnio na takim koncercie na Polibudzie,
co by się trochę odchamić i uskutecznić namiastkę życia towarzyskiego.
Dziewucha stała po (darmowe) bilety dwie godziny, ale się udało!
Także tego... czasem wypełzamy gdzieś >5 metrów od konsoli.
#dba_o_iluzję_niebycia_(kompletnym)_nudziarzem

A jakie hasła wpisywane w wyszukiwarkę (a odsyłające do Waszych blogasków) najbardziej Was rozśmieszyły lub zmroziły krew w żyłach? Liczę na fajną interakcję w komentarzach! ;)

sobota, 21 maja 2016

RECENZJA: Ratchet & Clank (PS4)

Na samym początku mojej przygody z PlayStation 4 grałem w Knacka – debiutancką grę na konsolę nowej generacji (kliknij, żeby przeczytać recenzję). I wiecie co? Trudno nie zgodzić się z opinią Krigora, redaktora CD-Action, który bez ogródek pisze: Ratchet & Clank zamiast Knacka oszczędziłby Sony wiele wstydu. Podpisuję się pod tym obiema rękoma. Bo Ratchet & Clank jest po prostu przekosmicznie grywalną platformówką 3D z cudowną grafiką i uroczym światem przedstawionym. Odświeżenie tytułu, który pierwotnie ukazała się w 2002 roku na konsolę PlayStation 2, wyszło wręcz znakomicie. Ale po kolei, bo widzę, że część z Was nie wie o czym piszę…


Główny bohater (Ratchet) to Lombax, futerkowy humanoid, który pracuje jako mechanik na jednej z planet w galaktyce Solana. Ma on jednak dużo większe ambicje i chce dołączyć do Strażników Galaktyki. Mimo przejścia wstępnych testów, Kapitan Qwark odrzuca jego aplikację. Lombax się smuci, ale i tak przyjdzie mu uratować wszechświat. Razem z Clankiem (drugim głównym bohaterem, zawieszonym na pleckach tego pierwszego), defektem wyprodukowanym w fabryce ekspansywnych Blargów, który jako bodaj jedyny w kosmosie zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i dalekosiężnych planów tych złych. A że Clank awaryjnie wylądował akurat na planecie RatchetaVeldin – to przygoda rozpoczyna się niejako samoczynnie. Blargowie są zorganizowani w hierarchicznej strukturze korporacyjnej produkującej roboty bojowe, na której czele stoi Drek, choć w odświeżonej formule we wszystkim palce macza również pewien szalony naukowiec, doktor Nefarious… Trzon fabuły może wydać się oklepany, ale studio Insomniac zdaje sobie z tego sprawę, dlatego uważny gracz łatwo wychwyci mrugnięcia okiem w stronę odbiorcy.


W największym skrócie, o co chodzi w grze? Odwiedzamy kilka planet i instalacji kosmicznych, żeby udaremnić niegodziwość Blargów, pozbawić ich zasobów i zdobyć nowe gadgety, które szczególnie jarają Ratcheta. Jak to w oldskulowej platformówce bywa, mamy trochę znajdziek i aktywności pobocznych (minigierki z otwieraniem zamków, wyścigi na deskach, ślizganie się po rurach), a także bogaty arsenał broni (od miotaczy ognia i bazook, aż po strzelby rozpikselowywujące wrogów lub zmieniające ich w owce). W odświeżonej wersji doszło również kolekcjonowanie kart i udoskonalanie spluw przy pomocy raritanium. Gameplay jest naprawdę miodny. Zawsze znajdzie się grupka przeciwników do rozwalenia czy sekrecik do odkrycia, a wyświechtaną fabułkę ratuje różnorodność planet i pieczołowitość w kreacji odrębnych światów. Odwiedzimy m.in.: tropikalny kurort wypoczynkowy, mroźne krańce galaktyki, zanieczyszczone bagniska, fabryki robotów czy centrum Gadgetron Corporation, które zaopatruje galaktyki w legalną broń. Każda podróż wiąże się z poznaniem zabawnych NPCów i dialogami naszpikowanymi humorem rodem ze Shreka czy Toy Story.


Rozgrywka jest płynna, poziomy świetnie zaprojektowane (czasami postrzelamy z działka, czasami z pokładu naszego statku) i tak skrojone, że na jednym półtoragodzinnym posiedzeniu zaliczymy ze dwa, bez zmęczenia i z uśmiechem na buzi. Mało tego, czasami mamy nawet dość wymagające łamigłówki (w etapach, gdzie Clank schodzi z plecków Ratcheta i sam podejmuje trud eksploracji), a także otwarte poziomy, po których śmigamy beztrosko z odrzutowym plecaczkiem. No dobra, nie jest może aż tak beztrosko, bo ilość paliwa mocno nas ogranicza, a skompletowanie horrendalnej liczby mózgów telepatornic pod koniec staje się nieco nużące. Niemniej jednak, jeśli szukacie czegoś dla nastolatka, szykujcie pieniążki i lećcie do sklepów. Ja mam już prawie ćwierć wieku na karku, a bawiłem się pysznie. Ocena 9/10 należy się jak Lombaxowi złota śrubka! Rzecz warta polecenia dużo mocniej niż przeciętny (z perspektywy czasu) Knack!


Aha, jeszcze jedna rzecz: miesiąc temu do kin wszedł obraz o tym samym tytule co gra. Nie widziałem, ale wszędzie mówią, że nie warto. Większość filmu i tak obejrzycie w grze, pod postacią przerywników filmowych. Takich to bowiem dożyliśmy czasów, kiedy cutscenki w grach są na tyle dobre, że wystarczy trochę je pouzupełniać i mamy film w jakości srebrnego ekranu. Chapeau bas, marketingowcy i dyrektorzy kreatywni! Na przyszłość proszę jednak spróbować opowiedzieć trochę inne historie w kinie i na telewizorze.

Plusy:
+ Świetna i zróżnicowana roz(g)rywka – walczymy, skaczemy, rozwiązujemy zagadki środowiskowe
+ Dobre i urozmaicone znajdźki (system ciekawie opisanych i zaprojektowanych kart wraz z możliwością wymiany duplikatów, złote śrubki, kryształy do udoskonalania broni, swoiste "muzeum" z grafikami i ciekawostkami, a także "oszustwa" za znalezienie odpowiedniej liczby sekretów)
+ Być może czasami zbyt infantylne, acz przeuroczo zaprojektowane uniwersum
+ Dobry polski dubbing (zresztą do całej oprawy audiowizualnej nie sposób się przyczepić)
+ Granie w tak przygotowane tribute’y klasycznych tytułów to prawdziwa gratka dla starszych fanów, jak i znakomita okazja do liźnięcia historii przez gołowąsów

Minusy:
- Tryb wyzwań bawi już ciutkę mniej niż pierwsze podejście (szczególnie, że broń ulepszamy od początku, w naszej kiesie pozostają jedynie karty i złote śrubki)
- Brak trybu multiplayer lub trybu areny, w którym odpieramy ataki niekończących się fal przeciwników
- Po ukończeniu gry i czyszczeniu wszystkiego ze znajdziek, na etapie dedykowanym Clankowi zaciąłem się nie z mojej winy, gdyż nie mogłem ani przejść dalej, ani wrócić. I tak, z braku laku, przyspieszyłem swoją przygodę w trybie wyzwań. Takie rzeczy nie powinny mieć miejsca! :C
- Tak w zasadzie, to krótka gierka... Wymaksowanie wszystkiego (prócz broni omega) to jakieś... 20 godzin zabawy? Dobrze, że każą sobie zapłacić za to (tylko) trochę ponad stówkę

poniedziałek, 9 maja 2016

Pionuś już będzie radosny...

Zauważcie jak pięknie umiejscowiłem parkę na tym zdjęciu.
Opowiedziałem historię, zacząłem budować kadr właśnie od nich.

… ale na razie nie ma dla Was czasu. Nie ma czasu na nic. Taka piękna pogoda, a tyle trzeba czytać i pisać. Ciągle tylko czytanie i pisanie. Studenci tracą młodość na ten shiiiit! Przepisywanie z książki do książki. Płodzenie przeciętnych, wtórnych idei. Udawanie, że nasze badania cokolwiek potwierdziły, ugruntowały, no bo przecież nie odkryły, bądźmy poważni. Ani się obejrzymy, zacznie łupać nas w krzyżu, a patrzenie na odsłonięte nóżki dziewcząt będzie groziło wyzwaniem od starych zboków.

No pewnie. PiS i państwo policyjne. TOTALNA INWIGILACJA!
Ups, ale to ja wrzucam prywatne zdjęcia na blogaska... :C
Ciekawe zjawisko, ściana deszczu spadająca z jedynej chmurki na niebie.
Na pierwszym planie młode muzułmanki rozkładają sadżadża
na południową modlitwę. Teraz widzicie jak łatwo można manipulować
obrazem, hę?

Piękne rzeczy są ulotne. Jak ulotka. Jak dywany z kwiatów przed Teatrem Wielkim w Poznaniu, które już pewnie uprzątnęli. Cieszmy się z pięknych rzeczy i wyłomowych momentów. Czytajmy Kultura & Fetysze, mimo że zaczyna to wszystko trącić banałem i pachnieć absurdem.

No-Shave November w maju, bo dużo roboty.
Kurdeee, mogłem sobie chociaż wybielić te zęby w paincie...

Pionuś już będzie radosny. A tyle sobie przygotowałem smutnych cytatów na bloga. No cóż, nie będę rozpaczał z powodu ich nieużycia. Może już nigdy mi się nie przydadzą #Pobożne_życzenia #Regres_osobisty

Żeby wyczerpać cały arsenał stereotypowych zdjęć parki,
trzeba było pstryknąć sobie zdjątko (parki) bucików, o!

Każda chwila to moja szansa, żeby lekko poprawić bilans,
Żeby wieczorem znów grać w bilard…

Szczerość rodzi szacunek, coś, czego nie kupisz tanio.
Z tępą lalą się nie stukaj, czekaj na swą małą!
                                            ~Mielzky, Silny jak nigdy wkurwiony jak zwykle

wtorek, 3 maja 2016

RECENZJA #136: Game of Thrones A Telltale Games Series (PS4)


Szósty sezon Gry o Tron już się rozpoczął, wszyscy pewnie zdążyli wydrapać sobie oczka widząc , ale czy wiedzieliście, że na motywach powieści Georga R.R. Martina powstała także gra wideo? Dziwnym nie jest, bo wszystko co znane i lubiane ochoczo wyskakuje z lodówki, żeby rzucić się na nasze chude portfele. Ale czy Game of Thrones A Telltale Games Series jest na tyle zabawne, żeby zabulić prawie 140 złotych?


Mam nielichy orzech do zgryzienia. Na wstępie, potencjalny gracz powinien wybić sobie z głowy jakikolwiek ścisły związek z fabułą z serialu od HBO, poza tym, że ścieli Starka. Oczywiście, mamy tu wiele wydarzeń i postaci znanych z telewizyjnego/komputerowego ekranu, ale pokierujemy członkami rodziny jakiś tam Forresterów, którzy swoje siedliszcze mają gdzieś tam na Północy (Ironrath) i mocno walczą o wyrwanie swojego rodu spod buta Boltonów. Duża część akcji rozgrywa się na dworze królewskim, w orientalnych krainach Matki Smoków, a także na i poza Murem. Te częste zmiany otoczenia i wcielanie się w różnych bohaterów obojga płci wpływają na rozgrywkę odświeżająco i pozwalają naprawdę uwierzyć, że na bierzemy udział w serialu.


Wejdźmy w temat ciut głębiej, a dla odmiany zacznijmy od minusów. Co widzimy na pierwszy rzut oka w Grze o Tron w opcji gra wideo? Dość prymitywny gameplay ograniczający się do sporadycznych sekwencji Quick Time Event. Zbyt krótki czas na wybór opcji dialogowych. Gra tylko w angielskiej wersji językowej. Nieprzyjemne przeczucie, że realnie mamy niewielki wpływ na przebieg fabuły (dopiero w sezonie szóstym pojawia się garść dość poważnych, wpływających na rozgrywkę wyborów). Animacje postaci są niekiedy mocno groteskowe.


Czas na plusy. O ile postacie poruszają się średnio, o tyle lokacje są dość miłe dla oka. Nieźle wymyślili ten patent z pastelową, nieco rozmytą kreską, która sprawia, że grafice jesteśmy w stanie więcej wybaczyć. Nie sposób również ominąć żadnego trofeum w PlayStation Network, bo otrzymujemy je za każdy ukończony etap gry, niezależnie od podejmowanych wyborów. Jakby nie patrzeć, jest to jednak produkt na licencji i trochę zabawy z próbami przewidzenia ruchów oponentów znanych z serialu z pewnością zaznamy… Mi osobiście najbardziej podobały się wątki z Asherem w orientalnym Meereen. Fajna opcja z procentowym zestawieniem pod koniec każdego sezonu (w grze mamy ich sześć, każdy składa się z kilku epizodów w różnych lokacjach), które pokazuje jak nasze decyzje miały się do wyborów innych graczy.


Cóż, polecić mogę gierkę właściwie tylko z trzech powodów: możliwość efektywnej nauki języka angielskiego, możliwość zdobycia łatwych trofek, możliwość przeżycia przygody w quasi-świecie Gry o Tron. To wszystko. Pod koniec będziecie się bawić nawet nieźle, zapewniam. 6/10. Jeśli szukacie naprawdę dobrych interaktywnych filmów, bardziej polecam Wam Until Dawn (PEGI 18). Cena za egzemplarz w drugim sorcie obiegu jest niemal identyczna. Ja kupiłem Game of Thrones A Telltale Games Series głównie ze względu na zainteresowania Dziewuchy. Niepotrzebnie, bo tytuł dokończyłem samodzielnie, już jako Biały Żagiel… :v


Żyjemy wykonaniem planów,
Tak tylko oddychamy k^rwa póki sił nam wystarczy.
Trzeba brać to, co jest, mimo ciężaru,
Bo nie chodzi o to, aby przeżyć burzę, ale w deszczu tańczyć.
                              ~HuczuHucz, Gdzie Wasze Ciała Porzucone

Gdy zadzwoni ktoś, powiedz poszła i nie wróci!
Ciepły szalik noś i za często nie gub kluczy.
Zejdź z tych swoich chmur i jak inni chodź po ziemi.
Nie pisz w listach bzdur…
                              ~Krystyna Giżowska, Będę gwiazdą

Źródła screenów: klik, klik, klik, klik, klik, klik!