piątek, 12 czerwca 2015

RECENZJA #81: Miami - paluszki serowe z szynką


Szanowni Państwo, zapraszam na festiwal absurdu! Naszym gościem specjalnym jest dziś firma Miami - producent paluszków serowych z szynką, które zawitały do nas ze słonecznej Litwy! Dostaniesz w Biedronce za około trzy złote. Ale zanim polecisz tam jak kot w marcu, przeczytaj co mam do napisania na ich temat!
W dość przyjemnym dla oka opakowaniu, z którego uśmiecha się do nas... zezowata żyrafa na rolkach (WTF!?) znajdujemy cztery porcje walcowatego specjału o długości prawie 12 centymetrów. Wszystko szczelnie ofoliowane, doprawione masą świństwa (azotyn sodu, kwas cytrynowy itd.), ale zawiera kultury bakterii kwasu mlekowego, także spoko. Jeden paluszek jest w stanie pokryć 13% DRWS (Dziennej Wartości Referencyjnej Spożycia dla osoby dorosłej) wapna. Nieźle kształtuje się również poziom białka - wpierniczenie całości na raz dałoby nam 22,4 gramy paliwa dla mięśni. Problem w tym, że lepiej smakuje nawet kartonowy tuńczyk. Bo wyobraźcie sobie, Mili moi, zbity edamski ser i napastliwy smak szynki, znany chociażby z trójkątnych serków topionych Hochland. I tak przez kilka gryzów...
Ładne i higieniczne opakowanie to nie wszystko!
Nie katuj tym dziecka, proszę...

Na opakowaniu brak proponowanych sposobów podania tej delicji, ale podgrzać, to my tego nie podgrzejemy, chyba że w folii, ale to pozdro dla Ciebie. Ja wykorzystam pozostałe dwa paluszki do tostów. Dzięki Matulo, że zapewniasz mi absurdalne produkty do recenzji na bloga! Czytelnicy to doceniają... xD

wtorek, 9 czerwca 2015

RECENZJA #80: Złe Psy. W imię zasad - Patryk Vega


Matula moja delikatnie odchodzi od literatury stricte katolickiej w stronę literaturowej papki, co ma swoje plusy - często można coś tam od niej skubnąć do przeczytania. I tak "wypożyczyłem" całkiem jeszcze świeży tekst Patryka Vegi - Złe Psy. W imię zasad. To książka, która zawiera przyzwoicie skompilowany wywiad rzekę z kilkoma funkcjonariuszami policji, zarówno z Wydziału ds. Odzyskiwania Mienia, jak i Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw czy Wydziału Kryminalnego. Oczywiście imiona, nazwiska, funkcje i wydziały żyjących rozmówców zostały zmienione. Jednym z rozmówców był Sławek Opala - pies niesłusznie oskarżony o udział w grupie przestępczej. Odsiedział w więzieniu dwa i pół roku, po czym popełnił samobójstwo.
Nie ma mowy o żadnej autocenzurze. W książce jest dużo chujów, kurw i pierdolenia. Jeśli kogoś mocno drażni takie karczemne słownictwo, to radzę otulić uszy kaszmirem i schować głowę pod poduszkę. Dla reszty czytelników pozycja jest o tyle wartościowa, że uświadamia jak wiele patusów żyje wśród nas (także wśród strażników porządku). I możesz być wzorowym obywatelem, żyć w zgodzie z Dekalogiem i literą prawa podatkowego, ale raz tylko pojawić się w niewłaściwym miejscu i czasie, a zostaniesz odpierdolony. Po prostu. Bo typ miał napad agresji albo ochotę na ćwiarę. Więc lepiej zapierdalaj na jakieś teakwondo czy inną krav magę!
W ośmiu rozdziałach znajdziemy zarówno kilka dobrych wskazówek jak obijać klientów na przesłuchaniach (tak żeby nie było żadnych śladów) i jak ich psychicznie podchodzić. Posłuchamy również wielu anegdot, choć przy żadnej jakoś nie pokładałem się na glebie. Tak naprawdę to chyba były bardziej powodem do płaczu. Bo czy np. przypadkowy wystrzał z broni w kiblu na komendzie lub prawie spartaczona akcja są dobrymi powodami do śmiechu? No dobra, raz jak było o gangsterach-pedałach, to uniosłem kąciki ust! ;)
Kilka fragmentów wymaga przepracowania we własnej głowie i chwili refleksji. Podam krótki cytat, choć nie powinienem reprodukować książki cyfrowo: Możesz nigdy nie strzelić. Możesz się bać strzelić. Możesz mieć niechęć do zabijania ludzi, do strzelania do ludzi, ale w danym momencie musisz tak odegrać swoją rolę, żeby każdy był przekonany, że go zabijesz. Możesz nie mieć naboi w pistolecie, ale z twojej twarzy musi emanować pewność, że będziesz powietrzem strzelał, ale będziesz zabijał. (str. 177) Coś w tym jest... Patowa sytuacja ma miejsce również wtedy, gdy Smerfy muszą zawinąć bandziora w jego domu, a delikwent ma jednego lub więcej dzieciaków. Tata jest dobry, a przychodzą ludzie, którzy muszą go zatrzymać. Dziecko nie wie, że tata sprzedaje narkotyki innym dzieciom. (str. 346) I jak tu potem berbeć ma nie wypisywać na murach akronimów w stylu HWDP? Oczywiście mocno spłaszczam te rozważania. Żeby nawdychać się więcej oparów absurdu, zapraszam do lektury Złych Psów. Czasem trzeba przeczytać coś prawdziwego!
Dane techniczne:
Autor: Patryk Vega
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 360
ISBN: 978-83-7515-342-2
Cena detaliczna: 37 złotych

A jeśli szukasz czegoś o podobnej skali szczerości, to odsyłam do Zabójcy z Miasta Moreli (kliknij, żeby przeczytać recenzję). No i nie zapomnijcie polubić fanpage Kultura & Fetysze!

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Ulubieńcy maja!

Wielu (b/v)loggerów uskutecznia coś na kształt katalogu rzeczy, które danego miesiąca najbardziej przypadły im do gustu lub po prostu się z nimi bliżej zetknęli. Trochę mnie już znacie i wiecie, że bardzo lubię eksperymentować z formą (treścią zresztą też), zobaczmy więc jak odnajdę się w takiej stylistyce. Sprawdź też Ulubieńców kwietnia i marca!


#JEDZONKO
W McCafé są takie prostokątne kawałki ciasta z wiśniami. Zbójecko drogie (7,50 zł!), ale raczej warte sporadycznego zainteresowania. Mocno czekoladowy spodzik, delikatny i prawie bezsmakowy kremik, czekoladowa przekładka analogiczna do części najniższej, a na szczycie one - wydrenowane wiśnie (nie mózgi!) o kwaskowo-słodkim posmaku. Obowiązkowo do sprawdzenia dla wszystkich łasuchów! [Bosz, jakie to ostatnie zdanie sztampowe...] Wrażenie w tym miesiącu zrobiły na mnie również: francuskie trufle z Biedry (kliknij, żeby przeczytać) i sałatka turecka (kliknij, żeby przeczytać, choć tu nie były to emocje pozytywne...)


#KSIĄŻKA
Oprócz recenzowanego Ksina. Drapieżcy (kliknij, żeby przeczytać) musiałem dość dobrze zapoznać się z monumentalną pracą Człowiek i śmierć pióra Philippe Ariésa, a to z powodu 6. Kongresu Młodej Socjologii, na którym miałem króciusieńką prelekcję. Wybitna praca naukowa, miejscami czyta się niczym dobre opowiadanie, gorzej wypada pod presją czasu. Koncepcja avaritia (nadmierne przywiązanie do temporaliów i do spraw zewnętrznych, do współmałżonka, i krewnych albo bogactw materialnych, do rzeczy, które ludzie za życia zbytnio kochali) i teza, jakoby prawdziwie materialistyczne społeczeństwa egzystowały jedynie w późnym średniowieczu - palce lizać. Oprócz tego masa ciekawostek na temat cmentarzy, rozkminki nad postrzeganiem śmierci od wczesnego średniowiecza do XX wieku. Baja.

#FILM
Byliśmy z Dziewuchą na Mad Max: Na drodze gniewu. Film zrealizowany po mistrzowsku, zresztą czego innego się spodziewać kiedy rzesza kaskaderów idzie ramię w ramię z dziesiątkami speców od komputerowych efektów specjalnych. Tylko kilka motywów trochę mi nie siadło, np. rockowy gitarzysta w konwoju pościgowym czy medyk-śmieszek bawiący się pępowiną. No i te setki okazji, żeby odje... odstrzelić Szalonego Maksymiliana z prymitywnej kuszy, ale nie... Akurat nikt nie znajdował się w pobliżu... Na początku miesiąca zaliczyłem też Focus z Willem Smithem i taką ładną blond Dupeczką, zapomniałem nazwiska... Finałowe rozwiązanie było nawet syto zaskakujące, szkoda tylko, że naprowadzający trop  (clue do wielkiej intrygi) pojawiał się kilkukrotnie na początku obrazka. No, ale odwołania do socjologii, Królowej Nauk, zawsze na propsie.

#MUZYKA
Nic nowego, nic szczególnego. Trochę sobie wróciłem do Małpy z Torunia. Kilka Numerów o Czymś to jednak kultowy sztos. Nowe numery, takie jak Sztorm, Skała czy Ból też mają w sobie coś wyjątkowo miłego dla ucha. A ze smaczków: David Hasselhoff i True Survivor z Kung Fury. Refren chwycił mnie mocno za mosznę i za nic w świecie nie chce puścić! :O


#GRA
Wreszcie ukazało się sensowne wydanie Sniper Elite III, a jest nim Ultimate Edition ze wszystkimi dotychczasowymi dodatkami DLC. Kręciłem się koło tej gry od kilku ładnych miesięcy. Była całkiem przyjemna, ale bez szaleństw. Realizm na raczej niskim poziomie, nawet przy autentycznym trybie gry. Krótka, ale sympatyczna kampania, która w pewnym momencie świetnie umilała mi popołudnie (wiecie - jedna misja, jedno popołudnie - w tym gra sprawdziła się wyśmienicie, na kilka takich popołudni). Ogólnie jednak - gra z gatunku przejdź i zapomnij, niewarta nawet szerszej recenzji. O This War of Mine z kolei napiszę z pewnością osobny artykulik, więc całkowicie odpuszczę sobie opis w tym miejscu. W każdym razie - OGIEŃ i GRUZ! Dosłownie.


#KOMIKS
Wczoraj na blogu zagościła recenzja Umowy z Bogiem autorstwa Willa Eisnera (kliknij, żeby przeczytać). Dzieło zjawiskowe, nad którym długo się rozczulałem we wspomnianym wyżej poście, więc koniec tej wazeliny. To naprawdę Komiks przez duże K w świecie komiksów. Bez dwóch zdań.


#KOSMETYK
Opowiem Wam krótką historię. W ubiegłe Święta, pod choinką dla moich kobiet postawiłem zestaw różnych preparatów kosmetyczno-higienicznych firmy Green Pharmacy. Był jakiś kremik, szampon, mydełka. Wszystko ładnie, pięknie, ale usłyszałem, że: krem odżywczy z żurawiny jakoś dziwnie pachnie, a arganowo-granatowy szampon jest do włosów suchych i Matula boi się, że po kilku myciach jej włosy zaczną się szybciej przetłuszczać. Jedynie do mydeł nie było żadnych większych obiekcji. I tym sposobem szamponik wszedł w moje posiadanie, bo mi tam jakoś obojętne czym myję heada. Czy to pokrzywowy Szampon Rodzinny z Biedry, czy Garnier Fructis Fresh... Wsio rawno!

Podsumowując: jeśli jesteśmy na tzw. cześć, to najbardziej polecam Ci pożyczyć ode mnie Umowę z Bogiem. Kawał dobrej roboty, wciągniesz się o niebo lepiej niż w niejedną książkę, gwarantuję! W This War of Mine też warto zagrać. Tego typu rozgrywki nie znajdziesz nigdzie indziej!

We need a living passion
To believe in
Burning hearts and a brand new feeling...
Action!
                ~David Hasselhoff, True Survivor

Miasto betonu i pogubionych telefonów,
idę ścieżką usłaną szklanym szronem iPhone’ów!
                               ~Taco Hemingway, Szlugi i kalafiory

niedziela, 31 maja 2015

RECENZJA #79: Umowa z Bogiem - Will Eisner


A właściwie trzeba by napisać: Trylogia Umowa z Bogiem. Życie na Dropsie Avenue, bo tak brzmi pełny tytuł zbioru trzech powieści graficznych w twardej oprawie (Umowa z Bogiem, Siła Życiowa i Dropsie Avenue). Zawsze delikatnie się waham czy powinienem pisać tego typu recenzje, które de facto są laurką dla autora i jego dzieła. Trudno jednak nie wspomnieć o wytworze kultury, który poruszył jego odbiorcę (czyli mnie, hehe) do głębi. Poza tym nie oszukujmy się: nie jestem w stanie pisać o wszystkich nowościach i zastępować profesjonalne portale. Logika bloga narzuca się zatem sama, a jest nią wybiórcza opiniotwórczość jednostki, która świadomie selekcjonuje treści dla czytelników, uważając je za godne internetowej ekspozycji. Odsiewam zatem ziarna od plew i gorąco polecam tytuł, którego polecać właściwie nie trzeba, gdyż dawno znalazł swoje miejsce w Kanonie Komiksu* wydawnictwa Egmont Polska.
Klimat historii, która toczy się na przestrzeni kilkudziesięciu lat XIX i XX wieku wokół JEDNEJ kamienicy jest największym atutem zbioru. Ścierające się mniejszości etniczne, uliczni śpiewacy, szmaciarze i wariaci, nowobogaccy kamienicznicy, typy spod ciemnej gwiazdy czy przegrani pracownicy fizyczni z łatwością ożywają w naszej wyobraźni. Czytelnik w mig jest w stanie pojąć ich motywacje, rozterki i szelmowskie zachowania. Świat przy Dropsie Avenue jest plastyczny przez ludzkie dramaty. Gęsta kreska świetnie podkreśla nostalgię i temporalność. Wszystkiego i wszystkich. Życie człowieka jest jak ten kwiat - ledwo rozkwita, a już się kończy, jak ponoć mawiają na protestanckich pogrzebach.
Połączenie obrazu z tekstem ma wielką moc, z czego świetnie zdawali sobie sprawę pieniacze występujący przeciwko tzw. Zeszytowi Ćwiczeń z Ekonomii autorstwa Kiciputka. Po skończeniu drugiej części (co miało miejsce pod koniec ubiegłego tygodnia jakoś o wpół do drugiej w nocy) musiałem wysłać Dziewusze esemesa, że epizod Siła życiowa odświeżył moją optykę. I niech to będzie największa rekomendacja, że warto. Nie bałem się obudzić swojego Potwora, bo musiałem się z kimś podzielić wrażeniami, tak jak z Wami teraz! Można by trochę ponarzekać, że Eisner nie zawsze rozdziela kadry, co w kilku przypadkach może zdezorientować czytelnika, ale to pieprzony niuans.
Tak własnie prezentuje się styl Willa Eisnera, choć nierzadko
autor trzaska sobie jakiś widoczek lub kadr na całą stronicę.
A co to!? Pierwsze cycki na blogu, teraz to będzie popularność...
Jeśli masz mniej niż 18 lat, to szoruj stąd nicponiu!

* - Kolekcja Kanon Komiksu powstała z myślą o odbiorcach, którzy chcieliby zapoznać się ze sztuką komiksu i mieć gwarancję, że w ich ręce trafiły dzieła wybitne i ciekawe. Proponujemy czytelnikom komiksy przełomowe, reprezentujące różne style plastyczne i narracyjne, stworzone przez najważniejszych autorów gatunku. Znajdują się wśród nich opowieści fantastyczne, obyczajowe, historyczne, mitologiczne oraz surrealistyczne i superbohaterskie; komiksy kolorowe i czarno-białe, wykorzystujące różne techniki graficzne. Kanon Komiksu to książki, które powinny stanąć na półce każdego miłośnika literatury i sztuki współczesnej. Tako rzecze ulotka promocyjna i rzeczywiście może być bliska prawdy, pomijając fakt, że każda seria to tylko subiektywny konstrukt jury.
Dane techniczne:
Autor: Will Eisner
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Egmont Polska
Liczba stron: 512
ISBN: 978-83-237-2858-0
Cena detaliczna: 99,90 złotych

Płynę po morzach, spisując wspomnienia w kajet,
i co by się działo zapamiętaj Bosmanie, że
tylko frajer w tym momencie zszedłby z mostka,
wystrzelił flarę, ludziom kazał łapać za wiosła!
                                                    ~Małpa, Sztorm

środa, 27 maja 2015

RECENZJA #78: Sałatka turecka Julek


Ten post będzie jak szybki liść. Pełen frustracji, niczym przygniecione liście Sałatki tureckiej, które znalazłem w produkcie garmażeryjnym firmy Julek z Poznania. Tak w ogóle to jakim trzeba być ciołkiem, żeby na co dzień jeść takie ściśnięte, skraplające się plastikowych pudełkach sałatki? Ten wątpliwy przysmak kupiła mi Matula, która wiedząc, że całe popołudnie spędzi u fryzjera, zaopatrzyła lodówkę w jakąś przekąskę. Bo mój prawie 23-letni syn ma dwie lewe ręce i nie umie sobie przygotować nawet kanapki - pomyślała zapewne poczciwa kobiecina.
A odnośnie samej sałatki - ZDECYDOWANIE NIE POLECAM! W środku czeka na Ciebie ekonomicznie pokrojona sałata (nie zmarnowano ani tyciego kawałeczka twardego, wewnętrznego głąba, który - słowo daję - chrzęścił między zębami niczym zmarznięta kapusta Królika z Kubusia Puchatka), pomidor, którego wnętrze smakuje jak przejrzały arbuz i góra dwa plastereczki ogórka dla zmylenia przeciwnika nazywane Telewizją Publiczną... tłu! Chciałem powiedzieć pokrojone na ćwiartki. Z resztą składników chyba było w miarę okej: ostra cebulka z nieźle przyprawionym mięsem drobiowym (za mało!) ratowały sytuację, do tego na końcu dokopałem się do stłamszonej w kąciku kukurydzy. Były też 2 (słownie: dwie) czarne oliwki, których osobiście nie znoszę. Ach, nie wspomniałem o małym pojemniczku sosu: jogurt zmieszany z majonezem, odrobiną czosnku i przypraw. Jadałem gorsze sosy czosnkowe, choć ten niczego nie urywał.
Zapomniałem spytać Matuli ile ta delicja kosztowała, ale raczej nie była warta swojej ceny. Trzeba takie rzeczy przygotowywać samemu, no nie ma innej opcji. HWD Gotowym Wyrobom Cateringowym!
PS: Teraz się boję, że firma Julek to jakieś karki i przyjadą w pięć samochodów i mnie sklepią pod blokiem ;( Psze Panów, okoliczność łagodząca jest taka, że mam cinszki okres na uczelni i z nerwów chciałem ścisnąć jakiegoś Prywaciorza (czyt. MŚP) w Internecie...
Robię hajs jakbym robił obiad to Wam powiem chłopcy:
Robię sałatę, robię sos, robię klopsy!
                                               ~VNM, Rozpierdol

sobota, 23 maja 2015

RECENZJA #77: Ksin. Drapieżca - Konrad T. Lewandowski


Kolejny, drugi już tom Sagi o kotołaku. I siedemdziesiąta siódma recenzja na moim blogu. Jak to się dawniej prawiło: staruch dwie kosy minął, to się będzie długo w zdrowiu trzymał. Mam nadzieję, że ta zasada tyczy się również blogów. I ich autorów.
Cóż można nowego powiedzieć o Ksinie. Drapieżcy, czego nie zawierała recenzja Ksina. Początku (kliknij, żeby przeczytać)? Nadal mamy świetny patent z dwoma równolegle prowadzonymi wątkami, które później splatają się w całość, co niezmiennie dobrze wpływa na dynamikę lektury i apetyt na finał. Mam wrażenie, że w tej części więcej mamy dworskich problemów i intryg, niż opowieści ze szlaku, czemu również należy radośnie przyklasnąć. W końcu Ksin to teraz Dowódca królewskiej gwardii w randze tysiącznika! [SPOILER] Przydarzy mu się również dowodzić całym legionem, choć opisy batalistycznych starć nie są najmocniejszą stroną Pana Lewandowskiego. Podobnie jak dość gęsto poutykane w suknie fabuły sceny miłosne, ale nie można mieć wszystkiego. [KONIEC SPOILERA].
Reszta po staremu - niedostępna i hardkorowa magia, w której czytelnikowi na tym etapie zanurzenia w uniwersum pozostaje niewielkie pole do spekulacji i przewidywania. Miejscami drętwe dialogi lub (o zgrozo!) nienaturalne miejsca wprowadzenia istotnych szczegółów. [SPOILER] Mowa tu o pierwszej rozmowie Rodmina z Ksinem na temat zmarłej królowej matki, gdzie detali dowiadujemy się z ironicznej uwagi maga (dla dociekliwych: strona 210). Od czego do cholery jest trzecioosobowy narrator!? [KONIEC SPOILERA]
Na uwagę zasługują naprawdę syte dodatki (Opis świata Międzykontynentu i Królestwa Suminoru) robiące lepszą robotę niż Bestiariusz, do którego trzeba było włączyć ustępy pt.: Wpływ mocy Onego i Zabezpieczenie zwłok przed Przemianą, co lepiej usystematyzowałoby wiedzę nieco zagubionego w pierwszej książce odbiorcy. Wróćmy jednak do teraźniejszości - w dwóch obszernych dodatkach miejscami jest infantylnie-gawędziarsko lub nieudanie-encyklopedycznie, ale świat wydaje się dogłębnie przemyślany. Szczególnie ładnie rozkminieni są Strażnicy Prawa i Zakon Łagodzicieli Waśni. Miejmy nadzieję, że te organizacje nie będą "martwe" i odegrają jakąś konkretną rolę w świecie powieści.
Pozwólcie, że zacytuję Wam króciutki fragmencik podrozdziału Kalendarz, bo tu również jest nadzwyczaj ciekawie: [...] Ujednolicone są tylko nazwy jedenastu miesięcy, z których składa się rok: Żurawi, Żab, Koni, Soków, Westchnień, Pszczół, Łanów, Wesel, Orzechów, Pożegnań i Czekania. Każdy miesiąc ma 33 dni, z wyjątkiem miesiąca Czekania, który liczy od 31 do 36 dni, a jego długość jest ustalana corocznie i ogłaszana w świątyniach w połowie miesiąca Pożegnań (str. 449-450). Nieźle to wszystko obmyślane, a przebłyski zdarzają się dużo częściej.
Ciekawe co dalej z Irian. Rośnie nam taka druga Ciri... Zacieram łapki myśląc o dalszych perypetiach Różanookiej i Ksina. Co by nie mówić, sagę pożera się niebywale gładko. W kilka dni. I to raczej bliżej dwóch niż pięciu!
Dane techniczne:
Autor: Konrad T. Lewandowski
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia
Liczba stron: 480
ISBN: 978-83-10-12540-8
Cena detaliczna: 39,90 złotych
PS: Wiecie co mi przyszło do łba? Szalony pomysł! CD Projekt RED mogłoby wziąć na warsztat Ksina i stworzyć nową serię klimatycznych, słowiańskich RPGów. A może crossover światów? Wiecie, że niby Koniunkcja Sfer połączyła uniwersa Międzykontynentu i... Kontynentu? Jak się nad tym głębiej zastanowić... Tylko później pamiętajcie kto pierwszy na to wpadł! ;)
Dzisiaj mówią o nas więcej, znają nasze ksywy,
na serduchu trochę cieplej, rośnie wskaźnik siły!
                               ~Planet ANM, Universum

wtorek, 19 maja 2015

RECENZJA #76: Francuskie trufle z Biedronki


Dodaj do tego kawior i szampan, a masz synonim blichtru i wystawnego życia. Mięciutkie i bardzo słodkie, choć słodyczą szlachetną, pochodzącą od: ciemnej, wykwintnej czekolady i chrzęszczących między ząbkami, odświeżających wiórków kokosa. I takie właśnie są Trufle z Biedronki za 5,99 zł! Coated with grated coconut.
Jest bardzo niewiele lepszych słodyczy, które miałem przyjemność w swoim nudnawym życiu skosztować! Może Baklava? Albo Tiramisu? Ewentualnie ciastko z wiśniami na wierzchu z McCafé?
Właściwie nie wiem jaka firma odpowiada za ten konkretny przysmak. Na boku pudełka widnieje informacja o Chocmod SAS, które swoją siedzibę ma we francuskiej gminie Roncq, lecz złota saszetka, w której skrywa się delikatna słodycz jest sygnowana logiem Fancy Truffles, które z kolei kojarzyć należy raczej z Belgią. Mamy jeszcze emblemat Truffettes de France 1948 na froncie. Czyżby jakiś cross? Albo lekceważące traktowanie polskiego konsumenta i wciśnięcie mu resztek i bubli! #Marian_Kowalski

Cóż, pewnie sprawy nie rozwiążemy, a sam produkt w tej postaci będzie niezwykle trudny do zdobycia, gdyż funkcjonował w ramach Tygodnia Francuskiego w sieci sklepów Biedronka. I po spałaszowaniu jednego zwiadowczego pudełeczka potruchtałem po cztery następne. Jedno z tzw. bulem serca oddałem Dziewusze, w nadziei, że spożyjemy cudeńko razem. Zżarła sama. Po kryjomu. Ściemniając potem, że częstowała rodzinę.
Czy wiesz, że: trufla to najczęściej zawilgocona, nieowłosiona końcówka psiego nosa? Jej wielkość zależy od wielkości kufy (psiej trzewioczaszki). Kultura & Fetysze bawi i uczy!
Tak wygląda po delikatnym zmrożeniu i przepołowieniu.
Smakuje lepiej niż wygląda... ;]
Minusy:
- Opakowanie kiepsko się zamyka, mimo specjalnych wcięć i szparki
- Produkt nie wygląda tak atrakcyjnie jak na etykiecie (syndrom fotografii burgera)
- Tak naprawdę w 100 gramowym opakowaniu łakocia nie jest zbyt dużo (13 kuleczek)
Plusy:
+ Cała reszta! <3
The coconut nut is a giant nut
If you eat too much, you'll get very fat!
                ~Smokey Mountain, Da coconut song
W tym mieście tango to frykas,
panowie owocowi chcą bananem mango dotykać...
                ~Taco Hemingway, Marsz, marsz