poniedziałek, 9 lutego 2015

RECENZJA #61: Flaggis Mimiki


Jak myślisz, za ile złotych można kupić szczęście? Za pięćdziesiąt, gdzieś przy zjeździe z A2, tuż obok śmierdzących kibli? Za dwie stówy w poznańskiej spelunie zlokalizowanej w jednej z ciasnych odnóg Starego Rynku? Za dziesięć stów, w luksusowym hotelu z basenem i prywatnym lokajem chodzącym za Tobą jak piesek na dwóch łapkach? Nie! Szczęście kupisz już za 1,39 w Lidlu!

Siedem porcji po trzynaście różnokolorowych cukierków pudrowych w każdym zestawie. OSOM! Pamiętasz takie pudrowe zegarki na rękę, które jadło się w podstawówce (lub we wczesnej gimbazie jeśli jesteś ciut opóźniony w rozwoju)? To mniej więcej ten smak, z tą różnicą, że tutaj cuksy są trochę bardziej kruche. I dobrze. Nie ma nic lepszego, niż wsypać do buzi całą zawartość opakowania i chrupać, chrupać, chrupać...

W tym miejscu pragnę podziękować mojemu serdecznemu znajomkowi WERSowi, za przypomnienie o tym wspaniałym smaku dzieciństwa!


Plusy:
+ Kosmicznie atrakcyjny stosunek ilości łakocia do ceny
+ Zgrabne posortowanie smakołyku (wrzuć dzieciaczkowi do śniadaniówki!)
+ Orzeźwiający, słodko-kwaskowy smaczek pozostający w buuuuuzi! <3
+ Pomarańczkowe, wiśniowe i cytrynkowe cukieraski różnią się posmakiem!

Minusy:
- Dość często kruszą się w opakowaniu (dotyczy to głównie skrajnych cukierasków)
- Nie sposób przewidzieć kolorów cukierków (dla tych, co nie lubią spontaniczności w życiu może to być problem; dla mnie czasem jest ^^,)
- Jak na moje oko laika, rzecz nie ma jakiegoś mega zdrowego składu. Ale i tak wszyscy umrzemy!
- Średnio przyjazna, rozpikselowana etykieta, trochę jak z poprzedniego systemu.

PS: No dobra, bardziej długotrwałe szczęście kupisz za około dwa tysiące złotych. Next-gen i ze dwie zajebiste gierki, ale nie o tym dzisiaj... ;)

Mieszam sentyment z odrazą od lat
I chyba to właśnie to psuje mi smak,
Bo cały czas czuję się tak jakbym łyknął łyżkę dziegciuuuuu!
                                               ~Quebonafide, Tarot

czwartek, 5 lutego 2015

RECENZJA #60: Her (Ona)


Dziś pragnę Wam jedynie przypomnieć o filmie, który chciałem obejrzeć od dawna (w sumie to od pierwszych trailerów), ale musiały minąć blisko dwa lata, zanim do tego dojrzałem. Mowa o produkcji pod intrygującym tytułem Her (Ona), czyli coś, co oglądaliście już kilkanaście miesięcy temu, ale zapewne nie pamiętacie!

Trudno nie być pod wrażeniem sugestywnego, matowego świata, gdzie prawdziwe emocje są towarem deficytowym. Urbanistyczna, chłodna gigantomania nasuwająca na myśl lata '60, kliniczny i hipstersko-designerski krajobraz, zaledwie kilku (ale jak dobrze zarysowanych!) bohaterów - to tworzy niesamowity klimat. NIESAMOWITY.

Chyba nie przesadzę, jeśli napiszę, że najlepszą kreację stworzyła Scarlett Johansson. Ile talentu i ekspresji trzeba było włożyć w czytane dialogów, żeby ożywić Samanthę! Nie ujmuję oczywiście nic Theodorowi (Joaquin Phoenix), który stworzył świetny kolektyw z OS 1, ale jego rola wpisuje się w kanon tradycyjnego aktorstwa. Polecam zwrócić uwagę na scenę z puszczykiem na telebimie, którą mało kto zauważa, a jest kapitalną metaforą! No i boska Olivia Wilde w drugoplanowej roli - czego chcieć więcej?

Zapraszam Cię do świata wysoko podniesionych portków, w którym ludzie nie potrafią już nawet pisać do siebie listów. Otwarte zakończenie pozwoli Ci stworzyć własną interpretację obrazu. I nie martw się, jeśli wirtualna dziewczyna puszcza się z Alanem Wattsem. Zdarza się...

Nasza przeszłość to jedynie historyjka,
którą ciągle sobie powtarzamy...
                                               ~Samantha

piątek, 30 stycznia 2015

Ulubieńcy stycznia!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli (ew. ktoś zabulił im dużo hajsu w ramach współpracy). Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź też Ulubieńców grudnia!


#JEDZONKO
Tzw. Szpinaczek, może występować również pod mylącymi nazwami: Pasztecik ze szpinakiem lub Ciastko francuskie ze szpinakiem. Świetna, sycąca przekąska. Doskonała zarówno na ciepło, jak i na zimno. Do nabycia np. w piekarni na Ogrodach przy pętli tramwajowej.


#KSIĄŻKA
Oj, sesja nie sprzyja czytaniu dla przyjemności. Miałem zatem przymusowe spotkanie z książką prof. Mariana Golki pt. Cywilizacja współczesna i globalne problemy, który jest również moim wykładowcą (świetna sprawa - znać autora akademickiego podręcznika i mieć z nim cykl wykładów na ten sam temat). Oprócz tego zakupiłem pakiet dwóch książek o blogowaniu z jasonhunt.pl i przeczytałem na razie Blog. Pisz, kreuj, zarabiaj. Nooo... Drodzy moi, potwierdziło się to co podejrzewałem - z marką Kultura & Fetysze to ja rynku nie podbiję! Ale książka Kominka dupy nie urywa... Co innego recenzowane przeze mnie w styczniu Lemingi!

#FILM
To był mocno filmowy czas! W końcu trzeba odreagować jakoś wszystkie stresy. Oglądałem najnowszego Hobbita (o moich refleksjach możecie poczytać tutaj), The Interview, Strażników Galaktyki. Razem z Dziewuchą przypominaliśmy sobie również spore fragmenty nieziemskiego Tenacious D. Film o koreańskim dyktatorze ma parę błyskotliwych momentów, komedia osadzona w uniwersum Marvela jest już trochę słabsza, ale żaden ze mnie krytyk. Łykam wszystko jak młody pelikan!

#MUZYKA
Z muzyką w styczniu trochę gorzej. Przyznać się muszę, że słucham coraz mniej i to zazwyczaj z doskoku. Moją uwagę przykuła jednak płyta Dwóch Sław. Ludzie Sztosy to istne sztosiwo. Zresztą posłuchajcie sami, chociażby: Człowiek Sztos czy O sportowcu, któremu nie wyszło. A. wraca późno w ogóle mnie za to nie przekonało. Sorry. Koniecznie sprawdźcie nowy singiel od KęKę - Wyjebane (Tak Mocno). Radomski vajb!

#GRA
Dzięki kontu PlayStation Plus mam stały dopływ nowych tytułów. The Swapper to kozacka, mega trudna gra logiczna, której na pewno nie przejdę bez wskazówek z YouTube'a. Injustice: Gods Among Us – Ultimate Edition z grudnia zdążyłem ledwo ograć. Klasyczna bijatyka, jak będę miał więcej czasu, to spróbuję ściągnąć do domu jakiegoś kumpla. Jeśli ich jeszcze mam ^^,


#KOMIKS
Przeczytałem sobie dwa odcinki Hellboy'a. Dobre komiksiwo, artystyczna kreska, oldskulowy klimat opowieści. Nie ma to jak widok umierających nazistów, chociaż wplatanie do opowiastki Baby Jagi mieszkającej w chatce na Kurzej Nóżce jest co najmniej... dziwne. Przejrzałem również dwa odcinki Spawna, ale nie zrobił na mnie większego wrażenia (może dlatego, że miałem do dyspozycji tylko 1 i 3 numer)... Dojrzała, krwawa i nie-plastikowa fabuła, zupełnie inna od tego co znamy z mainstreamu.


#KOSMETYK
Jest taki jeden kosmetyk na mojej półeczce, który ma zajebisty stosunek ceny do długości stosowania. To balsam po goleniu firmy AA, wersja Dynamic 20+, do skóry wrażliwej i skłonnej do alergii. Nie żebym był jakimś bardzo dynamicznym młodzieńcem, ale skórę to ja mam wrażliwą i podatną na dermatologiczne paskudztwa... A tutaj: dwa razy rozsmarować ciut specyfiku po buźce, a czuję się świeży i pachnący. Zdecydowanie polecam, do dorwania w każdym Rossmanie.

Z wszystkich powyższych, koniecznie zjedzcie Szpinaczek i wypróbujcie balsam po goleniu. Na pewno macie coś do ogolenia! Prywatnie: został mi ostatni egzamin w sesji i będę miał chwilę dłuższą chwilę laby. Już oglądam się za nową gierką na konsolę. Chyba poceluję w GTA V, ale nadal się waham. Wybaczcie, że piszę tak lakonicznie i w pośpiechu, ale zbliża się półfinał mistrzostw świata w piłce ręcznej, nie mam głowy do niczego innego. Jabłuszkowy Cydr już się chłoooodzi! ;)

Zasil fanpage Kultura & Fetysze, będziesz wiedział jeśli cokolwiek nowego naskrobię! Ciao!

czwartek, 15 stycznia 2015

RECENZJA #59: Zarobić milion, idąc pod prąd - Jakub B. Bączek


Książkę Jakuba B. Bączka czytałem już jakiś czas temu, na fali Mistrzostwa Świata w siatkówce, zdobytego pod wodzą francuskiego szkoleniowca, laureata nagrody Trener Roku 2014 na zeszłotygodniowej gali Przeglądu Sportowego. Dlaczego o tym mówię? Bo oprócz Stéphana Antigi, jego asystentów i sztabu fizjoterapeutów, na turnieju w polskich halach, tuż przy kadrowiczach, obecny był również człowiek odpowiedzialny za przygotowanie mentalne naszych Orłów (pardon za okruch banalnego nacjonalizmu), autor prezentowanego tutaj, dwustustronicowego podręcznika motywacyjnego.

Właściwie, czy można powiedzieć, że to klasyczny pogadanka o rozwoju osobistym? Oczywiście mamy pewne spostrzeżenia odnośnie życiowej równowagi, inspiracji buddyzmem, działalności charytatywnej czy sinusoidy doświadczeń, ale wszystko napisane niestety raczej prymitywnie i efekciarsko, bez pogłębionej refleksji. To absolutne podstawy dla przyszłych, szemranych przedsiębiorców. Mydliny oczu!

Z okładki atakuje nas slogan, że w książce mamy do czynienia z niezwykłą bezpośredniością autora i odniesieniem do polskich realiów. Cóż, w pewnym sensie oba punkty są prawdziwe, pozycję czyta się jak bloga, a i mamy kilkadziesiąt odniesień do lokalnego kontekstu instytucjonalnego, głównie narzekanie na polską papierologię. Wszystko sprowadza się jednak do czczych rad typu: dąż do bycia rentierem, generuj pasywne dochody, zacznij od garażu lub podnajmu części mieszkania, reklamuj produkt, zanim zaczniesz go produkować.

Oczywiście nie oczekiwałem od książki żadnych przełomów w życiu, zresztą sam autor zaznacza, że jeśli czytelnik wyniesie choćby 10% z lektury i pogimnastykuje ciut swoje szare komórki, to już będzie sukces. Cóż, starałem się wykonywać wszystkie ćwiczenia z książki, przynajmniej w myślach (choć przyznaję, że pod koniec olałem sprawę) i część z nich rzeczywiście może przydać się bardzo nieogarniętym życiowo płotkom biznesu. Absolwenci uczelni wyższych, a pewnikiem i spore grono pozostałych odbiorców, nie łyknie tej paplaniny. Będzie to dla nich życzliwa, luźna gawęda, acz pusta i pozbawiona większych wartości poznawczych.

Niewątpliwie ciekawym zabiegiem jest umieszczenie w książce także tzw. achivementów, czyli specjalnych zadań, których rozwiązania możemy przesłać na podane adresy mailowe, ażeby otrzymać automatyczną wiadomość zwrotną, która rzekomo poszerzy niektóre wątki. Nie sprawdzałem, jeśli to zrobię, to na pewno zaktualizuję niniejszą recenzję i podzielę się z Wami swoimi spostrzeżeniami. Nagrodą za zrealizowanie wszystkich 12 wyzwań jest mail bezpośrednio do Bączka. Przy odrobinie determinacji możesz mu zatem przedstawić jakiś pomysł na milion prawie osobiście, chyba że to ściema (z tego co pamiętam autor dosadnie informował, że nie lubi marnować życia i często używa folderu kosz).

Niestety, w książce naliczyłem kilkanaście literówek i błędów w odmianie. Wydawnictwo STAGEMENT najwyraźniej niezbyt poważnie podeszło do sprawy. Podobnie jest z oprawą graficzną, nie ma tu mowy o jakichkolwiek skojarzeniach z profesjonalizmem (rozmazane, źle oświetlone zdjęcia, sztucznie wklejone tło itd.). Nie przeszkodziło to jednak Jakubowi B. Bączkowi zagościć na liście bestsellerów Empiku. Przyjęty model biznesowi sprawdził się zatem znakomicie. I chyba taką mniej więcej filozofię wyznaje autor: nie narobić się, próbując jednocześnie zrobić maksymalnie dużo rzeczy samodzielnie, bez kosztownego wsparcia innych. Ale czy każdemu się to podoba i może się udać? Szczerze wątpię, choć Bączek trzeźwo podkreśla - każdy ma swoje definicje sukcesu i unikalną charakterystykę.

Były wieczory, kiedy Zarobić milion idąc pod prąd. Wolność finansowa w czterech krokach czytało mi się szybko, lekko i przyjemnie, w towarzystwie wybornego Portera Bałtyckiego marki Grand. Znacznie częściej drażniła mnie jednak prostota języka i zbytnia zdroworozsądkowość wywodów. Jeśli myślisz, że poradniki mogą odmienić Twoje życie, to... myśl dalej, przemysł wydawniczy zaciera chciwe rączki! Ani nie polecam, ani polecam, przeczytałem jako ciekawostkę. Zdecydowanie nie trzeba, a jeśli już, to dla wątków biograficznych i uroczej, uzasadnionej pewności siebie niedzielnego pisarza, a nie jego wyświechtanych rad.

Ale sama wolność finansowa przed czterdziestką? Kto by nie chciał!

Dane techniczne:
Autor: Jakub B. Bączek
Oprawa: miękka, nabłyszczana
Liczba stron: 200
ISBN: 978-83-937164-3-2
Cena detaliczna: 29 złotych

Wita wolne pokolenie skażone masą uzależnień,
Ciasne kajdanki nie dają żyć niezależnie!
                                               ~Ganz Egal, Ponad to


EDIT: Oto nowa okładka Zarobić milion, idąc pod prąd. Zostałem poproszony o jej aktualizację przez Jakuba B. Bączka! Nie można przejść obojętnie koło tak uprzejmej prośby i (w sumie) nobilitacji, a więc czynię jej zadość. Oto nowy, dużo lepszy front i back!

czwartek, 8 stycznia 2015

RECENZJA #58: Lemingi - Młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków


Fabuła w pigułce? Prawie 300 stron nieustannej kpiny z wszelkiej maści kosmopolitycznych idei, europejskiej neutralności światopoglądowej, nowomowy i unijnych absurdów (oczywiście z zastrzeżeniem, że bohaterowie korpo są całkowicie przekonani, iż znajdują się na właściwej, niefashystowskiej ścieżce życia i są z tego powodu niesamowicie dumni, a to odbiorca musi/może czytać między wierszami).

Tytułowe Lemingi to niepotrafiący samodzielnie myśleć pracownicy call-center, którzy z niesłychanym poczuciem misji sprzedają pakiet Internet + telefon. Ich największymi autorytetami są: Gazeta Wyborcza, Newsweek i barista ze Starbucksa, wyjaśniający kwestie niedostatecznie wyczerpane przez dwa pierwsze, rzetelne źródła informacji.

Wrogami numer jeden są wąsaci janusze, którzy przez swoje neoliberalno-churchingowe zacofanie uniemożliwiają Polsce wejście w krąg państw tolerancyjnych i wysokorozwiniętych. Wąsaci janusze lubią salceson, cebulę, są napastliwie heteronormatywni, niereformowanie patriarchalni i biją swoje partnerki kablem od żelazka. Końcówką z żelazkiem. Acha, oprócz tego są zwolennikami Kaczafiego, przez co Redakcja każdorazowo z drżeniem serca obserwuje wyniki wyborów (Obserwuje to dobre słowo, bo jedynie kolorowe słupki są dla niej jako tako uchwytne. Sami rozumiecie - urodzeni humaniści, nie żadne kuce z politechniki).

Ktoś, kto to napisał musi być nieźle... postrzelony. Autor (tudzież Redakcja) tak zręcznie operuje terminologią, że najpewniej skoczył któryś z brutalnie obśmiewanych w książce kierunków. Stawiam na socjologię, której oprócz antropologii i politologii obrywa się zdecydowanie najmocniej.

Przyznam szczerze, że przed lekturą książki nie znałem facebookowego fanpage'a Młodzi, wykształceni i z wielkich ośrodków, co było niesłychanie korzystne - po otrzymaniu tego prezentu od mamy, zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać i kopara opadała mi coraz mocniej, z każdą przewertowaną kartką książeczki. Z tego co się orientowałem, na Facebooku wpisy są krótsze, zorientowane na aktualne wydarzenia i nie tworzą spójnej historii, a w Lemingach daje się zauważyć pewną chronologię i odwoływania się do poprzednich, krótkich i niemęczących, rozdzialików.

Ciekawym dopełnieniem całości są wizjonerskie, odrobinę oniryczne wstawki autorstwa... Pawły Kolejo (czyżby kolejna kpina z Paulo Coelho?). Minusy dziełka? Kilkukrotnie przewijają się te same rysunki Barbary Kuropiejskiej-Przybyszewskiej, a szkoda, że wszystkie rozdziały nie zostały opatrzone unikatowym akcentem. Ile można oglądać tego cwaniaczkowatego hipsterka na holenderce? Nie wiem, czy macie podobne skojarzenia, ale cała oprawa graficzna (lub mówiąc bardziej światowo: artwork) przypomina mi trochę stare wydania Mikołajka.

Argument, jakoby wszystkie opowiadania były przewidywalne, wtórne i wywlekające to samo na milion różnych sposobów do mnie nie trafia. Przecież chodzi o pewną spójność tekstu, atmosferę oparów absurdu, a wraz z kolejnymi rozdziałami dzieją się nowe, zaskakujące rzeczy. Poza tym, sporą przyjemność sprawiało mi wczuwanie się w dialogi bohaterów i testowanie, czy mój intelekt dorósł już do poziomu, w którym samodzielnie dekonstruuje katofashystowskie paradygmaty. Niestety, okazuje się, że wychodzi ze mnie raczej mentalne podkarpacie...

Trochę o świętach - jest. Dużo czarnego humoru - jest. O dziwo, zawoalowane przysłanie i stymulacja do refleksji - również są. Posiłkując się kolektywnym, wyzwolonym slangiem (i znalezionym gdzieś w innej recenzji pomysłem; nie sądzicie bowiem, że napisałem to sam, bez przygotowania kilkusekundowego deks riserdż i dowiedzenia się, co należy myśleć) - Cipka na tak! Polećcie frendom i frendziarom, ukryjcie przed osobami płodzącymi!

Dane techniczne:
Redakcja: Jerzy A. Krakowski
Oprawa: utwardzana
Liczba stron: 292
ISBN: 978-83-64095-56-6
Cena detaliczna: 38 złotych

PS: A wiecie, że Kolega gej ma na imię H... Albo nie będę pognębiał waginosceptyka, dowiecie się w swoim czasie... Ale beka z typa! OSOM! xD

wtorek, 6 stycznia 2015

REFLEKSJA #16: Hobbit: Bitwa Pięciu Armii


Hobbit: Bitwa Pięciu Armii. Tym razem nie recenzja, a kilka otwartych pytań i refleksji po kinowym seansie. Jeżeli jeszcze nie widział(a/e)ś filmu, a zamierzasz go obejrzeć, to lepiej nie czytaj tego wpisu. Niepotrzebnie pospoileruję. I to w najgorszy możliwy sposób, wymądrzając się i wyśmiewając absurdki.

Czy wiecie, że dzieciak i cięciwa zepsutego łuku mogą posłużyć za świetną balistę?

Czy wiecie, że siejący zniszczenie smok, mimo parokrotnego okrążenia miasta, nie potrąci ogonem, ni skrzydełkiem najwyższej wieży w mieście, jedynego punktu, z którego można go precyzyjnie zaatakować? I dlaczego gad jest taki niemądry, żeby pisać z potencjalnymi ofiarami dialogi dramatyczne, dając im czas na MacGyverowe sztuczki?

A jeśli nawet smok potrąci wieżę, to bohaterowie będący na szczycie, jak gdyby nigdy nic, wpadną do wody, w której na szczęście nie było żadnych belek czy innych twardych elementów, które zdarza się znaleźć w obracających się w ruinę miastach!

Czy ktoś, kto właśnie pokonał smoka i jest najszlachetniejszym obywatelem, może zachować tak dalece posuniętą skromność, żeby unikać wyboru na naturalnego sukcesora Miasta na Jeziorze i nawet szeroko się nie uśmiechnąć?

Czy naprawdę trzeba było powierzać wszystkie w miarę odpowiedzialne zadania jakiemuś tchórzliwemu wymoczkowi?

Jak przekonać Ziemożerców do wydrążenia tuneli metra? A jeśli już mamy ich pod dowództwem, to dlaczego nie wykorzystać ich do podkopania pozycji nieprzyjaciela?

Czy wiecie, że Legolas jest swego rodzaju superbohaterem, który wykorzystuje takie tricki jak: lot nietoperzem, przejęcie kontroli nad górskim trollem, akrobatyczne przeskoki po spadających w przepaść kamieniach czy zabójczy rzut mieczem z kilkudziesięciu metrów?

Wiecie, że 13 krasnoludów (w tym jeden staruszek) może przesądzić o wyniku potężnej batalii? No dobra, był tam Thorin Dębowa Tarcza, który mógł zapewnić premię do morale, ale mimo wszystko...

Dlaczego elfi łucznicy są tak skorzy do walki bronią białą, skoro mogliby wypuszczać całe grady strzał?

Czy garstka wystraszonych, kiepsko uzbrojonych rozbitków z Miasta na Jeziorze stanowi realną siłę militarną i należy umieszczać ją w środku formacji? No chyba, że to fortel na wpuszczenie przeciwnika w półokrąg, a ludzie mają być tylko mięskiem do wybicia...

Czy wiecie, że żeby zabić  (względnie ogłuszyć) orka, wystarczy celny rzut kamieniem zwyczajnego nizołka?

Czy wiecie jak okiełznać wyjątkowo sprawną kozicę górską i zrobić sobie z niej bojowego rumaka? Ale tu się nie czepiajmy, może to stare krasnoludzkie metody, a wyglądało to bardzo efektownie.

Czy wiecie, że głowy niektórych krasnoludów są tak twarde, że można nimi ogłuszyć orka w hełmie i porządnym pancerzu?

Czy po pokonaniu arcytrudnego przeciwnika nie należy niezwłocznie zejść z pękającego lodu, a nie stać na nim przez dłuższą chwilę i kontemplować pojedynek?

No i na sam koniec: po co wystawiać wielotysięczne armie, skoro można poprosić o pomoc olbrzymie orły i bestie, które i tak zawsze doprowadzają sprawy do końca?

Uprzedzając ewentualny ból dupci przypadkowych internautów: nie oczekuję od uniwersum Fantasy żadnej realności, po prostu miejscami przecierałem oczy ze zdumienia. Bo chyba pewne fasady zdrowego rozsądku, minimum spójności świata i prawa grawitacji wciąż obowiązują, prawda? ;)

Znaleźliście jeszcze jakieś dziwactwa, które pominąłem? Nie robiłem notatek w czasie filmu, a pomysł na tekst wpadł mi do głowy kilka godzin później, więc sami rozumiecie - coś mogłem pominąć...

PS: I tak, Trzeci Hobbit mi się podobał, bawiłem się świetnie, wybrałem seans 3D z napisami. Słowa Thorina na łożu śmierci to bardzo cenna życiowa rada!

środa, 31 grudnia 2014

Ulubieńcy grudnia!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź też Ulubieńców listopada i października!

 
#JEDZONKO
Świąteczny czas sprzyja obżarstwu! Ile fantastycznych smakołyków jadłem w tym miesiącu - nie jestem w stanie zliczyć. Wyróżnić jednak muszę makowe ciasto, które od wielu lat jest moim faworytem. Zwróćcie uwagę, że spód jest naprawdę cieniutki, a pokrywa go delikatne maźnięcie marmolady, co zapewnia odpowiednią wilgotność wypieku. Na samej górze mamy szczodrą ilość lukru. Mega słodkie, mega dobre, powoli czuję zatory i problemy z krążeniem. Cukiernia Magdalenka, Poznań-Grunwald, tuż przy lokalnym Rzeźniku. Ambrozja!


#KSIĄŻKA
Łykam kulturę aż miło, w grudniu na moim blogu ukazały się dwie recenzje książek: Ksin. Początek i Taka zabawna historia. Obecnie czytam Lemingi i powiem Wam, że abstrakcyjny, bezlitosny, masakrujący logikę lewaków humor jest nawet uzależniający! Być może skrobnę jakąś malutką recenzję wydawnictwa Frondy, bo wszyscy lubimy takie kwiatki, prawda? Możecie także rzucić okiem na króciutką recenzję cieplutkiej bajeczki dla dzieci - Niezwykłe przygody Świętego Mikołaja.


#FILM
Z filmów również zaliczyłem kilka zimowych, sentymentalnych wycieczek. Była Kraina Lodu, Świąteczne skarby Kaczora Donalda, Kevin sam w domu na Polsacie... Tuż po Świętach poszedłem z Dziewuchą na Igrzyska Śmierci: W pierścieniu ognia, ale nie zaliczę tego wypadu do udanych. No może ze względu na nachosy z sosem serowym i towarzystwo drugiej połówki nie było tak źle, ale zdecydowanie nie polecam. W styczniu trzeba jakoś zaliczyć Hobbita, epickie urywki Bitwy Pięciu Armii z trailerów wyglądają zachęcająco!

 
#MUZYKA
Prócz fenomenalnej składanki Stars of Christmas. 60 Essential Christmas Hits i polskich kolęd, moją głową zawładnęła Natalia Nykiel z płytą Lupus Electro. Dawno nie jarałem się tak muzyką, która nawet nie leżała koło rapu. Bo wiecie, ja jestem takim twardogłowym, tępym słuchaczem z zamkniętą bańką. Ale w przypadku Natalii wysoki poziom liryczny idzie w parze ze świeżutkimi rozwiązaniami muzycznymi. Posłuchajcie sami antysystemowej, buntowniczej Rzeźby z samplem rozbijanego naczynia, pełnego podprogowych, erotycznych nawiązań utworu Bądź Duży czy życiowego, romantycznego Wilka. Do tego zimowe Pół Dziewczyna, które mogłoby być soundtrackiem do gry komputerowej - miód! Elektro pop rządzi! Popełniłem również recenzję Universum, ale płyta dupy nie urywa...


#GRA
Poprzedni miesiąc był kiepski pod względem gier. Męczyłem FIFĘ 2014, musnąłem Unity, które leży do tej pory nieuruchamiane od kilku tygodni... Tymczasem grudzień przyniósł Far Cry'a 4, który jest po prostu genialny. Lubisz rozwałkę? Wysadzaj wszystko w powietrze i rób miazgę na grzbiecie słonia! Lubisz ciche akcje? Rozpracowuj kolejne strażnice ze snajperką, łukiem i nożem. Chcesz znaleźć każdą pierdołkę w grze? Szukaj listów, notatek, masek demona, plakatów propagandowych, skrzynek z łupem czy unikatowych zwierzęcych skór. To jest świetna, wymagająca piaskownica, koniecznie przeczytajcie recenzje - klik! Orientalne wioseczki, indyjski alfabet i audycje radiowe prowadzone łamaną angielszczyzną słuchane w zagraconych pojazdach sprawiły, że to były chyba najbardziej klimatyczne chwile przed konsolą w tym roku! Do tego mam już PlayStation Plus, pogram więc sobie troszkę przez neta!

 
#KOMIKS
Wyjdzie na to, że rozpływam się nad wszystkim, co wpadnie mi w ręce, ale trudno... W grudniu przeczytałem 12 tomów Death Note. I może nie będę zbyt wiele o tym pisał, bo kilka dni temu poczyniłem malutką recenzję, którą znajdziecie tutaj - klik! Prócz tego przyjrzałem się Zakochanemu tyranowi, sadze o dwóch homoseksualistach. Czego to ludzie nie wymyślą, mój zmysł homofoba został nakarmiony. Ale zaraz, zaraz, może homofobia to tylko przykrywka do tłumionych fantazji? Pierdoły, jedziemy dalej! #przerażenie

 
#KOSMETYK
Zachciało mi się prezentować ulubiony kosmetyk, żeby nie wyjść na niehigienicznego brudaska... Jest jedna taka woda toaletowa marki Oriflame, którą stosuję od wielu, wielu lat. Nazywa się Excite i choć moja Dziewucha nie darzy jej zbytnią estymą, to mnie odpowiada w stu procentach. Jako, że w ramach świątecznego prezentu dostałem nowy flakonik, to wrzucam go na wizję. Zapach kojarzy mi się ze świeżo upraną koszulą i... orzeźwiającym, górskim potokiem. Pewnie to przez niebieski kolor, ale kto wie?

Z wszystkich powyższych, koniecznie zagrajcie w Far Cry'a 4 i poczytajcie Death Note'a, choć wiem, że obie te aktywności mogą nie być łatwe do zrealizowania... Cóż, może znajdziecie chociaż odrobinę makowego placka? Trzymajcie się!

Chciałbym Wam również życzyć udanego Nowego Roku 2015 i przedniej Zabawy Sylwestrowej. Tym razem nie będzie żadnych postanowień noworocznych, choć obydwa cele z zeszłego roku udało mi się zrealizować. Muszę dać sobie więcej luzu, mam coraz więcej na głowie, meczy mnie to. Nie wykluczam więc radykalnego zmniejszenia częstotliwości wpisów, gdyż mimo dużych nakładów pracy i prawie dwóch lat obecności w blogsferze, nie zyskałem grona wiernych czytelników. Ba! Nie zyskałem nawet jednego stałego czytelnika! Trzeba więc przemyśleć dalsze kroki. Wiecie co, ulżyło mi kiedy to napisałem. To trochę jak przyznanie się do porażki, hm? Przyznaję więc, nie wiem jak rozkręcić dalej tę maszynę. Chyba nie nadaję się na blogera, piszę przeciętnie i ludzie nie ma ją po co do mnie wracać. Ale pamiętajcie - jeszcze nie odchodzę na stałe.

Zasil fanpage Kultura & Fetysze, będziesz wtedy wiedział jeśli cokolwiek nowego naskrobię, Serdeczna Tarcza!

I swear I'll shoot him or her,
Oh, Lord!
Gimme a gun,
I swear I could even shoot myself...
                               ~Kamil Bednarek, Shot Yourself